Schmeichel: Jest we mnie trochę z Polaka, ale stałem się Duńczykiem
- Jest we mnie trochę z Polaka, ale kiedy mój ojciec otrzymał duńskie obywatelstwo, stałem się Duńczykiem. Tak naprawdę Polski w naszym domu nigdy nie było, a ja zawsze chciałem grać dla reprezentacji Danii. Od zawsze było to moim największym marzeniem - powiedział były bramkarz Manchesteru United i reprezentacji Danii Peter Schmeichel.
Tomasz Włodarczyk: W połowie jesteś Polakiem. Jak to się stało, że nigdy nie chciałeś grać w reprezentacji Polski?
Peter Schmeichel: Cóż, jest we mnie trochę z Polaka, ale kiedy mój ojciec otrzymał duńskie obywatelstwo, stałem się Duńczykiem. Tak naprawdę Polski w naszym domu nigdy nie było, a ja zawsze chciałem grać dla reprezentacji Danii. Od zawsze było to moim największym marzeniem.
Czy czujesz jakikolwiek związek z Polską?
To trudna sprawa, ponieważ mój tata wyjeżdżał z Polski w nie najlepszym dla niej czasie. Nie rozmawialiśmy zbyt często o jego ojczyźnie i dopiero jak dorosłem, starał mi się ją nieco przybliżyć, ale było już na to dość późno. Nie poznałem nigdy nikogo spośród polskiej części mojej rodziny. W latach 60. i 70. granice były zamknięte i tak to wszystko wyglądało.
Jak twój tata poznał twoją mamę? To chyba dość romantyczna historia?
Moja mama była pielęgniarką, która przypłynęła na statku do Sopotu. Znała w Polsce jednego mężczyznę, nawet nie wiem skąd. Miała dzień wolnego i chciała zwiedzić miasto, ale tamten facet akurat pracował i w zastępstwie umówił mamę z kolegą, który miał wolne i mógł ją oprowadzić. To właśnie był mój tata. Bardzo dobrze się bawili, a parę miesięcy później mama znowu pojawiła się w Polsce i wzięli ślub. Było to trochę szalone, ponieważ po kilku dniach wypłynęła, nie mając nawet pewności, że kiedykolwiek zobaczy jeszcze swojego męża. Byli razem przez ponad sześćdziesiąt lat, więc można chyba powiedzieć, że była to miłość od pierwszego wejrzenia. Ojciec był muzykiem i założył w Danii orkiestrę, z którą dawał później koncerty po całej Skandynawii.
Czy ktoś w rodzinie odziedziczył po nim talent muzyczny?
Wszyscy musieliśmy grać. Ja zacząłem od gitary, ale tata chciał, żebym spróbował swoich sił również na fortepianie. I grałem. Potem była perkusja, a na końcu wróciłem do gitary. Gram każdego dnia, praktycznie całe życie.
Twoje drugie imię, Bolesław, odziedziczyłeś po dziadku. Wiesz co ono znaczy?
Dawaj...
"Bardzo sławny".
Naprawdę?
A propos. Kiedy tak naprawdę poczułeś, że jesteś znany?
Kiedy zostajesz piłkarzem Manchesteru United, miliony ludzi zaczynają śledzić każdy twój krok. Teraz ludzie rozpoznają mnie nawet w Azji. Czasem zastanawiam się, jak to możliwe, ale tak chyba działa magia "Czerwonych Diabłów".
Jeśli chodzi o twoją karierę w Manchesterze, nie sposób nie wspomnieć o finale Ligi Mistrzów z 1999 roku. Dwa gole w końcówce (Teddy'ego Sheringhama i Ole Gunnara Solskjaera), ty biegniesz do ataku. Co zapamiętałeś z tego spotkania?
Nie pamiętam nic... Naprawdę! Wówczas działo się wiele i to w odstępie zaledwie dziesięciu dni. Kończyliśmy ligę meczem z Tottenhamem, który musieliśmy wygrać, by zdobyć mistrzostwo Anglii. I dokonaliśmy tego. W następną sobotę rozgrywaliśmy finał Pucharu Anglii, który był wtedy jednym z najbardziej prestiżowych wydarzeń sportowych. Pokonaliśmy w nim Newcastle United 2:0, a zaraz potem lecieliśmy do Barcelony na finał Ligi Mistrzów. To dziwne uczucie, ponieważ cały czas musisz robić swoje, a jakby jesteś cały czas na zewnątrz. To trochę jak gotowanie pod ciśnieniem - nie do końca jesteś w stanie stwierdzić, co dzieje się w środku. Po wszystkim czujesz zaś wielką pustkę i dlatego nic nie pamiętam. Oczywiście znam historię, ponieważ została udokumentowana, ale nie pamiętam jak trafiliśmy do szatni i co się w niej działo.
Wracając do twojej kariery bramkarza. Byłeś odważny, niezwykle sprawny, zdecydowany, zwinny, świetny na linii. A jakim bramkarzem jest twój syn, Kasper?
Bardzo dobrym! Czuję się nieco niezręcznie, gdy o tym mówię, ponieważ ludzie mogą zarzucić mi stronniczość, ale uważam, że jest on jednym z najlepszych zawodników na swojej pozycji i dałby sobie radę w każdym klubie.
A kto twoim zdaniem jest najlepszym napastnikiem?
Facet, który w każdym sezonie strzelał po pięćdziesiąt goli dla Realu Madryt (Cristiano Ronaldo - przyp. red.). Nie można z tym dyskutować.
Myślałem, że wymienisz Roberta Lewandowskiego...
Jestem w Polsce, więc muszę być miły. Bez wątpienia jest on jednym z najlepszych w swoim fachu i bardzo żałuję, że ostatecznie nie trafił do Manchesteru United. Wiem, że sir Alex Ferguson chciał go u siebie, ale nie wiem na jakim etapie były rozmowy. Ostatecznie poszedł do Bayernu Monachium i stał się gwiazdą, ale jestem pewny, że gdyby trafił na Old Trafford, stałby się "super gwiazdą".
Przejdź na Polsatsport.pl