Adamek, czyli ktoś więcej niż bokser
Za co Polacy aż tak bardzo kochają Tomasza Adamka? Takie pytanie zadawałem sobie udając się na galę Polsat Boxing Night do Częstochowy. Dla reportera oglądającego boks sporadycznie bardziej niż analiza walki w sensie czysto sportowym istotna była ta cała otoczka wokół Adamka.
Wiele już w swojej karierze wygrał, trochę przegrał, ale trudno było nie słyszeć złośliwych głosów, że odcina kupony od dawnej sławy, że się wypalił, że nie ma już sportu na najwyższym poziomie po czterdziestce. Że boks nie jest dla starszych ludzi. Mimo dwóch wcześniejszych zwycięstw, gdzie jakby delikatnie zadawał kłam tej tezie jakieś wątpliwości się pojawiały. Leworęczny Amerykanin Abell, prawdziwy gladiator, pięściarz ze zdecydowanie wyższej półki niż ci dwaj poprzedni miał rozjaśnić sytuację. Albo jest sens jeszcze się w to bawić, albo już naprawdę czas definitywnie kończyć.
Długo przed tym zanim Adamek zadał pierwszy cios było widać i słychać, że to sportowiec, który wciąż pociąga za sobą tłumy. Owszem, pozostałe walki też były bardzo ciekawe, na wysokim poziomie, a bokserzy zacni. Nie ma jednak wątpliwości, że ludzie przyszli „na Adamka”. Walecznego chłopaka z Gilowic, który choć zarobił wielkie pieniądze i żyje sobie wygodnie w Stanach Zjednoczonych w ogóle się nie zmienił.
Utwór „na wejście”, który od lat towarzyszy mu w zawodowej karierze („Nie zapomnij skąd tutaj przybyłem, nie zapomnij gdzie się urodziłem, bo w pamięci jest siła zaklęta, więc pamiętaj synu mój... O kolorach białym i czerwonym, o symbolach orła i korony...”) w połączeniu z charyzmatycznym językiem ciała Adamka, który spokojnie idzie na ring, zatrzymuje się, wita z publicznością i wykonuje znak krzyża, powoduje ogromny ładunek emocjonalny. Już pierwsze trzy takty zrywają na równe nogi.
Dosłownie wszyscy wstają. Nawet eleganckie panie na szpilkach w sektorze VIP wdrapują się na krzesła by uchwycić wzruszającą chwilę kamerami telefonów komórkowych. Trybuny jak w transie śpiewają adamkowy przebój, fani wymachują zaciśniętymi pięściami tak jakby to oni mieli za chwilę wejść do ringu. Jedność ponad podziałami. Hala wręcz dudni. Aż się prosi, aby piosenka nie przestała wybrzmiewać... Że jest to atmosfera absolutnego uniesienia to mało powiedziane.
Ewidentnie to nie jest jedynie zgrabny zabieg, element każdego show zwłaszcza w sportach walki. To naprawdę jest coś więcej, zjawisko trudno wręcz porównać do czegokolwiek innego. Niewielu mamy sportowców, którzy potrafią wywołać aż takie napięcie zanim zaczną walczyć.
No, a jak zaczyna się walka to wszystko staje się jasne. Determinacja „Górala”, jego waleczność, niesamowity charakter, sam jego sposób poruszania się w ringu, mimika. To jest tak plastyczne i widowiskowe, że właściwie wszyscy walczymy razem z nim. Jak trafia wiwatujemy, jak przyjmuje cios cierpimy, jakby to nas bolało. No i na koniec to co uwielbiamy. Rywal z Ameryki słania się na nogach, kilka razy pada, wstaje, aż w końcu z rozbitym nosem pod gradem ciosów Tomka w siódmej rundzie wykłada się na deski definitywnie. Leży znokautowany. Ekstaza!
A z głośników znów pierwsze trzy takty: „Nie zapomnij...” Na koniec jeszcze wywiad z bohaterem, który zawsze odnosi się do fanów, przyjaciół, rodziny, Boga. Zawsze zażartuje, puści oko i pokornie powie, że jego przyszłość sportowa zależy od jego żony. Pozostawia jakiś niedosyt i nadzieję, że to jeszcze nie koniec, że jeszcze coś będzie. A my wracamy do domów oczekując na kolejny moment, w którym Adamek znów kogoś zbije. Kogo? A czy to aż takie ważne...
Komentarze