Historia wzlotu, upadku i wielkiego powrotu. Czy powstanie film o Kurku?
Bartosz Kurek, MVP siatkarskiego mundialu to jedna z najciekawszych postaci sportowych 2018 roku, ale nade wszystko polski bohater ostatnich lat. Przeszedł wszystko – od jednego z największych gwiazdorów światowego volleya, przez wyklętego i wyszydzanego nieudacznika, po zwycięzcę i bohatera narodowego. Nie inaczej było w tym roku. Najpierw pomstowano na jego powołanie do kadry, by teraz wychwalać geniusz trenera Heynena. Historia Kurka to gotowy scenariusz na hollywoodzki hit.
Trwał drugi set finałowego starcia mistrzostw świata w Turynie, kiedy przy stanie 21:17 mocny atak Fontelesa wybronił Artur Szalpuk. Michał Kubiak popędził za linię boczną i dolnym sposobem wystawił piłkę, odbijając ją około 8 metrów za siebie. Już te dwa zagrania były interesujące, ale akcję zakończył Kurek – wybił się zza trzeciego metra i potężnym zbiciem wpakował piłkę w parkiet!
– To jest demonstracja siły – krzyknął Tomasz Swędrowski w relacji telewizyjnej. – Chyba żartujesz?! Co za zagranie! – wtórował mu komentator angielski.
To był ten moment. Wówczas cały świat zrozumiał, że na Polaków nie ma mocnych, że Biało-Czerwoni pokonają Brazylijczyków i obronią tytuł mistrzów świata, że Kurek zostanie najlepszym siatkarzem imprezy, ale przede wszystkim zdobędzie wymarzony złoty medal, który uciekł mu cztery lata wcześniej.
– Tym krążkiem „strąciłem małpkę z ramienia”, jak mówi się po angielsku. Wreszcie zrzuciłem ciężar, który miałem na barkach, który wiecznie mi wypominano – powiedział mi i Jerzemu Mielewskiemu w rozmowie dla kanału „Prawda siatki” na YouTubie Bartosz Kurek. Przez cztery lata nie było bowiem meczu reprezentacji, imprezy siatkarskiej, aby nie przypominano, że w 2014 roku Kurka zabrakło wśród złotych medalistów mundialu w Polsce.
– Spóźniłem się cztery lata, ale jestem – powiedział po powrocie z Italii do Polski.
Łzy rozpaczy
– Dzisiaj Kurek to inny siatkarz. Jest dojrzałym i świadomym zawodnikiem – powiedział mi Radostin Stojczew, wielki bułgarski trener. – Kiedy w 2012 roku Polska wygrywała Ligę Światową, cały czas piął się do góry. Dziś jest na szczycie – dodaje bułgarski szkoleniowiec, jeden z najbardziej utytułowanych trenerów w historii klubowej siatkówki, twórca potęgi Itasu Diatec Trentino sprzed 10 lat. Wówczas na północy Włoch Stojczew zbudował ekipę, która w sześć lat zdobyła cztery mistrzostwa Italii, trzykrotnie wygrała Ligę Mistrzów i cztery razy Klubowe Mistrzostwa Świata.
Ale pierwszy w pełne odrodzenie Bartosza uwierzył Stephane Antiga. Ten sam, który skreślił go w 2014 roku w czasie Memoriału Wagnera w Krakowie, już rok później powołał go do kadry. Francuz i Polak ustalili razem, że Kurek będzie występował na pozycji atakującego. I była to dobra przemiana. Siatkarz urodzony w Wałbrzychu, a stawiający pierwsze kroki w Nysie, był jednym z najlepszych zawodników naszej kadry podczas dwóch kolejnych sezonów. Polacy jednak nie zdobyli medalu mistrzostw Europy w 2015, a przede wszystkim odpadli już w ćwierćfinale igrzysk w Rio de Janeiro w 2016 roku. 12 miesięcy później Kurek ze łzami w oczach chciał żegnać się z reprezentacją.
Kontuzje i zmiany
Był 31 sierpnia 2017 roku, kiedy w Krakowie zorganizowano konferencję prasową biało-czerwonych. Dzień wcześniej Polacy odpadli w barażu euro-czempionatu ze Słowenią. Przegrali 0:3. Zostali zbici, zdobywając ledwie 61 punktów.
Bartosz stanął do wywiadu, choć widać było, że chciałby jak najszybciej zniknąć z hotelu. W jego oczach widziałem łzy. – Muszę zastanowić się, czy mogę jeszcze coś dać tej reprezentacji. Ciężko pracowaliśmy i całkowicie oddaliśmy się idei trenera De Giorgiego, ale to nie przyniosło efektu. Może trzeba to wszystko przeanalizować – powiedział załamany... ponownie przyjmujący reprezentacji, bowiem włoski selekcjoner zmienił Polakowi pozycję na boisku.
Przez lata to był jeden z powodów, dlaczego Bartosz miał wahania formy. Kilka razy zmieniano mu pozycję, sam chyba szukał sposobu, aby jak najlepiej pomóc drużynie narodowej. Do tego dochodziły kontuzje. Tak było w Rosji, gdzie trafił w 2012 roku, tak było w tureckim Ziraacie Bankasi, gdzie przeniósł się w 2017 roku, po nieudanych mistrzostwach Europy. Po fatalnym sezonie w Ankarze wielu kibiców uważało, że Kurek nie zasłużył na zaufanie kolejnego selekcjonera reprezentacji. Tym razem misję prowadzenia biało-czerwonych otrzymał Vital Heynen.
Geniusz Heynena
Belg bezgranicznie zaufał Kurkowi. Od początku miał plan, w którym atakujący miał być wiodącą postacią podczas mistrzostw świata, ale nie liderem. Tym uczynił kapitana Polaków, Michała Kubiaka. Zdjął też ciężar odpowiedzialności za zdobywanie punktów, bowiem teoretycznie do dyspozycji miał aż trzech atakujących – obok Kurka zabrał do Bułgarii i Włoch także Dawida Konarskiego (już mistrza świata z 2014 roku) oraz Damiana Schulza.
To posunięcie okazało się genialne. Kurek nie wystrzelił od razu. Ba, miał kilka występów, po których fani ponownie domagali się szansy dla zmienników, ale Heynen trwał przy swoim. Kiedy odpalił atakujący, odpaliła cała drużyna, a na Polaków od meczu z Serbią w Warnie nie było już mocnych!
Kiedy w Turynie Polak odbierał statuetkę dla najbardziej wartościowego gracza turnieju, pokazywał na trybuny i swoich kompanów. Jakby chciał wszystkim jednoznacznie pokazać – bez moich kolegów z drużyny nie byłoby tej nagrody, nie byłoby złotego medalu. I jest to prawda. Polskie złoto mundialu było triumfem kolektywu, ale w całym zbiorze osobowości to właśnie Kurek i Kubiak okazali się liderami. – Bez Kubiaka nie byłoby Kurka, ale bez Kurka nie byłoby Kubiaka – żartuje w „Prawdzie siatki” MVP mistrzostw.
Love is in the air...
Ale tak fantastycznego Kurka nie byłoby bez jeszcze jednej osoby – Anny Grejman. Wydaje mi się, że miłość i szczęście w życiu prywatnym Bartosza odgrywają ostatnio wyjątkowo ważną rolę. Oglądam Bartosza w akcji w narodowych barwach od czerwca 2007 roku, kiedy debiutował w spotkaniu Ligi Światowej z Argentyną, jeszcze za kadencji Raula Lozano. Atakujący miał wtedy 19 lat i wciąż jeszcze nie do końca panował nad koordynacją ruchową. Widać było jednak, że w młokosie drzemie potencjał.
– To będzie jeden z najlepszych siatkarzy na świecie – chwalił podopiecznego już wtedy Lozano. – Ale dajcie mu czas. Potrzebuje spokoju oraz treningów. I dużo gry – mówił wówczas Argentyńczyk. Dwa lata później Lozano w reprezentacji już nie było, ale pod kierunkiem jego rodaka, Daniela Castellaniego Polacy zdobyli mistrzostwo Europy, a Kurek stał się już wówczas objawieniem imprezy.
Bartosz, poza atutami boiskowymi, zachwycał mnie wówczas dojrzałością wypowiedzi, spokojem poza boiskiem, skromnością i dyspozycyjnością. Przez kolejne 9 lat rozmawiałem z nim wielokrotnie. Zdarzało się też, że odmówił wywiadu. Na jego twarzy nieraz widać było smutek porażki, gorycz przegranej imprezy. Często czytałem wewnętrzną walkę z narastającą krytyką mediów i kibiców.
Złota recepta
Dziś od Bartosza bije luz, radość, pewność siebie, ale wciąż skromność i nadal trzeźwość przemyśleń. Może to kwestia wygranej w Turynie, ale myślę, że przede wszystkim spokój prywatnego życia.
Jeszcze przed mistrzostwami mówił w wywiadzie z Jerzym Mielewskim w „Prawdzie siatki”, że sam musi uporać się z demonami błędów, słabszej gry, ostrej oceny kibiców. I zrobił to. Nie wiem, na ile w tym zasługa także Heynena, ale receptę na zwycięską metamorfozę niech Bartek zakoduje w najlepszy z możliwych sposobów i zatrzyma już na zawsze.
Przede wszystkim do Tokio 2020 roku. Tam reprezentacja z nim w składzie na ataku oraz Kubiakiem i Wilfredo Leonem na przyjęciu, będzie miała niesamowitą siłę ognia. – Będziecie głównymi faworytami do wygranej. Macie niesamowity potencjał. Dodałbym jeszcze Szalpuka, Fornala, Śliwkę i kilku innych. Możecie panować przez kilka najbliższych lat – podkreśla Stojczew.
Strącony do sportowego piekła, zmartwychwstał
Chyba żaden inny polski siatkarz w ostatnich sześciu latach nie przeszedł tak wiele. Niemal wszyscy znali i wiedzieli, że ma nieprawdopodobny potencjał, a jednak od jakiegoś czasu nie dostawał kredytu zaufania. Od niego zawsze wymagano więcej. On wiecznie miał być liderem reprezentacji.
W 2012 roku był na szczycie – zajął drugie miejsce w plebiscycie „Przeglądu Sportowego” (tylko za Justyną Kowalczyk, a przed Adamem Małyszem!), wygrał z kolegami Ligę Światową i został najlepszym siatkarzem tej imprezy, a na igrzyska olimpijskie w Londynie ruszał z drużyną w roli faworytów. FIVB wybrała go jako jedynego Polaka do ogólnoświatowego programu „Heroes”, który miał promować największe gwiazdy siatkówki.
Dwa lata później życie strąciło go brutalnie w otchłań – nie pojechał na mistrzostwa świata, które Polacy wygrali, miał za sobą koszmarne sezony w Rosji i we Włoszech, niektórzy zastanawiali się, czy dla Kurka jest miejsce w drużynie narodowej. Dziś ponownie sięgnął niebios, dziś ponownie uchodzi za jednego z faworytów plebiscytu „Przeglądu Sportowego” i Polsatu, a w kraju trwa „Kurkomania”.
Ot historia siatkarza wyjątkowego, ale jeszcze niespełnionego. W 2016 roku miał trafić do Hiroszimy i zagrać sezon w barwach JT Thunders. Kontrakt zerwał, a Japończycy uznali to za potwarz. Za kilkanaście miesięcy czas przeprosić się z „samurajami” i polecieć do Tokio po olimpijskie złoto. Tylko tego Bartoszowi brakuje. Nikt go już wówczas nigdy nie wyklnie. Zostanie legendą.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze