"To Perez jest winny bałaganu w Realu"
„Zadowolony?” - Taki tytuł, który ilustrowało zdjęcie prezydenta Realu Madryt Florentino Pereza na pierwszej stronie zaraz po odpadnięciu Hiszpanii na mundialu w Rosji zamieścił dziennik sportowy „Superdeporte”. Dziennikarze z Walencji szczycili się, że tylko oni nazwali sprawy po imieniu i wyrażają uczucia całej sportowej Hiszpanii, bo zwłaszcza media ze stolicy z oczywistych powodów nie mogą tego zrobić.
Chodziło oczywiście o słynny ambaras, kiedy to Perez podstępnie przed mundialem zatrudnił trenera reprezentacji Julena Lopeteguiego i próbował zachować to w tajemnicy. Wściekły prezydent federacji zwolnił selekcjonera tuż przed pierwszym meczem w Rosji, co oczywiście miało ogromny wpływ na wynik drużyny, która uważana była za jednego z faworytów mundialu.
Cztery miesiące po tym zdarzeniu Perez zwalnia Lopeteguiego, który z Realem zanotował najgorszy start od 50 lat. W ostatnich siedmiu meczach „Królewscy” przegrali aż pięć razy, notując kompromitujący wynik z Barceloną na Camp Nou 1:5. Lopetegui, który jeszcze pół roku temu uchodził za jednego z najbardziej perspektywicznych trenerów w Hiszpanii, poprzez właściwie jedną decyzję stał się w oczach całego piłkarskiego świata człowiekiem, który położył dwa kapitalnie grające dotąd zespoły. Reprezentację (przeszła eliminacje jak burza i zaczynała wracać na tory, które zaprowadziły ją nie tak dawno do zwycięstwa w dwóch turniejach Euro i mundialu) oraz Real, trzy raz z rzędu sięgający po Puchar Europy.
Tyle, że tutaj zdecydowanie większa wina leży po stronie Pereza, a nie trenera, który jako kolejny uległ po prostu zasadzie, że Realowi się nie odmawia. Perez, który pięć razy poprowadził Real do triumfu w Lidze Mistrzów i przełamywał kolejne finansowe bariery sprowadzając na Santiago Bernabeu takich graczy jak Ronaldo, Kaka, Zidane, Modrić, James, Cristiano Ronaldo czy Bale. Jego zasługi są oczywiście niepodważalne, ale patrząc na to co zrobił tego lata aż trudno uwierzyć, że ktoś taki mógł się aż tak bardzo pomylić.
Po pierwsze zaszokował faktem, że pozwolił na odejście Cristiano Ronaldo, czyli kury znoszącej złote jaja i nie chodziło tylko o te kilkadziesiąt goli, które gwarantował w sezonie. Po drugie, nie ściągając do klubu nikogo zbliżonego klasą do formacji ofensywnych. Po trzecie, zatrudniając trenera, który jednak mimo dobrych opinii, był zagadką w kwestii prowadzenia drużyn klubowych. Świetnie mu szło w reprezentacjach (z młodzieżowcami dwa razy sięgał po mistrzostwo Europy), ale podczas próby w seniorskim futbolu klubowym z Porto, nie popisał się.
Owszem, jego poprzednik Zidane, też nie miał doświadczenia, ale jednak cały czas był w Realu i ten klub miał w swoim DNA. Obiegowa opinia jest taka, że Perez nie dokonując transferu wielkiego napastnika czy też gracza ofensywnego chciał się strategicznie przyczaić, przeczekać obecny sezon, notując jak najmniej strat, aby przyszłego lata zapolować na kogoś na miarę Neymara, Kyliana Mbappe, Harry’ego Kanea, może Roberta Lewandowskiego. Tyle, że przy okazji wydał... 150 mln euro. Na zawodników, którzy wcale nie byli najbardziej potrzebni. Wydać tyle pieniędzy i mieć przypiętą łatkę prezesa, który w minionym okienku transferowym nie dokonał transferów to dopiero jest sztuka.
Najwięcej (45 mln euro) poszło na Vinciusa Juniora, 18-latka, który poszedł do rezerw, obrońcę Alvaro Odriozolę (40 mln), na którego pozycji Lopetegui jak już pojawiła się teoretyczna możliwość gry (kontuzja Daniego Carvajala) wolał wystawiać pomocnika Lucasa Vazqueza oraz bramkarza Thibauta Courtois (35 mln euro). Co też było zaskakujące, bo przecież numer jeden, czyli Keylor Navas jest świetny.
Owszem, był taki moment, zwłaszcza w meczu Ligi Mistrzów z Romą, gdzie Real zagrał naprawdę dobrze i wydawało się, że tacy gracze jak Gareth Bale czy Karim Benzema pod nieobecność przytłaczającego samą swoją obecnością CR7, odżyją. Ale był to tylko chwilowy wzlot. Szybko okazało się, że po pierwsze nikt nie jest w stanie wejść w buty Cristiano, a po drugie ci, którzy pozostali są cieniem samych siebie.
Tacy gracze jak Raphael Varane, Sergio Ramos, Marcelo, Luka Modrić, Toni Kroos, Isco znaleźli się po prostu w znacznie słabszej formie niż zwykle. Młody Marco Asensio, który miał być największym beneficjentem odejścia wielkiego Portugalczyka nie wiedzieć czemu też kompletnie nie daje rady.
Być może to efekt zmęczenia poprzednimi sezonami, gdzie przecież trzy lata z rzędu Real w swoim podstawowym składzie grał od początku do końca Ligi Mistrzów i ligi hiszpańskiej plus doszło do tego zmęczenie zawodników grających w różnym wymiarze czasowym na mundialu. Z drugiej strony patrząc np. na Barcelonę, taki Ivan Rakitic, który był poddawany podobnym obciążeniom jak Królewscy, gra jak profesor i tryska świeżością.
A zatem... przygotowanie fizyczne. Najprawdopodobniej właśnie ten aspekt połączony z nietrafionymi ruchami personalnymi Pereza jest tutaj kluczowy. Real gra zbyt wolno, odstaje fizycznie, a z tego powodu wynikają błędy w obronie. Lopetegui zbyt mocno zaprzyjaźnił się z drużyną. Tolerował fanaberie Balea, Ramos był traktowany jak drugi trener, Isco bronił szkoleniowca jak niepodległości itd. Były selekcjoner zrezygnował z pomocy eksperta od przygotowania fizycznego, którego uważano za współtwórcę sukcesów Zidanea, czyli Antonio Pintusa. Właśnie w tej zmianie fachowcy z Madrytu upatrują utraty formy fizycznej gwiazd. Ale ktoś pozwolił na przesunięcie Włocha „do innych zadań”. Oczywiście prezydent.
Reasumując, to nie jest tak, że obecny Real Madryt to jest już zespół kompletnie wypalony, który wymaga budowy od podstaw. To nie jest sytuacja jak przed ośmiu laty, kiedy też Barcelona zaaplikowała drużynie prowadzonej przez Jose Mourinho pięć goli i właściwie w żadnej kwestii nie było wówczas wątpliwości. Kilka miesięcy temu ten zespół rzucał jeszcze całą piłkarską Europę na kolana i nie ma takiej możliwości, aby skończył się ot tak, z dnia na dzień po odejściu trenera i jednego najlepszego nawet zawodnika. Ta drużyna wymaga po prostu liftingu, lepszego ułożenia pewnych spraw, lepszego przygotowania fizycznego, trenera z większym pojęciem i jednak twardszą ręką.
Obecna sytuacja Realu jest bardzo zła, ale jeśli spojrzymy na stratę do lidera w La Liga (7 punktów) i w grupie Ligi Mistrzów (6 punktów w trzech meczach) to nic nie zostało jeszcze bezpowrotnie stracone. Florentino Perez musi jednak błyskawicznie posprzątać bałagan, który sam zrobił.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze