Kowalski: Kontrowersje po awansie, czyli czy wypada dać się ludziom nacieszyć

Piłka nożna

Dwie kolejki przed końcem eliminacji nasza reprezentacja zamknęła sprawę awansu do mistrzostw Europy. Tracąc tylko dwa gole, przegrywając jeden mecz.

Gdyby polski kibic taki komunikat dostał dekadę wstecz, musiałaby ogarnąć go euforia. Dzisiaj z jednej strony dajemy się jej ponieść, z drugiej przechodzimy nad tym do porządku dziennego i widząc jak wyglądała większość naszych meczów, już zaczynamy ubolewać nad tym, jakie to lanie dostaniemy podczas samego turnieju. W moim odczuciu nie należy sugerować się żadną ze skrajności. To prawda, że obecna formuła Euro jest taka, że melduje się na nich niemal połowa ze wszystkich federacji Starego Kontynentu, więc siłą rzeczy dostać się na nie jest łatwiej niż dawniej. Nie ma też wątpliwości, że trafiliśmy do jednej z najsłabszych grup i mimo zwycięstw graliśmy poniżej oczekiwań, a wiele decyzji Jerzego Brzęczka, budziło co najmniej zdziwienie. Ale awans został uzyskany, po ostatnim meczu z Macedonią Północną można zakładać, że to nie jest szczyt możliwości drużyny, że jakiś bodziec się znalazł, a trener Brzęczek umie wyciągać wnioski.

 

I tak jak naturalne i prawdziwe były te gwizdy po meczu z Austrią na PGE Narodowym tak trudno odbierać ludziom szczerość w świętowaniu po zapewnionej kwalifikacji do turnieju. To nie jest tak, że należy przyjmować zdecydowaną postawę w opinii na temat tego co z założenia jest przecież płynne i trzymać się jej bez względu na to co się dzieje. Fiksować się. Będąc krytycznym wobec sposobu tworzenia reprezentacyjnej drużyny po katastrofalnym mundialu w Rosji, nie mogę zgodzić się z niektórymi kolegami publicystami, że radość po meczu z Macedonią była wymuszona i zaprogramowana, jako propaganda sukcesu. Że konfetti, okolicznościowe koszulki i szampan, który lał się strumieniami nijak się miał do odczuć społeczeństwa. Jasne, że Hiszpanie czy Niemcy nie celebrują awansów, bo to jest dla nich tylko droga do celu, jakim jest zawsze podium wielkiego turnieju. My jednak mamy inną tradycję i całkiem inną wrażliwość.

 

Nie widzę nic sztucznego w tym, że ludzie cieszą się z awansu i uznają go za sukces, a piłkarze wrzucają filmiki do Internetu prezentując swoje zadowolenie. Piłka nożna to jest wciąż jeszcze także rozrywka. Były w tym ostatnim meczu dobre akcje, słupek, poprzeczka, dwa gole, w tym piękny Arkadiusza Milika. Wreszcie selekcjoner może powiedzieć, że kogoś odkrył dla kadry, bo występ Góralskiego był znakomity, a uwolniony dzięki temu z obowiązków defensywnych Grzegorz Krychowiak grał tak swobodnie i dobrze jak w swoim rosyjskim klubie. Wreszcie dobrze funkcjonowały boki obrony, bo Bartosz Bereszyński został ustawiony na swojej prawej stronie. Obiecujący występ zaliczył Arkadiusz Reca i widać wyraźnie, że powinien dostać teraz kilka szans z rzędu, aby się do tej gry w kadrze przyzwyczaić. Świetne zmiany dali Milik, Przemysław Frankowski i Krzysztof Piątek. No i po raz kolejny wielką klasę pokazał Robert Lewandowski, bez którego ciężko byłoby nawet o zwycięstwo nad bardzo przeciętną Macedonią. Czyli jeśli prawdą jest piłkarskie powiedzenie, że jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz, to… nie ma tragedii i jakiś promyk nadziei, że to nie jest to jeszcze maksimum naszych możliwości, jeszcze się tli.

 

Wydaje się, że rozpoczął się właśnie najistotniejszy czas dla selekcjonera. Czas na dopracowanie tego, co jednak rzutem na taśmę udało się zaprezentować w niedzielę. Logicznym byłoby szlifowanie tego wariantu właśnie w takim albo zbliżonym składzie personalnym. W żadnym wypadku nie zamykając przy tym selekcji. Dlatego ostatnie mecze w listopadzie, choć formalnie o pietruszkę, muszą zostać potraktowane jak najbardziej poważnie, a nie jak sparingi po robocie, która została wykonana. Tak naprawdę robota właśnie się zaczyna. 

Cezary Kowalski, seb, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie