Kowalski: Gasnąca pokora, czyli czego Włosi chcą od Piątka
"Duch", "Snuł się, jak turysta po Mediolanie", "Smutny Pistolero", "Czy ktoś go widział?". Krewcy i wyjątkowo niecierpliwi Włosi drwią z Krzysztofa Piątka po derbach Mediolanu.
Napastnik Milanu został uznany najgorszym zawodnikiem derbowego meczu z Interem i trzeba przyznać, że nie ma wiele na jego obronę. Niemoc Polaka trwa już od końcówki poprzedniego sezonu. Nie strzała w okresie przygotowawczym. Wliczając także mecze reprezentacyjne, "Pio" strzelił tylko jednego gola w jedenastu meczach. Z Hellasem Werona w poprzedniej kolejce, z rzutu karnego. Jego zjazd jest widoczny nie tylko w liczbach, ale po prostu w grze. Niedawna rewelacja Serie A prezentuje się słabo, także pod względem fizycznym.
Co się stało z Piątkiem? Moim zdaniem przyczyny są trzy.
Po pierwsze nowy trener. Marco Giampaolo, który przyszedł do Milanu, aby go odmienić, preferuje zupełnie inny styl niż trenerzy, którzy wcześniej prowadzili Piątka we Włoszech w Genui i już w Milanie. Wymaga od napastników gry kombinacyjnej, schodzenia do bocznych sektorów boiska, kreowania, a nie tylko wykańczania akcji kolegów. Mówiąc wprost, jego drużyny pchają się pod bramkę środkiem, a nie korzystają z akcji po skrzydłach, rzadko szukają goli po dośrodkowaniach. Piątek nie jest do tego stworzony, nie jest zawodnikiem wyjątkowo dobrze wyszkolonym technicznie, potrafi zachować się świetnie, wykończyć, ale wówczas kiedy jest ustawiony w świetle bramki, kiedy koledzy mu akcję przygotują. I teraz albo go Giampaolo nauczy swojego sposobu gry, tak jak robił to Dawidem Kownackim w Sampdorii Genua, albo zmieni taktykę (bardzo mało prawdopodobne).
Po drugie. Jest zakładnikiem oczekiwań.
Zawiesił sobie poprzeczkę tak wysoko swoim pierwszym sezonem we Włoszech, dziesięciokrotnym wzrostem wartości w ciągu kilku miesięcy, transferem za 36 mln. euro i całym tym szaleństwem wokół niego we Włoszech, że każde wahnięcie w dół będzie skutkowało lawiną krytyki, a to z kolei blokadą mającą swoje podłoże psychologiczne. Odliczając mnóstwo przypadku, które powodowały, że zdobywał wiele ze swoim bramek, może się okazać, że liczba np. 10 goli w drugim sezonie gry w Serie A wcale nie będzie zła. Nie oszukujmy się, Piątek w ubiegłym sezonie uzyskał coś ponad stan. Bazował na przede wszystkim na instynkcie. Był jak gracz w kasynie, który wchodzi do niego pierwszy raz w życiu i wyłącznie wygrywa.
Po trzecie. Mentalność.
Gołym okiem widać, bo wskazuje na to język jego ciała, że nastąpiło jakieś przewartościowanie w sposobie postrzegania samego siebie. Częściej można dostrzec ostatnio Krzysztofa wymachującego rękoma, prezentującego jakieś gesty niezadowolenia czy irytacji po zagraniach kolegów. Nie zamierzam wyciągać zbyt daleko idących wniosków, ale nie już nie zawsze sprawia wrażenie skromnego chłopaka z Niemczy, który przyjechał do Włoch w ciszy harować na swój sukces. Światła stolicy światowej mody, spotkania i fotki ze słynnymi kreatorami, które obiegają Internet, nagła przynależność do piłkarskiej i towarzyskiej elity nie jest czymś co sprowadza twardo na ziemię. Wręcz przeciwnie, może być zagrożeniem. Fakt, że po pierwszym golu od dawna Piątek podbiegł do trybun i uciszał kibiców przykładając palec do ust nie jest może czymś niespotykanym na stadionach, ale jednak jakimś przejawem gasnącej pokory z całą pewnością.
Reasumując, jeszcze nic złego się nie stało. Bilans (jeden gol w czterech meczach Serie A) można błyskawicznie poprawić z tygodnia na tydzień. I jeśli znów nie zapanuje we Włoszech piątkomania, to przynajmniej Piątek będzie mógł odetchnąć. Fakt, że na razie nic na to nie wskazuje. Ale z drugiej strony, czy ktoś rok temu liczył, że napastnik Cracovii będzie graczem, od którego słynny AC Milan wymaga najwięcej?
Przejdź na Polsatsport.pl