Bródka: Nie mogę żyć bez sportu, a praca jest moją pasją
Zbigniew Bródka (UKS Błyskawica Domaniewice) nie podjął jeszcze decyzji o swojej przyszłości, ale już przygotowuje się do kolejnego sezonu. - Nie mogę żyć bez sportu, tak jak i bez pracy, która jest moją pasją - powiedział mistrz olimpijski w łyżwiarstwie szybkim z Soczi.
Po starcie w igrzyskach w Pjongczangu w mediach pojawiły się informacje, że myśli pan o zakończeniu kariery.
Zbigniew Bródka: Faktycznie, po olimpijskim występie zastanawiałem się, co robić dalej. Do dziś nie podjąłem jeszcze decyzji o swojej przyszłości, ale już przygotowuję się do kolejnego sezonu. Czy będzie on na torze łyżwiarskim, czy w innej dyscyplinie, nie określę teraz. Pomysłów i możliwości mam bardzo dużo. Na brak zajęć na pewno bym nie narzekał. Wiem jedno z całą pewnością, nie mogę żyć bez sportu.
Od czego uzależnia pan podjęcie decyzji?
Poczekam na wyniki wyborów władz w Polskim Związku Łyżwiarstwa Szybkiego (walne zgromadzenie zaplanowano na 10 czerwca - PAP), zobaczę też jak będą wyglądały sprawy związane ze sztabem szkoleniowym.
Czy na to zawahanie, kończyć bądź kontynuować łyżwiarską karierę, wpływ miał niezbyt udany występ w Pjongczangu?
W jakimś stopniu na pewno. Dwunaste miejsce na moim koronnym dystansie 1500 m to lokata poniżej oczekiwań. Miałem więc mieszane uczucia, bowiem nadzieje były większe. Jednak gdy opadły pierwsze emocje, dokonałem analizę i stwierdziłem, że biorąc pod uwagę wcześniejsze problemy z kontuzjami, a także pechowe zdarzenia, to powinienem być zadowolony. Przed występem w Korei łyżwa rozcięła mi kostkę i po założeniu siedmiu szwów udział w igrzyskach stanął pod dużym znakiem zapytania.
Nie odniósł pan zatem wrażenia, że jest już "wypalony"?
Absolutnie, wprost przeciwnie. Utwierdziłem się w przekonaniu, że mogę coś jeszcze znaczącego osiągnąć w tej dyscyplinie. Mam złoty, a także i brązowy medal olimpijski wywalczony w rywalizacji drużynowej, ale nie mam krążka mistrzostw świata w starcie indywidualnym. I to jest ta dodatkowa mobilizacja, gdybym zdecydował się na kontynuowanie kariery panczenisty.
Łączyłby ją pan nadal z pracą zawodową?
Oczywiście. Jestem bardzo zadowolony, że mogę pracować w Państwowej Straży Pożarnej w Łowiczu i pogodzić to z uprawianiem sportu.
Myślał pan kiedyś, że może lepiej - zwłaszcza w kontekście wyników na torze - byłoby skupić się tylko na łyżwiarstwie, na treningach i startach w zawodach?
Nie, nigdy przez myśl mi nie przeszło, że miałbym przestać być strażakiem. Praca jest moją pasją. Nie idę do niej z przymusu, nie patrzę na zegarek ile jeszcze godzin bądź minut zostało do końca. Jestem w każdej chwili gotowy nieść pomoc ludziom, którzy znaleźli się sytuacji zagrożenia, czy w ogóle do jakiejkolwiek akcji ratowniczej, bo zawód strażaka nie sprowadza się tylko do gaszenia pożarów.
Ma pan rodzinę, której również trzeba poświęcić chociażby trochę czasu...
Owszem, mam żonę oraz dwie córki - pięcioletnią Amelię i o rok starszą Gabrielę, które muszą widzieć ojca "na żywo", a nie w telewizji. Jak sobie dobrze poukładam, to te wszystkie obowiązki udaje się jakoś pogodzić, a z chwilą powstania Areny Lodowej w Tomaszowie Mazowieckim jest jeszcze lepiej. Bliskość od domu tego obiektu to także argument przemawiający za kontynuowaniem kariery panczenisty. Nie będę musiał wyjeżdżać na zagraniczne zgrupowania.
Komentarze