Kowalski: Sa Pinto zostawił po sobie nie tylko nieświeże powietrze

Piłka nożna
Kowalski: Sa Pinto zostawił po sobie nie tylko nieświeże powietrze
fot. CyfraSport

Scenariusz po rozpoczęciu dodatkowej rundy w Ekstraklasie powtarza się. Legia, która dołowała przez sezon zasadniczy, odrabia straty, wyprzedza rywali i zdobywa mistrzostwo Polski. Tym razem na razie wdrapała się na pierwsze miejsce. W ciągu pierwszej kolejki rozgrywek w grupie mistrzowskiej wyprzedziła Lechię aż o trzy punkty. A pamiętajmy, że Lechia prowadziła w lidze od końca października i zupełnie niedawno miała siedem punktów przewagi nad mistrzem Polski.

Brawa należą się oczywiście drużynie z Warszawy, ale to co wyprawiają jej teoretycznie najważniejsi rywale (oprócz Lechii mam na myśli również bogatego Lecha i wicemistrzowską Jagiellonię) jest po prostu katastrofą. Można odnieść wrażenie, że w pewnym momencie zaczynają oni robić wszystko, aby wyłożyć się na ostatniej prostej i ułatwić zadanie drużynie z Warszawy. Świadczy to zapewne nie tylko o słabości czysto piłkarskiej, krótkiej ławce rezerwowych, odporności na kontuzje itd., ale także mentalnej. Zwyczajnie nie są w stanie dźwignąć ciężaru, gdy oczekiwania są coraz większe, a czasu do końca rozgrywek zostaje coraz mniej. Nie wytrzymują ciśnienia, pękają. Zgadza się, że Legia ma dużo większy budżet i powinna wygrywać w cuglach co roku, ale w tym przypadku to nie jest usprawiedliwienie dla jej rywali. Drużyna prowadzona przez Deana Klafurica, Aleksandara Vukovica i Sa Pinto miała w tym sezonie tyle zakrętów i tyle kryzysów, że wręcz prosiła się o to, aby tym razem ktoś inny z tego skorzystał. 
 
Legia w ostatnich tygodniach po przejęciu drużyny przez Aleksandara Vukovica i Marka Saganowskiego wygrała cztery mecze z rzędu, ale trudno powiedzieć, aby nagle zaczęła się prezentować jakoś wyjątkowo okazale. Po prostu walczy na całego, czuć w tej drużynie ducha, paliwem jest też z pewnością postawa na kontrze do znienawidzonego wcześniejszego trenera Ricardo Sa Pinto. Każdy chce coś pokazać, coś udowodnić, pojawił się team spirit, jest też trochę więcej szczęścia niż wcześniej.
 
Ale na pewno nie ma tu gry olśniewającej, takiej o której moglibyśmy powiedzieć, że zdecydowanie wyróżnia tę drużynę na tle reszty stawki. Jak choćby, zachowując odpowiednie proporcje, liderów w 1 Lidze Rakowa i ŁKS, które są lepsze o dwie długości i prezentują bardziej atrakcyjny futbol niż pozostali.
 
Element, który rzuca się w oczy i może się okazać bronią decydującą w walce o obronę tytułu, jest przygotowanie fizyczne drużyny prowadzonej obecnie przez Vukovica i Saganowskiego. Legia gra do końca, potrafi wygrywać w końcówkach, zawodnicy nie słabną z końcem sezonu tak jak ich rywale. I tutaj, choć to pewnie opinia mocno obrazoburcza, można zakładać, że jest za to odpowiedzialny poprzedni trener, który przygotowywał drużynę fizycznie podczas dwóch ciężkich zimowych obozów w Portugalii. Czyli, przy całej niechęci do Sa Pinto, na którą solidnie zapracował, bądźmy sprawiedliwi i przyznajmy, że pozostawił on po sobie nie tylko nieświeże powietrze.
 
Trudno przewidzieć, jak potoczy się gra o mistrzostwo Polski w ostatnich sześciu kolejkach (pewnie decydujący będzie mecz Lechii z Legią w Gdańsku), choć już teraz wielu twierdzi, obserwując tendencje (wzrastającą Legię, dołującą Lechią, zbyt dalekiego punktowo Piasta), że tytuł zostanie w Warszawie. 
 
Jeśli Legii uda się wygrać ligę i tym razem, uzasadniona będzie teza, że postawa rywali (od kilku lat podobna) jest demoralizująca dla mistrza. Zakładając, że liczy się tylko krajowe podwórko, można bowiem przez pół sezonu grać na pół gwizdka, zmieniać trenerów, jak rękawiczki, a później nacisnąć w końcówce i w miarę na luzie wziąć co swoje. Tyle, że akurat ewentualnego zwycięzcę trudno będzie za to winić.
Cezary Kowalski, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Komentarze

Przeczytaj koniecznie