Pindera: Mam nadzieję, że Masternak dostanie walkę o mistrzowski tytuł!
W miniony weekend gala goniła galę. W Nowym Jorku pokazali się Adrien Broner, Jermall Charlo i Gervonta Davis, w Belfaście Frampton z Donairem, a w Liverpoolu Amir Khan. My mieliśmy Częstochowę i Tomasza Adamka.
Takiej bokserskiej soboty nie było od dawna. W Barclays Center na Brooklynie było naprawdę gorąco, ale jak walczą takie tuzy jak Broner z Jessie Vargasem, jak nokautują Jermall Charlo i Gervonta Davis, to muszą być emocje. W Belfaście nokautu w głównej walce wprawdzie nie było, ale Carl Frampton pokonał Nonito Donaire’a, co dla Irlandczyków było najważniejsze. Walka Amira Khana z w Liverpoolu trwała znacznie krócej niż ich wychodzenie do ringu. Khan załatwił sprawę w 39 sekund nokautując swojego przeciętnego rywala. Fakt, że już po walce spojrzał głęboko w oczy Kella Brooka oznacza, że wkrótce się spotkają i choć są już pięściarzami po przejściach, zainteresowanie tym pojedynkiem na Wyspach Brytyjskich będzie więcej niż spore.
Ale jedno jest pewne, organizatorzy Polsat Boxing Night w Częstochowie nie muszą mieć kompleksów. Pełna hala, wspaniała atmosfera i sporo dobrego, emocjonującego boksu wystawiają tej gali jak najlepsze świadectwo. Ten długi wieczór z zawodowym boksem naprawdę mógł się podobać, a kilka walk zostanie zapamiętanych na długo. Gala wyglądała dobrze nie tylko w telewizyjnym obrazku. Siedząc przy ringu czułem się tam jak na wielkich, światowych imprezach, a mam co porównywać, bo kilka widziałem.
Na pewno magnesem wciąż jest Tomasz Adamek. W Arenie Częstochowa witano i żegnano go jak króla.
I trudno się dziwić. Od lat jest najlepszym polskim pięściarzem. Pierwszy tytuł mistrza świata zdobył trzynaście lat temu, w 2005 roku, wygrywając w Chicago dramatyczny, 12 rundowy pojedynek z Australijczykiem Paulem Briggsem. Wtedy jeszcze w wadze półciężkiej. Później zmienił kategorię, i znów w USA, tym razem w Newark, sięgnął po pas w wadze junior ciężkiej pokonując Steve’a Cunninghama. Miał go trzy razy na deskach, walka była wspaniała.
O ringowych dokonaniach Adamka długo byłoby pisać. Nic dziwnego, że jest za nie tak szanowany. Wygrywał na obcej ziemi (tam teraz jest jego drugi dom), a nocne transmisje być może pamięta się dłużej. Po Andrzeju Gołocie, który długo budził nas w nocy, po Dariuszu Michalczewskim, który jako pierwszy Polak po wojnie, choć pod obcą flagą zdobył mistrzowski tytuł w zawodowym boksie, Adamek był kolejnym, który liczył się w światowej rywalizacji. Pisał o nim The Ring, pokazywała amerykańska telewizja, choć nie był tak rozpoznawalny jak Gołota. Ale sukcesów na swoim koncie ma zdecydowanie więcej.
Poznałem go w 1995 roku, gdy wygrywał swoje pierwsze mistrzostwa Polski w Płońsku, w wadze średniej (75 kg). W minioną sobotę znokautował Amerykanina Joey’a Abella, faceta ważącego 115,4 kg, uchodzącego za króla nokautu. Do tego wyższego i młodszego od siebie mańkuta.
A przecież nie brakowało takich, którzy wróżyli mu ciężką porażkę, miał przegrać tak jak Krzysztof Zimnoch w ubiegłym roku.
Adamek w grudniu ubiegłego roku skończył 41 lat. Jest w świetnej formie, szczęśliwie omijają go kontuzje, wciąż chce mu się ciężko trenować. Ale nic nie trwa wiecznie. Kiedyś będzie musiał powiedzieć STOP. Kiedy to nastąpi nie wiemy, on sam też nie wie. Marzy mu się jeszcze duża walka, ale z kim i gdzie ? Czy jest sens, by walczył z Anthonym Joshuą, czy Deontay’em Wilderem ? Mam wątpliwości i myślę, że ma je też Mateusz Borek, prowadzący teraz jego karierę.
Ważniejsze jest inne pytanie, kto zastąpi Adamka, kto tak jak on przyciągnie ludzi do hal a i pozwoli dobrze sprzedać pay per view. Mistrzów świata już mieliśmy, Krzysztofa Włodarczyka i Krzysztofa Głowackiego, być może szansę by zostać kolejnym wywalczy sobie w najbliższą sobotę, w Barclays Center, Maciej Sulęcki, ale to jeszcze nie wszystko.
Na to, by porywać tłumy trzeba pracować latami, tak jak Adamek. I toczyć takie boje, jak on. Najlepiej zwycięskie.
O wielkiej karierze marzy Adam Balski, który w Częstochowie zdał egzamin dojrzałości wygrywając z doświadczonym Denisem Graczowem, ale przed nim jeszcze bardzo daleka droga. Ma niewątpliwy talent, ale nie wiem czy kiedykolwiek zostanie mistrzem świata, to pytanie raczej §do jasnowidza, ale oni też się mylą.
Na pewno bliżej szczytu jest Mateusz Masternak, starszy i bardziej doświadczony pięściarz tej samej kategorii, junior ciężkiej. Masternak był w sobotę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Zrewanżował się za porażkę sprzed czterech lat i pokonał Youri Kalengę i ogłosił światu, że po raz trzeci zostanie ojcem. Jest drugim, po Kubańczyku Dorticosie, który wygrał z urodzonym z Kinszasie siłaczem przed czasem. „Master” były mistrz Europy, zdobył tym razem pas mistrza Europy WBO. Mam nadzieję, że dostanie wreszcie walkę o światowy tytuł. A w Polsce najchętniej zobaczyłbym go w starciu z Krzysztofem Głowackim, choć mam świadomość, że z wielu względów jest to mało prawdopodobne.
Komentarze