Sezon zaskoczeń i rozczarowań. Skandale i kontrowersje PlusLigi
Takiego sezonu PlusLigi nie mieliśmy od wielu lat. Zawodzący faworyci, projekty nie mające racji bytu, emocjonujące play-offy i kontrowersje w końcówce. Przeżyjmy to jeszcze raz.
Eksperci i kibice zachwycają się zakończonym w sobotę sezonem. I nic dziwnego, bo działo się naprawdę wiele. Drużyny, które upatrywane były w rolach faworytów, zawiodły na całej linii. Serca kibiców podbiły za to inne, zupełnie niespodziewane w czołówce ekipy.
Fatalny start, pechowy finisz
Zdecydowanie największym rozczarowaniem początku sezonu okazała się Asseco Resovia Rzeszów. Drużyna mająca za cel mistrzostwo Polski, budowana po to, by stanąć na najwyższym stopniu podium PlusLigi w pierwszych siedmiu kolejkach nie zanotowała ani jednego zwycięstwa. Liga wystartowała w połowie października, a rzeszowianie pierwszy triumf zapisali na swoim koncie dopiero miesiąc później.
Na Podpromiu wzrastało niezadowolenie z pracy dotychczasowego szkoleniowca Andrzeja Kowala. Po czterech meczach zarząd klubu podjął więc decyzję o zwolnieniu trenera. W jego miejsce zatrudniony został rumuński szkoleniowiec Gheorghe Cretu. Potrzebował trzech kolejnych spotkań, by przełamać zespół i poprowadzić do zwycięstwa z Treflem Gdańsk w ósmej kolejce. Kolejne mecze również jednak kończyły się porażkami.
W Rzeszowie doszło więc do kolejnych zmian. Stanowisko prezesa objął doskonale znany kibicom Krzysztof Ignaczak, który jeszcze kilka lat temu, jako zawodnik, przynosił im radość w czasach świetności Resovii. Zmiana ta dała zespołowi impuls i nieco odświeżyła wizerunek klubu. Po fragmencie gry ze zmiennym szczęściem Asseco Resovii udało się wyjść na prostą i włączyć do walki o finałową szóstkę. Wydarzenia z 24. kolejki zadecydowały jednak, że w przypadku awansu szczęścia byłoby za wiele.
Tonąca Stocznia, projekt (nie)doskonały czy spektakularna klapa?
Przed sezonem głośno było o nowym projekcie, który miał zatrząść PlusLigą. Włodarze dawnego Espadonu Szczecin postanowili przywrócić blask siatkówce na Pomorzu Zachodnim. Zbudowali drużynę, która okazała się plejadą gwiazd. Znalazły się w niej takie nazwiska jak Kurek, Kazijski, Żygadło, Penczew, Hoag czy Van De Voorde. Zespół prowadził Michał Mieszko Gogol, a kierownikiem był wybitny bułgarski szkoleniowiec Radostin Stojczew. Przez dłuższy czas projekt wydawał się nieskazitelny. Drużyna grała znakomicie, przewodziła ligowej tabeli.
Nadszedł jednak moment wybudzenia z pięknego snu. Włoskie media zaczęły spekulować na temat problemów finansowych klubu. Potwierdzili je również dziennikarze Polsatu Sport Jerzy Mielewski i Marcin Lepa w cyklu "Prawda Siatki". Te smutne informacje okazały się prawdziwe i szczeciński okręt zaczął tonąć. Siatkarze, którzy od dłuższego czasu nie otrzymywali należnych im pieniędzy zaczęli rozwiązywać swoje kontrakty. W pewnym momencie na pokładzie pozostało tylko pięciu graczy, więc sytuacja stała się jasna. 13 grudnia Stocznia Szczecin wycofała się z rozgrywek. Po projekcie, który miał być strzałem w dziesiątkę pozostało tylko negatywne echo w całej Europie...
Na cudzym nieszczęściu szczęście... zbudujesz
Nieszczęście jednych okazało się wielką szansą dla innych. Wie coś o tym ONICO Warszawa. Stołeczna ekipa po rozpadnięciu Stoczni Szczecin zyskała dwóch graczy, którzy okazali się kluczowymi postaciami drużyny w najważniejszych momentach sezonu. 12 grudnia to data, która ożywiła warszawską siatkówkę. Na Torwarze po raz pierwszy zagrał Bartosz Kurek. Była to nie tylko bomba pod względem sportowym. Ludzie dbający o marketing w klubie powinni ustawić się w kolejce po premie, bo zainteresowanie klubem wzrosło o sto procent. Bilety na mecze ONICO zaczęły wyprzedawać się jak świeże bułeczki, a najważniejsze mecze oglądał nadkomplet publiczności.
Warszawianie błyskawicznie przyjęli do zespołu zarówno Kurka, jak i Nikołaja Penczewa. Dzięki znakomitej, zespołowej grze zakończyli fazę zasadniczą na drugim miejscu gwarantującym im grę w półfinale. Wtedy w ekipę Stephana Antigi jak grom z jasnego nieba uderzyła wiadomość o poważnej kontuzji Kurka. MVP mistrzostw świata z 2018 roku natychmiast musiał poddać się operacji kręgosłupa. Do dziś nie są znane szczegóły tego urazu. Wydawało się, że gorzej być nie może, jednak na tym problemy ONICO się nie kończyły...
Transfer medyczny kością niezgody
Kłopoty kadrowe zmusiły władze ONICO do szukania rozwiązania tej trudnej sytuacji. Klub sięgnął po najcięższe działo proponując grę w fazie play-off najlepiej punktującemu zawodnikowi całej ligi Maciejowi Muzajowi. Wydawało się, że to tylko kwestia czasu, kiedy zastąpi Kurka. Szatański plan stołecznych nie spodobał się jednak reszcie ligi. Wzmagały się protesty ze strony drużyn pozostających nadal w walce o tytuł. Nie pomogły nawet działania kancelarii prawnej. Transfer medyczny nie doszedł do skutku. Dla warszawian otworzyła się jednak jeszcze jedna furtka.
W pierwszym starciu półfinałowym kontuzji doznał najlepiej punktujący zespołu Bartosz Kwolek. Zrujnowało to kompletnie grę ONICO. Władze klubu podjęły więc kolejną próbę przemycenia Muzaja do zespołu, tym razem skutecznie. Były siatkarz Trefla Gdańsk, a przyszły Gazpromu-Jugri Surgut zadebiutował w drugim meczu półfinałowym, co wywołało ogromne niezadowolenie kibiców w Jastrzębiu. Skwitowali to głośnymi gwizdami w kierunku zawodnika. On sam wcale się tym nie przejął i grał od tamtego momentu naprawdę solidnie. W dużym stopniu przyczynił się do awansu ONICO do finału rozgrywek.
Jurajscy Rycerze podbili serca kibiców
Na jednych kibice gwizdali, a innych wynosili pod niebiosa. Tej drugiej sytuacji z pewnością częściej doznawali siatkarze Aluronu Virtu Warty Zawiercie. Podopieczni Marka Lebedewa przebojem wdarli się do czołówki PlusLigi. Co prawda do ostatniej chwili rywalizowali o miejsce, lecz ostatecznie po fazie zasadniczej uplasowali się na czwartym miejscu. Pozwoliło im to w ćwierćfinale zmierzyć się z Cerrad Czarnymi Radom, których w szóstce też się raczej nie spodziewano. Jurajscy Rycerze nie bez trudu pokonali rywali z Mazowsza i awansowali do półfinału. Było to dla nich wielkie osiągnięcie, lecz utrzymywali, że są głodni kolejnych sukcesów.
W walce o medale los zestawił ich z najmocniejszą ekipą rozgrywek ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle. Wszyscy skazywali zawiercian na sromotną porażkę, lecz oni, jak to mają w zwyczaju, zaskoczyli kibiców, ekspertów i sami siebie wygrywając pierwszy mecz z wicemistrzem Polski 3:1. Później jednak tak łatwo nie było. Siatkarze Lebedewa nie wykorzystali swoich szans i musieli zadowolić się walką o brąz. Ta również nie ułożyła się po ich myśli, więc zajęli najgorsze dla sportowca, ale nie w tym przypadku, miejsce. Zawiercie z impetem, przy gwarnym dopingu kibiców wkroczyło do europejskich pucharów, a to już nie lada wyczyn.
Karuzela trenerska
W połowie sezonu mogliśmy obserwować nowy (ale czy pozytywny?) trend w PlusLidze. Doszło do ogromnego przetasowania wśród trenerów, które nigdy wcześniej nie miało miejsca. Rozpoczęło się od pożegnania Ferdinando De Giorgiego z Jastrzębskim Węglem w niezbyt przyjemnych okolicznościach. Były selekcjoner reprezentacji Polski uciekł do Włoch, by poprowadzić kandydata do mistrzostwa Cucine Lube Civitanova. Jego miejsce zajął szybko... Roberto Santilli będący trenerem Idykpolu AZS Olsztyn. Dziurę w ekipie z Warmii załatał wspomniany wcześniej szkoleniowiec zatopionej Stoczni Michał Mieszko Gogol. Na szczęście na tym karuzela trenerska się zatrzymała.
Łatwiej w wielkim świecie niż na własnym podwórku
Jedną z drużyn, która nie najlepiej radziła sobie od samego początku była broniąca tytułu PGE Skra Bełchatów. Podopieczni Roberto Piazzy do ostatniej chwili drżeli o to, czy znajdzie się dla nich miejsce w play-offach. Wyniszczony kontuzjami zespół przeżywał naprawdę trudne chwile. Zdołał jednak podnieść się i awansować do szóstki. Tam było już tylko gorzej...
Jastrzębski Węgiel, który nie należał do grona faworytów, okazał się zaporą nie do przejścia. Siatkarze z województwa łódzkiego potrafili pokonać rosyjskiego giganta w Lidze Mistrzów, a nie poradzili sobie z rywalami na arenie krajowej. W przyszłym sezonie będzie więc czas, by skupić się na własnym podwórku.
Z nieba do piekła, czyli finał pod znakiem skandalu
Decydujące starcia miały być wielkim świętem polskiej siatkówki. Pierwszy mecz finałowy takim właśnie się okazał... aż do ostatnich minut. Kontrowersyjną decyzję podjął sędziujący to spotkanie Wojciech Maroszek odgwizdując błąd przy przyjęciu Piotra Łukasika po zakończonej akcji. Siatkarze ONICO świętowali już zwycięstwo w wielkim stylu na terenie rywala nagle zostali wyrwani z euforii i zmuszeni do powrotu na boisko. Ich głowy jednak były już daleko. Nie zdołali wrócić i przegrali wygrany mecz.
Protestom i odwołaniom nie było końca. Władze ligi nic jednak nie zmieniły. Zwycięstwo przyznano ZAKSIE, która w kolejnych meczach pokazała, że to właśnie ona zasługuje na tytuł mistrza kraju. To drużyna grająca najlepiej i najrówniej. Szesnaście zwycięstw na początku sezonu zapowiadało, że będzie to sezon kędzierzynian i tak właśnie było. Zgarnęli wszystko i po roku przerwy wrócili na tron przeznaczony dla najlepszej drużyny kraju, dla mistrza.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze