Kwalifikacje olimpijskie siatkarzy: Heynen mógł być katem Polaków
Mistrzostwo świata nie daje niestety, kwalifikacji olimpijskiej. Polscy siatkarze przepustkę do Tokio spróbują wywalczyć więc już w ten weekend, choć historycznie rzecz biorąc na ogół zapewniali ją sobie dopiero rzutem na taśmę w turniejach ostatniej szansy. Przed poprzednimi igrzyskami szansy na kwalifikację o mało co nie odebrał nam... Vital Heynen i prowadzeni przez niego Niemcy.
Przed ostatnimi igrzyskami w Rio de Janeiro Polacy też przystępowali do kwalifikacji jako mistrzowie świata z 2014 roku. Tytuł ten zdobyli w pamiętnym turnieju rozgrywanym w naszym kraju. Walkę o igrzyska rozpoczęli w Japonii rywalizacją o Puchar Świata. Grali tam znakomicie, wygrywali mecz za meczem, by ostatecznie zająć trzecie miejsce, które kwalifikacji nie dawało.
Heynen mógł być katem Polaków
No i zrobiło się nerwowo. Mistrzostwa Europy, które rozegrano po turnieju w Japonii nie były w tej sytuacji priorytetem, bo najważniejsza była przecież kolejna faza olimpijskich kwalifikacji. Dla Europy w styczniu 2016 roku, w Berlinie. Nigdy nie zapomnę meczu o trzecie miejsce z Niemcami prowadzonymi przez Vitala Heynena. Porażka oznaczała pożegnanie się z igrzyskami w Rio. Wygrana dawała jeszcze jedną szansę na turnieju światowym w Japonii kilka miesięcy później. Niemcy mieli piłkę meczową w górze, ale drużyna Stephane’a Antigi obroniła meczbola, wygrała czwartego seta 28:26, i doprowadziła do zwycięskiego tie breaka 16:14. Na igrzyska awansowała dopiero w Japonii.
Z Berlina wracałem z Januszem Uznańskim (rzecznik prasowy PZPS), Antigą i Philippe Blainem, drugim trenerem naszej reprezentacji. Francuzi mieli świadomość, że stał się cud, lecieli przecież wraz z całą polską drużyną już w przepaść. Długo wtedy rozmawialiśmy z Antigą, wydawało się że teraz będzie tylko lepiej, że Polacy awansują na igrzyska (co zrobili) i zdobędą tam medal. Do Rio polecieli, ale tam przegraliśmy z USA w ćwierćfinale, a Stephan Antiga w tym samym roku przestał być trenerem naszej reprezentacji.
Słodkie Porto
Dramatyczna była też walka polskich siatkarzy o start na igrzyskach w Atlancie, Sydney, Atenach i Pekinie. Zacznę od imprez, które widziałem z bliska, jako akredytowany korespondent na turnieje kwalifikacyjne. Przepustki do Aten (2004) i Pekinu (2008) wywalczyliśmy w Portugalii, w Porto. W tym drugim przypadku konkretnie w Espinho, położonym tuż nad Oceanem Atlantyckim, niespełna pół godziny pociągiem od Porto.
W Espinho dramatów nie było. Raul Lozano miał mocną ekipę i przeciętnych rywali (Indonezja, Portoryko, Portugalia), za słabych wtedy, by nam zagrozić. Ale to był turniej ostatniej szansy, więc jedno potknięcie mogło drogo kosztować. Styczniowy turniej w Izmirze przecież przegraliśmy, ale tam konkurenci byli znacznie silniejsi (porażki z Hiszpanią i Holandią, zwycięstwo m.in z Włochami).
Cztery lata wcześniej też najpierw była porażka w Lipsku, a dopiero później nerwówka w Porto. Też graliśmy tam z Portugalią, podobnie jak przed Pekinem, ale to były dwa zupełnie różne mecze. Ten w 2004 roku przypominał spotkanie z Niemcami w Berlinie. W decydującej fazie spotkania, który przesądzał o olimpijskiej kwalifikacji kontuzji doznał Dawid Murek, ale Sebastian Świderski, który go zastąpił nie popełnił błędu i dużym stopniu przyczynił się do wygranej naszego zespołu.
W Atenach drużyna prowadzona przez Stanisława Gościniaka oraz Igora Prilożnego na inagurację pokonała 3:0 z Jugosławię, wówczas mistrzów olimpijskich z Sydney, ale w ćwierćfinale nie dała rady wielkiej wtedy Brazylii. W Pekinie Lozano był bliższy szczęścia. Niestety porażka (znów w ćwierćfinale) w dramatycznych okolicznościach, w pięciu setach z Włochami stanęła na drodze do medalu.
Włochów prowadził wówczas Andrea Anastasi, który dwa lata później zastąpi Daniela Castellaniego i po znakomitym drugim miejscu Polaków w Pucharze Świata wywalczy olimpijską kwalifikację na Londyn. Przed igrzyskami wygra jeszcze Ligę Światową, by już w turnieju olimpijskim dotrzeć do ćwierćfinału i odpaść z dalszej rywalizacji po porażce z Rosją.
"Cud w Patras", czyli powrót po 16 latach
Warto jeszcze na chwilę wrócić do kwalifikacji przed igrzyskami w Atlancie, to przecież w greckim Patras nastąpił powrót siatkarzy do olimpijskiej rywalizacji po 16 latach przerwy. Decydujący o awansie był pierwszy mecz z gospodarzami wygrany w tie breaku 16:14 choć przegrywaliśmy już 9:13. Stąd „Cud w Patras”. W drużynie prowadzonej przez Wiktora Kreboka byli między innymi Paweł Zagumny i Piotr Gruszka, którzy wiele lat stanowili o sile polskiej reprezentacji.
Nadzieje że w Sydney (2000) Polska wygra więcej niż tego jednego seta, którego ostatecznie zdołała wygrać na igrzyskach w Atlancie, były uzasadnione. Tak się jednak nie stało, katowicki Spodek pogrążył się w smutku, gdy zespół Ireneusza Mazura, mimo wygranej 3:1 z Holandią, aktualnym wtedy mistrzem olimpijskim, przegrał decydujący o awansie mecz z Jugosławią 1:3. W czwartym secie Polacy prowadzili 23:17 i wydawało się, że losy olimpijskiego awansu rozstrzygną się w tie breaku. Niestety, rywale jakimś cudem wyrównali i wygrali na przewagi 27:25. Marnym pocieszeniem był fakt, że w Sydney zdobyli złoty medal.
Dziś Polacy są podwójnymi mistrzami świata, od 24 lipca może w naszych barwach grać Wilfredo Leon, jeden z najlepszych siatkarzy, więc Vital Heynen ma prawo mówić przed turniejem kwalifikacyjnym w trójmiejskiej Ergo Arenie, że nie ma podstaw do niepokoju. Ale to jeszcze nie oznacza, że bilety do Tokio ma już w kieszeni.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze