Pindera o walce Wilder - Fury: Król Cyganów wrócił
Jeśli ktoś miał wątpliwości, to już ich nie ma. Tyson Fury, choć nie został ponownie mistrzem świata, wrócił do gry. Remis z Deontayem Wilderem jest jak zwycięstwo, które mu się należało.
Samozwańczy "Król Cyganów" dobrze odegrał swoją rolę zarówno na ringu w Staples Center w Los Angeles, jak i poza nim. Tak jak obawiał się trener Wildera Jay Deas w pewnym momencie zahipnotyzował urzędującego mistrza WBC i zagrał z nim na swoich warunkach. Ale nie ustrzegł się jego mocnych ciosów, po których dwukrotnie był liczony. O ile pierwsze liczenie nie zrobiło na nim większego wrażenia, to to drugie mogło być ostatnim. Na szczęście sędzia ringowy Jack Reiss raz jeszcze udowodnił, że wie na czym ten fach polega i nie przerwał walki, choć mógłby to zrobić. Fury cudem wstał i dotrwał do końca 12. rundy. Punktacja sędziów w dużej mierze oddaje to, co działo się w Staples Center, choć 115:111 Kalifornijczyka Alejandro Rochina dla Wildera, to jednak mimo wszystko przesada. Wygraną Anglika 114:112 widział tylko Kanadyjczyk Robert Tapper, a remis 113:113 rodak Tysona Phill Edwards.
Nie ukrywam, przed walką typowałem punktową wygraną Wildera, ale po końcowym gongu widziałem nieznaczną przewagę "Króla Cyganów", choć mam świadomość, że mistrz który leżał dwa razy na deskach byłby jednak mistrzem budzącym wątpliwości. Ale zgodnie ze sztuką punktowania, to Fury był bliższy wygranej, co potwierdzają również statystyki komputerowe. Swoją drogą Anglik po 11 rundach pewnie zmierzał do punktowego zwycięstwa, ale stało się to czego obawiał się jego trener Ben Davison, który bodajże na łamach The Telegraph powiedział, że nie ma w tej walce miejsca na samozadowolenie. Miał oczywiście na myśli swojego zawodnika, gdy ten będzie wygrywał i uzna, że sukces jest na wyciągnięcie ręki. Tak właśnie było. Gdyby Fury nie padł w ostatnim starciu na deski po znakomitej kombinacji prawy prosty – lewy sierpowy Wildera, nie byłoby dyskusji. Amerykanin nie byłby już mistrzem świata.
W dużej mierze przewidział to, co się stanie, również Jay Deas, trener Wildera, który przygotowywał wszystkich na wybuchowy, fizyczny mecz szachowy. A Tysona przyrównał do kostki Rubika, której w czasach młodości nie potrafił złożyć i przyznał, że z nim też będzie bardzo ciężko się uporać. Chyba przeczuwał co czeka "Bronze Bombera".
Prawie 18 tysięcy widzów na bokserskim pojedynku w USA, to więcej niż dobry wynik. Walka wzbudziła duże zainteresowanie, a klimatu dodali jak zwykle niezawodni angielscy kibice. Rewanż wydaje się więc oczywisty, a w nim znów niepewność, tylko znacznie mniejsza niż teraz. Wiemy już, że Fury na serio wrócił do gry o najwyższe stawki po długiej ponaddwuletniej przerwie, i że nie tylko potrafił zrzucić 135 funtów (ponad 60 kg) sadła, ale też nie zapomniał jak neutralizować atuty mistrzów. Trzy lata temu przekonał się o tym Władimir Kliczko tracąc w Duesseldorfie trzy mistrzowskie pasy, teraz chyba zrozumiał to Wilder, który był święcie przekonany, że znokautuje Anglika.
Rewanż z pewnością przyniesie jeszcze więcej pieniędzy i wzbudzi większe zainteresowanie. Jeśli Fury z Wilderem będą walczyć na Wyspach Brytyjskich, to zapełnią każdy stadion.
A to oznacza, że Anthony Joshua, posiadacz trzech mistrzowskich pasów (WBA, IBF, WBO) na megahit jakim będzie jego walka ze zwycięzcą rewanżu, musi trochę poczekać. A my spragnieni takiego widowiska będziemy niecierpliwie czekać razem z nim.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze