Kowalski: Obowiązkowy młodzik nie obniży poziomu ESA, bo tu już nie ma czego obniżać
W każdym klubie Ekstraklasy będzie musiał zagrać jeden polski młodzieżowiec. Przepis, który zostanie niebawem wprowadzony w naszej lidze wywołał burzę. Jedni twierdzą, że to wyłącznie PR-owa zagrywka PZPN pod publiczkę, i że przyniesie ona więcej strat niż pożytku, bo nie można dostawać premii za sam fakt bycia młodym. Inni są zachwyceni widząc w projekcie początek nadchodzącej dużej zmiany, dzięki czemu polska piłka odżyje. Kto ma rację? W moim odczuciu nowy przepis na pewno nie zaszkodzi.
Nie trafia do mnie koronny argument, że w świecie wolnego rynku wszystko wolno i nikt nie powinien niczego narzucać jakimkolwiek przepisem. Dzięki temu, że kluby miały absolutną dowolność w prowadzeniu polityki i swobodnym zatrudnianiu zawodników praktycznie zarżnięto przecież w Polsce koszykówkę. A pod koniec lat dziewięćdziesiątych, kiedy kluby mogły mieć w kadrze tylko kilku obcokrajowców rosła ona w siłę, rozwijała się i była praktycznie drugą dyscypliną sportową w Polsce. Odnoszę wrażenie, że w tym samym kierunku, choć to nieco inna skala, zmierza właśnie klubowa piłka nożna. Stała się ona produktem samym w sobie. Polska liga jest jakby odrealniona. Mecze odbywają się na pięknych w większości nowoczesnych stadionach, publiczność mimo widocznych spadków, wciąż jest spora, wszystko jest pięknie opakowane przez stacje telewizyjne, które solidnie płacą, piłkarze zarabiają jak na jakość prezentowanych usług gigantyczne pieniądze. A jak porównamy się z przedstawicielami nawet tej niższej półki w rywalizacji międzynarodowej, jak Luksemburg, Słowacja, Czechy czy nawet Kazachstan to się okazuje, że gramy w coś innego. Nie mamy szans. I nie jest to przypadek, jeden czy drugi przegrany mecz, co się może przecież zdarzyć, ale utrzymująca się tendencja. Odstajemy coraz bardziej, robi się przepaść.
I nie zasłaniajmy się wysokością budżetów, bo można znaleźć mnóstwo przykładów biedniejszych klubów, które sobie radzą lepiej od naszych. Jeśli nie chcemy dalej przepadać, to trzeba coś spróbować zmienić. Pewnie, że największym problemem w polskiej piłce jest szkolenie, a przed wszystkim zaniedbanie szkolenia oraz sensownego edukowania i opłacania trenerów młodzieży, co w każdym mocnym piłkarstwo państwie jest podstawą. To temat na długą dyskusję, ale jeśli mielibyśmy wprowadzić jakiś środek doraźny, aby choć przystopować ten niekontrolowany zjazd, to przepis o konieczności wystawienia młodzieżowca w każdym meczu jest jakimś narzędziem.
Na miejscu Zbigniewa Bońka zrobiłbym to już na początku pierwszej kadencji i proponował nie jednego obowiązkowego młodzieżowca, ale dwóch, a może nawet trzech. Idę o zakład, że dziś nie bylibyśmy w gorszym miejscu. Choć oczywiście sensowny jest pierwszy choćby z brzegu kontrargument, że mogłoby dochodzić do sytuacji, w których tylko trochę straszy gracz, a już nie kwalifikujący się na młodzieżowca, będąc graczem lepszym, nie mieściłby się w składzie. To są jednak koszty leczenia. Zażywając antybiotyk też mamy jakieś skutki uboczne.
Pewnie, że to nie jest powszechnie stosowany pomysł (choć kilka przykładów się znajdzie) w poważnych ligach europejskich. Z tym, że my znaleźliśmy się w takim miejscu, że zwykłym pozostawieniem ligi i właścicieli klubów samym sobie nic już nie uzyskamy. Tutaj nie ma z kim „cackać”. Wyraźnie widać, że nawet nie ma chęci dokonania jakiegoś przełomu, umówienia się na pewne sprawy (np. ograniczenia windowania płac, próby stawiania na swoich graczy, przeznaczania poważnej części budżetów na szkolenie czy rozwój akademii) nawet nieformalnie. Po prostu każdy sobie rzepkę skrobie i nie ma ochoty jakieś działanie długofalowe. Liczy się tylko co tu i teraz. Już się wydawało, że Lech Poznań jest jakimś światełkiem w tunelu. Klub, który w ostatnim czasie wyszkolił, wykreował i korzystanie sprzedał kilku zawodników za miliony euro. Ale w ostatnim czasie i on poszedł utartym sznytem, ściągając za grube pieniądze Portugalczyków, którzy nie dość, że nic nie dali to jeszcze w ich wieku trudno będzie na nich zarobić.
Tutaj nawet nie chodzi o to, że nie ma pieniędzy, ale są one źle wydawane przez właścicieli klubów, którzy chętnie godzą się na kiszenie we własnym sosie i jeszcze argumentują, że takie są prawa rynku i taniej jest zatrudnić zawodnika zagranicznego niż wyszkolić i później wykreować Polaka. I jeszcze dodają, że młody Polak nie zagwarantuje niczego w krótkim dystansie, a już taki ukształtowany przybysz może pomóc w wywalczeniu np wymarzonego miejsca nr 6 w naszej przaśnej lidze. Co oczywiście tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia jeśli nie prowadzi do zbliżenia się z piłkarską Europą czy wychowania graczy, na których można zarobić i dać ich do reprezentacji. Tymczasem ani nie wychowujemy, ani w oparciu, o tych których ściągamy nie dajemy rady w Europie. To czego tu bronić?
W Jagiellonii Białystok rezerwowy napastnik Irlandczyk Cillian Sheridan, który właśnie strzelił swojego pierwszego gola od września kasuje 70 tysięcy złotych miesięcznie. Pewnie niebawem wyjedzie, nikt po nim nie będzie płakał. Oczywiście to jest wolny rynek, każdy może płacić ile uważa za stosowne nawet takim grajkom. Jeśli jednak zmusić kluby do wystawiania młodzieżowców to może za tę kasę zamiast kogoś takiego wezmą kilku chłopaków i któryś w końcu wypali?
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze