"Oddajmy Nawałce to, co królewskie. Ale mundial zawalił..."
Emocje jeszcze nami targają, ale można już się chyba zdobyć na w miarę chłodne podsumowanie naszego blamażu podczas mundialu w Rosji. Od razu uprzedzę: ani nie zamierzam gnoić selekcjonera, bo bez dwóch zdań jest najlepszy trener jaki nam się trafił w ostatnich latach, ani go bronić. Generalnie sprowadzenie wszystkiego do odpowiedzialności trenera (zarówno przy sukcesie jak i porażce) jest pewnym uproszczeniem i spłaszczeniem tematu.
Jeśli jednak selekcjoner dostał aż tak dużą autonomię, dowolność w doborze sztabu, jego liczebności, stuprocentową kontrolę nad składem personalnym, sposobem przygotowań, a nawet kształtowaniem polityki medialnej związku (przecież to on zaproponował mało znaną w świecie formułę komunikacji ze światem zewnętrznym poprzez... brak komunikacji), to chyba można uznać, że nie był tu żadną marionetką, ani trybikiem w maszynie, ale po prostu miał kapitalny wpływ na reprezentację i jej formę.
Jednym zdaniem: zwrócenie się z rozliczaniami mundialu akurat do Adama Nawałki to jest jak najbardziej właściwy adres. A fakt jest taki, że po pięciu latach jego dobrej pracy zespół wygląda mniej więcej tak, jak w momencie, kiedy go przejmował, przed blisko pięcioma laty. Czyli beznadziejnie. I o to są właśnie największe pretensje. Nie o same marne wyniki, ale o to, że reprezentacja znów stanowi zlepek nazwisk zawodników z niezłych, albo bardzo dobrych europejskich klubów, a nie drużynę. Że nie ma prawdziwego lidera, nie ma stylu, a sami gracze przyznają, że nie wiedzą o co trenerowi chodzi z tymi ciągłymi zmianami ustawień i zakładanej taktyki. Do tego wbrew zapewnieniom leży przygotowanie mentalne. Pewnie też coś sknocono podczas przygotowań czysto fizycznych, bo widać było gołym okiem, że nasi poruszali się wolniej od rywali.
Oczywiście, oficjalnie słyszymy wciąż te same gładkie zdania o mobilizacji, optymalizacji, kompensacji itp. Ale jeśli w miarę dobrze one brzmiały, gdy nam szło, to teraz zwłaszcza, że mogliśmy je znów usłyszeć nawet po meczu z Kolumbią, zakrawały jednak na groteskę.
O ile Adam Nawałka przed paroma laty ujął wszystkich swoim profesjonalizmem, pasją, dbałością o detale i pewną logicznością, której brakowało poprzednikom (zwłaszcza Franciszkowi Smudzie) to teraz w pewnych kwestiach zaczął zaprzeczać sam sobie. Choćby w taktyce. Skoro coś wypracował i dobrze funkcjonowało przed długi czas, to dlaczego zmienił to akurat na pierwszy mecz z na mundialu? Dlaczego brnął w ustawienie z trójką obrońców, choć nie sprawdziło się to ani razu w kilku meczach towarzyskich i w drugiej połowie meczu z Senegalem również?
Dlaczego w meczu o wszystko na turnieju, na który tak długo się szykowaliśmy musieliśmy zagrać w składzie, który nigdy wcześniej nie został sprawdzony? Dlaczego w takim starciu w pierwszym składzie nie wyszedł Kamil Grosicki, jeden z nielicznych, który potrafi się rywalowi urwać, zrobić przewagę, zaproponować coś niekonwencjonalnego, szalonego? Przecież to dotąd był kluczowy żołnierz Nawałki, który nigdy go nie zawiódł.
Wyglądało to tak jakby selekcjoner został zaskoczony stanem swojej drużyny w meczu otwarcia i był kompletnie nieprzygotowany do chłodnej reakcji. Zaczął się miotać. A to coś czego był w całej swojej dostojności zaprzeczeniem. Właśnie Nawałka jawił się jako człowiek, który ma wszystko pod kontrolą. Ewidentnie tę kontrolę stracił.
A świadczyć mogą o tym bączki już puszczane przez jego zawodników. O tym, że „przyjdzie czas na opowieść o przygotowaniach”, czy „zagubieniu w pomysłach z ustawieniem”. Na razie jeszcze uwagi są delikatne, między wierszami, ale znając historię, „smaczki” zaczną wypływać dopiero po powrocie do Polski.
Selekcjoner stracił (roztrwonił?) też coś co być może było jego największą zasługą dla reprezentacji. Czyli obudzenie dla niej Roberta Lewandowskiego. Przecież w tych nieszczęsnych meczach mundialowych Robert znów był tym samym zawodnikiem, który miotał się za kadencji Franciszka Smudy czy Waldemara Fornalika. Pozbawiony wsparcia, tak naprawdę nie miał z kim pograć z przodu. Wracał, szarpał, tracił siły, które przydawałyby się do końcowych rozstrzygnięć.
Nie zamierzam Lewandowskiego usprawiedliwiać, jest kapitanem, graczem wybitnym, możemy i musimy od niego wymagać. Na pewno nie jest w swojej najwyższej formie. Ale z drugiej strony jak widzieliśmy kilka dni wcześniej, bez odpowiedniego wsparcia, nawet taki grajek jak Leo Messi może nie dać rady.
Być może jakiś wpływ na taki stan rzeczy może mieć ewidentny rozdźwięk miedzy RL9, a resztą drużyny. Z drugiej strony to nie jest rzecz nowa. Już od dawna niektórzy gracze spoglądali na Lewandowskiego z nieprzesadną życzliwością poza boiskiem, ale na nim współpracowali świetnie i szczerze wpadali sobie w ramiona po kolejnych golach Roberta, które dawały awanse.
Można odnieść wrażenie, że w ogóle teraz zostały po prostu uwypuklone te sprawy, które wcześniej miały już miejsce, ale nie przeszkadzały, albo nie były pierwszoplanowymi. Kiedy wygrywaliśmy to wszystkie najbardziej wyrafinowane pomysły Nawałki, jego perfekcja w doborze najmniejszych detali jak kształt stolików w jadalni, docinanie trawy na ustaloną liczbę milimetrów, loty helikopterem na niewielką odległość czy materace, na których mieli siadać zawodnicy zamiast na trawie, uchodziły za szczyt profesjonalizmu.
Dziś, mam wrażenie, że także w oczach pracodawcy, jako fanaberię, zbytek. A obiektywnie: te drobiazgi przesłoniły to co bez wątpienia umknęło i czego nie zdobywa się dekretami, czyli duch drużyny.
Uleciało coś co pozwalało na konserwowanie obecnego układu także na następne eliminacje. Dlatego nie ma już chyba wielkich wątpliwości. To jest kres pracy tego selekcjonera w reprezentacji. Sygnały, że obie strony (pracownik, pracodawca) są sobą nieco zmęczone dobiegały już przed mistrzostwami. Dla dobra sprawy albo godzono się na kompromisy, albo jedna ze stron ustępowała. Teraz po pięciu latach czas na zmianę. I chyba wcale nie tylko dlatego, że na progu czeka już ktoś zdecydowanie lepszy od Adama Nawałki...
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze