Pod względem poziomu sportowego i dramaturgii pierwszy turniej Final Four nowego tworu Europejskiej Federacji Piłkarskiej już można uznać za sukces. Mecz Portugalia – Szwajcaria, świetny w wykonaniu Helwetów, których mógł zatrzymać jedynie geniusz Cristiano. „A Bola” nie przez przypadek nazwała go w czwartek „Cristo-Rei” nawiązując do słynnego pomnika” Chrystusa górującego nad Lizboną.
Dała mu notę blisko ideału – dziewiątkę. „Ronaldo-Mania” nie ma tu końca, wśród kibiców niełatwo jest znaleźć kogoś, kto przywdziewa koszulkę z innym nazwiskiem. Estadio Do Dragao wypełnione było w środę do ostatniego miejsca, mimo, że bilety nie sprzedawały się początkowo nadzwyczajnie. Reakcja była błyskawiczna: oferta zakupu za 15 euro przekonała wstrzymujących się od zakupu. Nie żałowali. Zobaczyć takiego Ronaldo, który – tu znowu cytat z „A Boli” - jest „kolejne trzy kroki od nieśmiertelności” za taką kwotę to super-promocja.
Portugalczycy wraz z UEFĄ przyłożyli się do organizacji tego turnieju tak mocno, że … jest mały bałagan. Liczba oficjeli i stewardów jest kilkakrotnie wyższa niż na meczach Champions League. Natomiast często nikt nic nie wie, tworzą się kolejki do wejść dla mediów, a wraz z Andrzejem Niedzielanem dwa razy znaleźliśmy się w tzw. strefie dla zawodników, do której mało kto ma uprawnienia. I nie jest to wcale historia z cyklu „Polak potrafi”. Ktoś nas tak po prostu pokierował.
Aura w Portugalii nie jest najprzyjemniejsza. Jeszcze przed tygodniem było tu 30 stopni, wczoraj szalał „Miguel”, miejscowy huragan. Lało jak z cebra. Anglikom niespecjalnie to jednak przeszkadza. W środowy wieczór zrobili „zadymę” w strefie kibica, a potem przenieśli się na starówkę i tam dokończyli dzieła zniszczenia. Policja traktuje ich dość …delikatnie. Wczoraj na dwie godziny przed meczem w Guimaraes z Holandią przy wjeździe na stadion „bawili się” piłką, podbijając ją mocno w górę i z ciekawością patrząc na co i na kogo spadnie. Należy dodać, że na ulicy na której miało to miejsce jeździły samochody. I to wjeżdżające na obiekt. Służby się tylko temu przyglądały. Mieszkańcy tego przytulnego miasteczka również. Czegoś takiego nie widziano tu od … EURO 2004.
Podpici Anglicy radzili sobie z piłką w podobny sposób jak piłkarze Garetha Southgate’a. Wyłączając niezmordowanego Kyle’a Walkera i niezłe momenty Bena Chilwella na środku defensywy wyspiarzy grają tzw. „prawdziwki”. Jeżeli porównać ich z holenderską parą Virgil Van Dijk – Mathijs De Ligt, która z łatwością wyprowadza piłkę, zawiązuje akcje ofensywne czy atakuje środkiem bądź skrzydłem… Owszem, De Ligtowi przytrafił się błąd skutkujący rzutem karnym wykorzystanym przez Marcusa Rashforda, ale patrząc na to, jak wiele ci dwaj stoperzy dają swej drużynie – parafrazując Adama Nawałkę - zarówno w defensywie jak i ofensywie - już wiemy dlaczego piłkarze z tych pozycji kosztują dziś tak dużo…