Iwanow: Czas Szymańskiego, Żurkowskiego czy Frankowskiego jeszcze nadejdzie
Nie wszyscy byli zwolennikami dość licznej grupy zawodników powołanych na przed mundialowe zgrupowania reprezentacji Polski. Trzydzieści pięć nazwisk skróconych później do trzydziestu dwóch jawiło się jako niepotrzebny nadmiar i konieczność sprawienia bólu i poczucia rozczarowania zbyt dużej grupie potencjalnych podróżników do Rosji.
Gdy Adam Nawałka w poniedziałek skreślił kolejne dziewięć nazwisk (najwcześniej z marzeniami o Mistrzostwach Świata pożegnali się przecież Maciej Makuszewski, Damian Kądzior i Krzysztof Piątek) pojawił się pomruk niezadowolenia, że jadą Artur Jędrzejczyk czy Sławomir Peszko, a w domu zostają chociażby decydujący o sukces w swoich krajowych klubach perspektywiczni Szymon Żurkowski, Przemysław Frankowski czy Sebastian Szymański. Że kadra potrzebuje odświeżenia, polotu, młodzieńczej fantazji i nowej spontaniczności. Potrzebuje, owszem. Ale jeszcze nie teraz.
Gdyby nawet przykładowa wyżej wymieniona trójka wsiadła do samolotu do Soczi, to i tak pewnie mówilibyśmy o graczach nr 19, 20 czy 21. Może 18. W turnieju mogliby zagrać ewentualnie w ostatnim meczu grupowym, gdyby – optymistycznie – awans był już pewny, albo – pesymistycznie – w spotkaniu o honor. Czy minuta na EURO 2016 dała coś Filipowi Starzyńskiemu, który nie podbił nawet przeciętnego Lokeren i nie lśni nawet w przeciętnym Zagłębiu Lubin? Czy zabrany do Francji Mariusz Stępiński zrobił furorę w FC Nantes czy Chievo Verona? To samo dotyczy Rafała Wolskiego, którego Franciszek Smuda w 2012 widział w kadrze na Mistrzostwa w Polsce i na Ukrainie?
Żurkowski, Frankowski czy Szymański powinni czuć nie żal, a radość. Nawałka o nich pamięta. „Dotknął” ich, wyróżnił i sprawdził. I uznał, że jeszcze się nie nadają. Spokojnie. Ich czas przyjdzie. Jesienią najpierw mecze towarzyskie a po nich Liga Narodów. Wtedy będą mieli okazję się wykazać. Na mistrzostwach świata i tak mieliby na to szanse tylko iluzoryczne.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze