Pindera: Święto w deszczu
Gdyby jeszcze Paddy Barnes pokonał Cristofera Rosalesa i został mistrzem świata, Belfast bawiłby się do białego rana.
Ale i tak sympatycy boksu w tym mieście nie mogą narzekać. Wygrał przecież i obronił pas interim w wadze piórkowej Carl Frampton, który w Belfaście mieszka od urodzenia, a kolejne zwycięstwo na swoim koncie zanotował Tyson Fury, który na każdym kroku podkreśla irlandzkie korzenie.
31-letni Barnes, dwukrotny brązowy medalista olimpijski i mistrz Europy chciał pójść w ślady Wasyla Łomaczenki i na początku zawodowej kariery sięgnąć po pas WBC w wadze muszej należący do znacznie młodszego, 23-letniego pięściarza z Nikaragui, Cristofera Rosalesa. Zaczął dobrze, ale ciosy "Irlandzkiego skrzata" nie robiły na mistrzu wielkiego wrażenia. W czwartej rundzie Rosales skontrował prawym na korpus, Barnes padł jak rażony piorunem i w tym momencie skończył się jego sen o koronie zawodowego czempiona. Po pięciu wygranych przyszła bolesna porażka w szóstej walce. Zobaczymy, czy niewysoki, pochodzący z Belfastu Barnes podniesie się po tej klęsce.
Frampton i Fury zgodnie z przewidywaniami kłopotów nie mieli. "Szakal" Frampton w dziewiątym starciu zatrzymał niepokonanego wcześniej Australijczyka Luke’a Jacksona, a "Król Cyganów" w swojej drugiej walce po powrocie z emerytury z łatwością wypunktował byłego mistrza Unii Europejskiej, Włocha Francesco Pianetę.
25 tysięcy ludzi na Windsor Park zgotowało Framptonowi owację, ale prawdę mówiąc wielkiego boksu w tej walce nie było. Pochodzący z Tasmanii rywal nie był w stanie zagrozić byłemu mistrzowi dwóch kategorii. Ale jak dojdzie do zapowiadanej walki Framptona z mistrzem IBF wagi piórkowej, Joshem Warringtonem, to wojnę mamy murowaną. I to jeszcze w tym roku, prawdopodobnie w Manchesterze, choć Warrington jest z Leeds, a "Szakal" z Belfastu.
Jeszcze mniej emocji dostarczył pojedynek Fury’ego z Pianetą. Pogromca Władimira Kliczki bawił się jak duży kot z dużą myszą. "Król Cyganów" mierzy 206 cm, a Pianeta, Niemiec z włoskim rodowodem 196 cm. Ważniejsze były słowa, które padły już po tej walce, gdy w ringu pojawił się komentujący sobotnią galę dla Showtime, Deontay Wilder, mistrz WBC wagi ciężkiej.
Obaj panowie, Fury i Wilder odegrali całkiem zgrabnie scenkę nienawiści i wzajemnych gróźb krzycząc, że jeśli już zmierzą się z ze sobą, to żarty skończą się z pierwszym gongiem. Jeden i drugi obiecuje nokaut, choć dziś patrząc na formę Tysona, mógłbym chyba zaryzykować twierdzenie, że Fury co najwyżej mógłby wygrać na punkty. Jeśli nokaut, to tylko Wilder.
Promotor Frank Warren potwierdził, że walka Wildera z Furym z całą pewnością odbędzie się jeszcze w tym roku, a w najbliższych dniach poinformuje, gdzie i kiedy. Prawdopodobnie w listopadzie w Las Vegas. Nie wiem, czy Fury nie porywa się na najmocniej bijącego faceta w wadze ciężkiej zbyt wcześnie, bo wciąż jest zardzewiały. Ale jest tak pewny siebie, że chce tej konfrontacji jak najszybciej. Oby nie na własną zgubę.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze