Kobiecym okiem: Over the limit

Obejrzałam film. Znakomity film: „Over the limit”. Dokumentalny, sportowy, psychologiczny. Obraz przygotowań do igrzysk w Rio rosyjskiej gimnastyczki artystycznej Margarity Mamun. Historię o tym, ile "kosztuje" droga na szczyt. Mam wrażenie, że bohaterami bardzo podobnych historii przez lata, ale odkrytych w 2018 roku, było co najmniej kilkoro polskich sportowców.
W nagrodzonym na wielu międzynarodowych festiwalach filmie dokumentalnym „Over the Limit” (co też warte dostrzeżenia - polskiej reżyserki Marty Prus) przygotowująca się do igrzysk w Rio „wiecznie druga” Rita Mamun zmaga się nie tylko z morderczymi treningami (10-11 godzin dziennie), niekończącymi się wyzwiskami i presją nakładaną przez główną trenerkę, śmiertelną chorobą ojca, trenującą w jednej sali rywalką do olimpijskiego złota, ale przede wszystkim sama ze sobą i własną psychiką, która często zawodzi w najważniejszych momentach. Poza nieskończoną liczbą obelg słyszy także zdanie: „Nie użalaj się nad sobą. Nie jesteś człowiekiem, jesteś sportowcem...”.
Od sportowców wymagamy więcej. Sportowcy sami od siebie wymagają więcej. Każdego dnia pokonują bariery, które nakłada na nich ludzkie ciało i fizjologia. Przekraczają limity, nieosiągalne dla zwykłych śmiertelników i wyznaczają nowe –znacznie wyższe, które też w końcu przełamują. Ale każdy ma swoją granicę ostateczną. Barierę, której nie przeskoczy, choćby nie wiem, jak bardzo się starał i chciał. Swój limit ostateczny.
Tym najlepszym - mistrzom i ten udaje się pokonać…
Postacią, która przekroczyła swoje wszelkie granice i w końcu powiedziała dość jest Agnieszka Radwańska. Finalistka Wimbledonu, triumfatorka turnieju mistrzyń i przez kilkanaście tygodni wiceliderka światowego rankingu swój pierwszy dziecięcy turniej wygrała 23 lata temu! Od 2005 roku, czyli 14 lat grała na najwyższym światowym poziomie, na niewyobrażalnej intensywności. Intensywności, która zdemolowała jej organizm, do tego stopnia, że jak przyznała w wywiadzie udzielonym Przeglądowi Sportowemu, po dwóch miesiącach przerwy, po 40 minutach gry w tenisa, nie była w stanie podnieść ręki, nawet by się z kimś przywitać! W porównaniu do rywalek, niezwykle drobnej budowy ciała, o zdecydowanie mniejszej masie i sile, osiągnęła zdecydowanie więcej niż można było od niej w związku z tym wymagać – dzięki determinacji, żmudnemu treningowi, całkowitemu oddaniu i silnej psychice. Wielkie dzięki, chapeau bas! Teraz korzystaj z życia Aga!
Silna psychika! No właśnie. Na najwyższym, wyrównanym poziomie – klucz do ostatecznego sukcesu. Silna psychika i instynkt kilera, których zdaniem, śmiem twierdzić, co najmniej 95% kibiców, brakowało Bartoszowi Kurkowi. Tylko, a tak naprawdę AŻ zimnej głowy przez lata brakowało wielkiemu Bartoszowi Kurkowi, by stać się największym…
Jakiś czas temu, właśnie „psychice sportowców” poświęciłam bardzo długi wywiad z czołowym polskim psychologiem sportu panem Markiem Graczykiem. To, że istnieją sportowcy o silnej psychice albo tacy, co nie radzą sobie z presją i odpowiedzialnością w najważniejszych momentach, nie ulega żadnej wątpliwości i nie trzeba tego nikomu, kto się choć trochę sportem interesuje, tłumaczyć. Zadałam wtedy panu doktorowi bardzo ważne pytanie. Czy ktoś, kto nie ma w sobie tej wewnętrznej psychicznej mocy, może ją w jakiś sposób przy użyciu chociażby treningu mentalnego w sobie wykształcić i doprowadzić do tego poziomu, jak ta wrodzona. Szczerze odpowiedział, że nie. Że można ją znacząco poprawić, ale wprowadzić na aż taki poziom – nie.
Tymczasem On to zrobił. To ten „pękający w najważniejszych momentach” Bartosz Kurek poprowadził reprezentację Polski siatkarzy do mistrzostwa świata, biorąc na siebie ciężar odpowiedzialności w kluczowych akcjach. To On został MVP mistrzostw świata, a potem jako pierwszy Polak najlepszym siatkarzem Europy. W końcu to On wygrał najtrudniejszą walkę – z samym sobą. Pokonał i ujarzmił demony od lat mącące mu w głowie. W jaki sposób dokonał „niemożliwego”?! Wie tylko on sam!
I w końcu trzecia bohaterka 2018 roku. Justyna Święty-Ersetic. Biegaczka, która w nieco ponad godzinę sięgnęła po dwa medale mistrzostw Europy na 400m – najpierw indywidualnie, potem w sztafecie. Sięgnęła po nie jakby wbrew sobie, bo sama była, nomen-omen - święcie, przekonana, że w tym drugim biegu już nie da rady. Dała. Dała z siebie 2x100%. 200% normy, czego ani nikt się nie spodziewał, ani od niej nie wymagał. Ona sama też nie. To był zdecydowanie jej „over the limit”. Dokonała tego, bo w tym przypadku w najważniejszym momencie sezonu zazębiło się wszystko – wytrenowana moc w nogach; wola walki i ambicja, za którymi stała mocna głowa i wsparcie zespołu.
Główna bohaterka opisanego na początku filmu igrzyska w Rio wygrała.
Na 2019 rok życzę polskim sportowcom, a tym samym kibicom, by ci pierwsi wygrywali przede wszystkim ze sobą i przesuwali swoje limity coraz wyżej. Ten „over the limit” zostawcie sobie na Tokio i 2020 rok!
I na koniec. Sportowcy to też ludzie. Niezwykli ludzie, dla których niemożliwe nie istnieje!
