Urszula Radwańska: Są chwile, kiedy nienawidzę tenisa
W pewnym momencie miałyśmy z Agnieszką przesyt, dlatego zakończyłyśmy współpracę z ojcem. Tata przez większość czasu był jednak trenerem. To dało się odczuć. Przekładał sytuacje z treningu na sytuacje domowe. A my chciałyśmy, aby tata był tatą – mówi Urszula Radwańska w szczerej rozmowie z Polsatsport.pl.
Przemysław Iwańczyk: Chciałem spojrzeć na Twoją karierę oczami dziecka. Pochodzisz z rodziny wybitnie tenisowej. Twój ojciec-trener wychował z sukcesami dwie córki… Ale jakie były tego początki?
Urszula Radwańska: Nie pamiętam, kiedy wzięłam rakietę do ręki po raz pierwszy. Znam ten moment z opowieści ojca. Tata był trenerem tenisa, więc zabierał nas na korty. Sam grał lekcję, a ja i Agnieszka biegałyśmy wokół kortu. Pewnego dnia dał nam małe rakiety dla dzieci. Miałam wtedy może cztery lata. Na początku przebijałyśmy balon przez siatkę. Potem były piłki z gąbki. Dopiero w wieku ośmiu lat zaczęłyśmy grać normalnymi piłkami. Na początku to była zabawa. Tata organizował treningi tak, aby były dla nas ogromną frajdą. Do niczego nas nie zmuszał. Same chciałyśmy wracać na kort. W tak młodym wieku wszystko zależy od rodzica i trenera. Nie można dziecku niczego nakazać, a jedynie zachęcać zabawą. Ojciec robił to świetnie. Widać to po dziś dzień, ponieważ dalej mamy frajdę z tenisa.
Kiedy dotarło do Ciebie, że jesteś skazana na sport wyczynowy? Tata na pewno miał aspirację, abyście grały zawodowo.
Od pierwszego dnia, kiedy wzięłyśmy rakiety do ręki tata wiedział i wierzył, że będziemy wielkimi tenisistkami. Miał ogromną wiarę w nas i obie z Agnieszką to czułyśmy. Od początku odnosiłyśmy mniejsze i większe sukcesy, byłyśmy najlepsze w swoich rocznikach, grałyśmy razem w finałach. Widać było, że mamy do tego smykałkę. Ale przełomowym momentem, w którym pomyślałam, że tenis może być całym moim życiem był Wimbledon juniorski, ale nie ten wygrany przeze mnie, ale ten, w którym zwyciężyła Agnieszka. Miała wtedy szesnaście lat. To był wielki sukces międzynarodowy, który odbił się echem w Polsce. Pomyślałam wtedy, jeśli Agnieszka może, to mogę i ja. Nabrałam wiatru w żagle. Szłyśmy przecież tą samą drogą. Dwa lata po Agnieszce to ja wygrałam juniorski Wimbledon.
Wasz tata był w piekielnie trudnej sytuacji. Mając dwie córki, obie zaangażowane w sport, musiał dzielić swoją uwagę. Sport ma to do siebie, że każdego człowieka traktuje bardzo osobniczo. Nie da się tymi samymi metodami doprowadzić do mistrzostwa dwóch osób. Czułaś, że ojciec szuka złotego środka? Traktował Was na treningach inaczej? Wyobrażam sobie, że w takiej sytuacji u trenera może dojść do swoistego „rozdwojenia jaźni”.
Z pewnością. Jednak zawsze czułam, że tata chciał, żebyśmy były podobnie traktowane. Ojciec musiał dostosować się do naszych charakterów czy stylów gry. Każda z nas miała inne predyspozycje. To na pewno nie było łatwe, ale potrafił tego dokonać. Zrobił świetną robotę. Później Agnieszka odnosiła większe sukcesy, ponieważ była starsza. Ale tata chciał, żebym poszła podobną drogą.
Intuicyjnie czuję, że mogłaś być nawet w lepszej sytuacji. Mogłaś przecież uczyć się na błędach starszej siostry.
To prawda. Dzięki Agnieszce miała ogromną motywację. Nie wiem, czy uwierzyłabym w siebie, gdyby nie Agnieszka. Nie wiem, jak to by wyglądało bez niej. Bardzo mi to pomogło. Późniejsze porównywanie do Agnieszki było mniej motywujące. Te pytania, kiedy będę tak dobra jak Agnieszka…
Było to dla Ciebie bolesne?
Tak. Zwłaszcza, że szłyśmy innymi drogami. Miałam nieco trudniej. U mnie pojawiły się kontuzje, których Agnieszka szczęśliwie uniknęła. Kiedy wchodziłam w wielki świat tenisa, to czułam, że oczekuje się ode mnie tych samych sukcesów, wejścia do pierwszej dziesiątki. Starałam się zawsze udowodnić, że idę własną drogą.
Młody sportowiec wrażliwy na krytykę, ale także na presję i oczekiwania, bardzo różnie reaguje. Jedni na takie pytania odpowiadają jeszcze większą mobilizacją, innych to demobilizuje. Ciebie to niosło, ty chciałaś coś udowodnić…
Tak! Tak było od początku. Zawsze chciałam jej dorównać, chciałam odnosić te same wielkie sukcesy. I tak jest też dziś. Kiedy patrzę na jej karierę, to chciałabym tak samo… I nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa.
Na pewno spotkałaś się z tym, że przedstawiano Cię nie jako Urszulę Radwańską, ale „siostrę Agnieszki Radwańskiej”. Dotykało Cię to?
Kiedy byłam młodsza – tak. Ale zawsze mnie to motywowało, aby kiedyś ktoś powiedział, że Agnieszka to siostra Urszuli Radwańskiej (śmiech). Dziś mam z tego ubaw, już się tak tym nie przejmuję, Dorosłam, inaczej patrzę na tenis. Jeszcze nie dorównałam Agnieszce, ale moja kariera trwa i mam nadzieję, że kiedyś pojawię w czołówce.
Spotkaliśmy się przy okazji akcji „„DZIECIAKI DO RAKIET”. Ma ona na celu propagowanie tenisa, który uchodzi wciąż za sport elitarny i drogi. Ta akacja ma także pokazać, że na początku trzeba się dobrze bawić grając w tenisa, aby myśleć o zawodowej karierze. Po latach spędzonych na korcie z pewnością masz swoje refleksje, które mogą dotyczyć młodych sportowców w ogóle. Jakich błędów powinni unikać, a na co zwracać uwagę?
O, to temat rzeka. Na sukces składa się mnóstwo szczegółów. Trzeba być profesjonalnym w tym, co się robi. Zawodowy sport to nie tylko wyjście na trening. To także całe życie poza – odpowiedni odpoczynek, odpowiednie odżywianie. Zawodowy tenis to reżim, turniejowy i treningowy. W sezonie podporządkowuje się mu wszystko. Wielu moich znajomych kończyło przygodę z tenisem w wieku osiemnastu, dziewiętnastu lat, kiedy dyscyplina przegrywała z innymi pokusami. Sport musi być na pierwszym miejscu. Oczywiście, nie można zwariować i żyć jak w klasztorze.
Rodzic czy trener? Kto jest ważniejszy w tym duecie w życiu młodego sportowca? U Ciebie te role były połączone…
Obie są ważne. U mnie ojciec był trenerem. I to był trudne. W pewnym momencie miałyśmy tego przesyt, dlatego zakończyłyśmy współpracę z ojcem. Tata przez większość czasu był jednak trenerem. To dało się odczuć. Przekładał sytuacje z treningu na sytuacje domowe. A my chciałyśmy, aby tata był tatą. Rolą trenera jest pokazywanie profesjonalnej strony dyscypliny. A rodzic powinien być jedynie wsparciem. Często bywa tak, że rodzice, którzy nie mają pojęcia o tenisie, wtrącają się w trening. W takich sytuacjach dziecko wariuje i odpuszcza sport. Właśnie przez przesyt. Słyszy o tenisie na treningu, a potem rodzice mówią o nim w domu.
Ale właśnie w tej kwestii zdania są podzielone. Jedni mówią, że jeśli dyscyplina nie będzie twoim całym życiem, to nie odniesiesz sukcesu. Inni mówią, że higiena jest potrzebna. Przychodzisz do domu i zapominasz, że byłeś na treningu. Wychodzisz z kolegami, koleżankami i zapominasz o reżimie. Która sytuacja jest Ci bliższa?
Każdy jest inny. Kiedy coś mnie odrywa od tenisa, to ja zawsze z tyłu głowy mam te pytania: czy to pomoże mi w treningu, czy to mi nie zaszkodzi karierze, czy przez to nie zagram gorszego turnieju?”.
Chcesz powiedzieć, że już jako młoda dziewczyna myślałaś o każdym treningu jak o meczu? Musisz go wykonać „na maksa” i musisz być z niego zadowolona?
Tak, choć dawałem sobie pewien margines. Zdarzają się gorsze dni, ale nawet wtedy robiłam wszystko, by być lepszą zawodniczką.
Głośnym echem odbiła się w Polsce biografia Andre Agassiego, w której mówił wprost, że nienawidził tenisa. Masz takie momenty?
Tak. Są takie momenty, kiedy nienawidzę tenisa. Zwykle po przegranym meczu. Porażki bardzo bolą. W szatni jestem wściekła, rzucam rakietą, krzyczę, że kończę z tenisem. Ale to trwa jakieś trzy godziny. I wtedy przychodzi myśl: co, jeśli nie tenis? Przecież to całe moje życie. Były oczywiście momenty, na które nakłada się przemęczenie, kiedy nie chciało mi się iść na trening. Ale wtedy pojawiał się automatyzm i wytrenowanie. I ta myśl: jeśli odpuszczę, to czy zajdę tam, gdzie bym chciała. W takich momentach myślę sobie zawsze, czy numer jeden w rankingu odpuściłby trening? Myślę, że nie. Wtedy wstaję, idę na trening i robię swoje.
Komentarze