Mioduski: Legia nie może iść sama, potrzeba więcej liderów

Piłka nożna
Mioduski: Legia nie może iść sama, potrzeba więcej liderów
fot. Cyfrasport

Nie mam konfliktu z prezesem Bońkiem, ale nie zgadzam się, że polską piłkę klubową naprawi jedynie zmiana formatu rozgrywek. Potrzebujemy dwóch-trzech silnych klubów, które poprawią nasze notowania. Droga wiedzie przez puchary. Co zrobię z pieniędzmi z transferów? Nie wezmę ich do kieszeni, bo od początku byłem gotowy finansować klub i nic się w tej kwestii nie zmieniło. Nie będziemy jednak kupować piłkarzy tylko po to, by wydać kasę – mówi właściciel i prezes Legii Warszawa.

- Ale nasze cele są niezmienne: mistrzostwo, europejskie puchary i Puchar Polski - dodaje Dariusz Mioduski.

 

W piątek wracają na boiska piłkarze PKO Ekstraklasy. Liderem jest Legia, od wielu lat traktowana jako największy faworyt do zdobycia mistrzostwa Polski. Z jej właścicielem i prezesem rozmawialiśmy o rekordowym okienku transferowym klubu z Warszawy, exodusie najlepszych piłkarzy do innych krajów, kłopotach wizerunkowych ligi i pomysłach, jak to zmienić.

 

Przemysław Iwańczyk: Takiej zimy jeszcze nie było – orzekli zgodnie kibice Legii, mając na myśli transferowe wpływy na koncie klubu.

 

Dariusz Mioduski: To prawda, mieliśmy udane okienko z punktu widzenia wpływów za sprzedanych piłkarzy. To konsekwencja pracy ostatnich lat, która polega na dobrym szkoleniu i dawaniu szansy gry w pierwszym zespole, generalnego rozwoju. Chcemy to kontynuować, pracować jeszcze lepiej, by wychodzący od nas piłkarze mieli szansę gry w jeszcze lepszych klubach.

 

Pańskie słowa właściwie potwierdzają miejsce, w którym jest polski futbol klubowy. Udane okienko transferowe to takie, w którym sprzedaje się wielu wartościowych graczy, a nie pozyskuje nowych, którzy mogliby poprawiać jakość rozgrywek.

 

- Zła jest histeria, że wszyscy sprzedają, liga tylko się osłabia, zamiast pozyskiwać. Należy jednak spojrzeć na trendy europejskie, gdzie na rynku znajdziemy zaledwie kilka klubów, które nie sprzedają tylko kupują. Wszyscy inni chcą zarabiać, taki jest ten biznes, a Polska jest na początku drogi. Jedynym sposobem jest wychowywanie i sprzedaż, choć jeśli spojrzymy na ligi spoza czołowej piątki, te z drugiego szeregu, powinniśmy dążyć do tego, by nasi piłkarze kosztowali nie 5 czy 7 mln, 20, 30, 40, a nawet 50 mln euro. To pozwoli rozwijać się, inwestować w talenty, które można pozyskiwać, szlifować i sprzedawać z zyskiem. Także poprawiać infrastrukturę, by próbować dołączyć do elity. To naprawdę jedyna droga dla nas.

 

Istotnie, najbogatsze ligi głównie wydają. Bilans tej zimy to dla Premier League minus 223,5 mln euro, dla LaLigi – minus 151,6 mln, dla Serie A – minus 61,3 mln, a dla Ligue 1 – minus 47,5 mln. A co z pieniędzmi robią średniacy, do których powinniśmy aspirować?

 

- Wcale nie dziwią mnie te liczby. Pamiętajmy, że wspomniane ligi z topu także sprzedają. Spoglądając na Rosję, Portugalię, Szwajcarię, Belgię, Holandię, widzimy już, że przychody z transferów przewyższają wydatki. Różnica między nami a nimi jest taka, że te przychody są dużo wyższe niż u nas, ale tendencja jest podobna do naszych realiów.

 

Wróćmy do Legii. Jak odpowiedź dało zimowe okienko transferowe, ale też wcześniejsze sprzedaże: Sebastiana Szymańskiego, Radosława Majeckiego, Jarosława Niezgody, nie wspominam już o Cafu, któremu kończy się kontrakt i odszedł za jedynie 400 tys. euro?

 

- Od razu sprostujmy, że Cafu odszedł za 500 tys. euro plus 250 tys. ewentualnych bonusów. Wracając do pytania: to świadczy o tym, że akademia dobrze pracuje, poziom szkolenia i koncepcja są coraz lepsze. Włożyliśmy naprawdę wiele wysiłku i pieniędzy, by stworzyć dobre warunki i ściągnąć jak najlepszych ludzi.

 

Liczne transfery to odpowiedź, że klub ma wizję, jak wprowadzać młodych do pierwszego składu. Widzimy, że ludzie ci, choć młodzi wiekiem, są na tyle dojrzali piłkarsko i życiowo, żeby odnosić sukcesy zagranicą. Szymański wyjechał jako 19-latek z bagażem pewnych doświadczeń w lidze i pucharach, z pierwszymi powołaniami do reprezentacji Polski. Wyjechał do może nie do najsilniejszego, ale liczącego się klubu jeden z dziesięciu najlepszych lig w Europie i wchodzi tam do pierwszej jedenastki, jest najlepszym piłkarzem, a w kadrze wywalczył miejsce w podstawowej jedenastce. Oznacza to, że Sebastian dopiero zaczyna prawdziwą karierę z szansami na wielki rozwój. Nie chodzi o to, by tu i teraz był na szczycie, ale miał tę perspektywę na lata. To również buduje markę naszego klubu. Naszym celem jest nie tylko mistrzostwo Polski i gra w pucharach, ale także szkolenie piłkarzy, którzy po wyjeździe są w stanie grać na najwyższym europejskim poziomie.

 

W ilu kolejnych przypadkach jesteście w stanie nakreślić podobną perspektywę? I czy wreszcie pozwoli to bilansować budżet klubu, z czym ostatnio mieliście problem?

 

- To jest cel całego przedsięwzięcia pod nazwą Legia Training Center. Popatrzmy na kadry poszczególnych zespołów, nawet schodząc do kadry 10-, 11-, czy 12-latków. Zobaczymy, że poziom poszedł mocno w górę, jakość piłkarska tych graczy jest bardzo wysoka, a przykłady Michała Karbownika, Mateusza Praszelika, Ariela Mosóra, Radosława Cielemięckiego, Cezarego Miszty tylko to potwierdzają. Mamy całą plejadę nawet 16- czy 17-latków, którzy mają umiejętności dające przepustkę gry w dorosłej piłce z perspektywami wielkich karier w przyszłości. Nie ukrywam również, że nie chodzi tylko o sprzedaż, tzw. produkcję piłkarzy, ale podnoszenie poziomu naszej pierwszej drużyny. Mamy być w stanie grać co roku w europejskich pucharach.

 

Skoro Dariusz Mioduski, jak piszą gazety, rozbił tej zimy bank, to co Dariusz Mioduski zrobi z taką kasą, w sumie z około 50 mln zł?

 

- Kibice często patrzą na to w prosty sposób: sprzedał za milion, to kupi za milion, bo ten milion leży w banku i czeka. Realia są zupełnie inne. Funkcjonujemy jako klub-instytucja z kosztami na określonym poziomie. I dodam od razu, że jest to poziom, który ma nam uprawdopodobnić szansę gry w europejskich pucharach, wcześniej wygranie mistrzostwa Polski. Inwestujemy w wiele spraw: poprawę infrastruktury, wyszkolenie trenerów, narzędzia poprawiające komunikację z naszymi kibicami, klubowe media. Inwestujemy przede wszystkim w ludzi, czego nikt nie dostrzega, bo widać tylko końcowy efekt na boisku. Na końcu to on jest najważniejszy, natomiast koszty prowadzenia klubu są ogromne. W Legii zatrudnionych jest w sumie około 450 ludzi, z czego mało kto zdaje sobie sprawę. Dopiero patrząc na naszą strukturę, widać, ile to kosztuje. Nasz bilans transferowy jest częścią przychodów, które mają pokrywać te koszty. Nie powiem więc nigdy, że kwoty uzyskane z transferów z klubu zostaną przeznaczone w całości na zakup piłkarzy do klubu. To część fundamentu naszego budżetu obok wpływów sponsorskich czy praw telewizyjnych.

 

Transfery na tym poziomie dają nam jednak możliwość inwestowania części tych środków w nowych graczy. Mogę zapewnić, że kwoty te będą rosły i rekordów należy się spodziewać również po tej stronie.

 

A jaki jest modelowy rozkład środków, które wpływają? Ile z tego klub taki jak Legia może wydać?

 

- W futbolu nie ma odkładania na czarną godzinę. Nie jest też biznesem, w którym można by wypłacać sobie zyski. Niektórzy być może tak robią, ale znam niewiele takich przypadków. U nas wszystko, co zarabiamy, reinwestujemy, bo potrzeba inwestycji na wszystkich frontach jest ogromna. Naszym założeniem jest rosnący budżet przychodowy, nie tylko z transferów, ale także za grę w pucharach czy też praw telewizyjnych za grę w Europie. Jeśli będziemy grać w pucharach, zakładamy, że transfery będą zaledwie uzupełnieniem budżetu, a nie jego podstawą. Wtedy też będziemy mogli wydawać więcej. Na razie jednak musimy bilansować budżet, gdzie nasze koszty i przychody mniej więcej się równoważą.

 

Nie korci Pana, by z tej całkiem pokaźnej sumy wziąć część dla siebie? Według raportów klub jest Panu winien z tytułu pożyczek 40 mln zł.

 

- Dla mnie najważniejsza jest stabilizacja finansowa klubu. Osiągnęliśmy to, mamy zobowiązania, inwestycje w toku, wolę mówić o rozwoju. Od początku byłem gotowy finansować klub i nic się w tej kwestii nie zmieniło.

 

Zapytam konkretnie: ile wydacie na piłkarzy tej zimy? Dla kibiców sprawą wręcz oczywistą jest pozyskanie napastnika.

 

- Mamy drużynę, która jest optymalnie przygotowana personalnie, na każdej pozycji jest co najmniej dwóch zawodników o równorzędnych możliwościach. Jedyną pozycją po odejściu Jarka Niezgody, która wymaga uzupełnienia, jest atak. Szukamy. Wydawało nam się, że jesteśmy blisko pozyskania gracza pasującego do naszej koncepcji i pewnie wydalibyśmy na niego najwięcej w historii klubu…

 

chodzi o Denisa Alibeca i dwa miliony euro?

 

- Chodzi o niego. Wbrew temu, co się mówiło, nigdy nie doszliśmy do momentu, w którym byłaby mowa o cenie. Mniej więcej usłyszeliśmy od agentów, jakich warunków możemy się spodziewać, ale nie posunęliśmy się dalej, bo druga strona od początku była „na nie”. Fajnie byłoby, gdyby rozeszło się o pieniądze, bo byliśmy gotowi wydać naprawdę poważną sumę, ale tu nawet nie doszło do tego momentu.

Nie jest łatwo znaleźć kogoś wartościowego, na pewno nie będziemy wydawać tylko po to, żeby wydać. Mam złe doświadczenia z przeszłości, kiedy po odejściu Nemanji Nikolicia i Aleksandara Prijovicia wydawało się, że łatwo uzupełnimy powstałą po nich wyrwę. Następcy, którzy mieli ich zastąpić, wyglądali fajnie, ale tylko na papierze. Nie popełnimy tego samego błędu. Jeśli ktoś przyjdzie, to tylko taki gracz, który wiele wniesie do Legii. Jestem pewien, że do końca okienka znajdziemy jakieś rozwiązanie, na pewno nam na tym bardzo zależy.

 

Jakub Świerczok? I czy jeśli nie on, odpuszczacie?

 

- Nie odpuszczamy. O Świerczoku jest głośno w naszym kontekście, ale żeby kupić, ktoś musi chcieć sprzedać. Zimą jest trudno o dobrego piłkarza. W transferach wszystko jest mocno dynamiczne.

 

Jakie macie cele na ten sezon?

 

- Jeśli chodzi o sport są trzy: mistrzostwo Polski, a jesteśmy jedynym klubem, który otwarcie o tym mówi, gra w pucharach w fazie grupowej, która jest równorzędnym celem, oraz Puchar Polski, bo Legia zawsze chce dubletu, chce każdego trofeum możliwego do zdobycia.

 

W całym klubie mamy nawet wiele celów, sportowych i komercyjnych, które są opisane konkretami.

 

Ale nierozerwalnie wiążą się z sukcesami sportowymi. Rozumiem, że chcecie odwrócić tendencję odwrotu kibiców?

 

- W tym sezonie akurat zwiększyliśmy frekwencję. Ale istotnie, kiedy po okresie posuchy graliśmy w europejskich pucharach, wciąż utrzymywał się efekt nowego stadionu, doszliśmy do momentu kulminacyjnego. To był czas Ligi Mistrzów. Odtąd nie było nas w Europie i rzeczywiście odnotowaliśmy frekwencyjnych zjazd. Nie był aż tak wielki, ale był. Ostatnie trzy lata to brak pucharów, teraz nie mamy także mistrzostwa, a mimo to mamy przy Łazienkowskiej lepszą frekwencję niż w poprzednich sezonach. Nasza baza rośnie mimo niesprzyjających okoliczności. Kiedy wróci mistrzostwo i puchary, a mam nadzieję, że będzie to w tym roku, odnotujemy mocno zauważalne wzrosty frekwencji.

 

Tu znów warto odwołać się do najlepszych. Np. w Niemczech frekwencja nie zależy od koniunktury sportowej. Stadiony są pełne niezależnie od sukcesów, górę bierze lojalność, tzw. wydarzenie tygodnia w danej społeczności.

 

We wtorkowym „Przeglądzie Sportowym” prezes PZPN Zbigniew Boniek mówi o Legii tak: „Liga słowacka, luksemburska czy bułgarska nie są lepsze, ale tam są kluby dominujące, flagowe. U nas takich brakuje. Tamte jesienią grają w pucharach, nasze nie. Dla mnie Legia – patrząc na budżet i możliwości – powinna co roku wygrywać ligę z przewagą kilkunastu punktów. A u nas zdarza się mistrz klasy Piasta”…

 

- Nie wiem, co powiedzieć na słowa prezesa Bońka. Może tyle, że dawno nie był szefem klubu i nie do końca chyba wie, w jakich realiach polskie kluby funkcjonują. Zgadzam się, że Legia ma potencjał pozwalający nie tylko sięgać po mistrzostwo, ale także dominować wyraźnie w rozgrywkach. Ale prawda też jest taka, że mamy bardzo wyrównaną ligę, być może jedną z najbardziej wyrównanych w całej Europie. Nie oznacza to, że liga jest słaba, choć wszyscy tak mówią. Dla mnie bardziej frapujące jest, co zrobić, by liga była lepiej postrzegana. By kibice, dziennikarze, a także prezes PZPN spojrzeli na nasze rozgrywki przychylniej.

 

Ale czy nie martwi Pana, że mając tak gigantyczną przewagę budżetową nad innymi, Legia ma problem z mistrzostwem lub sięga po nie na samym finiszu? Z oficjalnych danych, idąc za tabelą, macie 119 mln zł, Cracovia – 34 mln, Pogoń – 37 mln, Śląsk – 30 mln, Lech – 75 mln, Piast – 29 mln (!).

 

- To nie jest takie proste, jak się wydaje. Mówimy o piłce nożnej, a nie matematyce. Porównajmy te budżety do innych lig i mistrzów, którzy nie od czasu do czasu, a regularnie wygrywają swoje rozgrywki. Dominatorzy mają proporcjonalnie wiele wyższą przewagę nad resztą stawki niż ta, jaką osiągnęliśmy nad krajowymi rywalami. Z globalnego punktu widzenia, przeliczając przytoczone kwoty na euro, wyjdzie, że Legia ma około 25 mln, a kolejne kluby średnio około 10 mln. A Lech dzieli od nas ledwie około osiem milionów. To nie są wartości, którymi można zdystansować całą stawkę. Jeśli popatrzymy na jakość piłkarzy to różnica między klubem, który wydaje na piłkarzy 15 mln, a klubem, który wydaje siedem, nie daje wrażenia przepaści. Jak bardzo różni się piłkarz wart 800 tys. euro od tego, który kosztuje 200 tys.? To nie jest czarne i białe, różnicę dostrzeżemy, jeśli pomówimy o graczach z przedziałów pół miliona i 10 mln euro.

 

Weźmy Premier League, gdzie wiceliderem jest Leicester, którego budżet jest przynajmniej cztery razy mniejszy od budżetu Manchesteru United pozostającego na razie poza strefą gwarantującą Ligę Mistrzów.

 

Wracając do słów prezesa PZPN, nie powinno mówić się takich rzeczy, bo wprowadza kibiców w błąd i nie odzwierciedla rzeczywistości. Mówmy o problemach polskiej piłki, ale zastanówmy się wspólnie, jak naprawić ten stan rzeczy.

 

Muszę zapytać wprost: popadliście w konflikt personalny z prezesem Bońkiem?

 

- Nie sądzę, wręcz odwrotnie. Jeśli chodzi o dyskusję o piłce z prezesem Bońkiem, bardzo lubię to robić. Możemy się różnić od czasu do czasu w spojrzeniu na futbol, jednak na końcu te różnice wcale nie są takie duże.

 

W takim razie jeszcze jeden cytat z wywiadu z prezesem Bońkiem: „Szanuję Dariusza Mioduskiego jako prezesa oraz właściciela Legii i liczę na szacunek z jego strony. Nie rozumiem, w jaki sposób zmiana formuły rozgrywek Ekstraklasy może mieć wpływ na wynik wyborów w PZPN za osiem miesięcy? Mnie te wybory nie będą dotyczyć, moja prezesura się kończy”. To nawiązanie do Pańskiej odezwy do środowiska piłkarskiego w Polsce.

 

- Na pewno słowa te dotyczą mojego tekstu. Jeśli chodzi o kwestie szacunku, nie ma tu żadnej kwestii, między nami jest obopólny szacunek. Dla mnie istotą sprawy, dla mnie ważnej, o stanie polskiej piłki, nie jest rozmowa, jaki kształt powinna mieć liga, tylko kwestii, co musimy zrobić jako środowisko – kluby, liga, PZPN – żeby poprawić poziom, reputację i na końcu ranking naszych rozgrywek w Europie. Pozwoliłem sobie zabrać głos na ten temat publicznie. Mało jest merytorycznej dyskusji. Jest silny głos prezesa Bońka, a wszyscy wiemy, jak charyzmatyczną jest osobowością, liderem i przywódcą z mocnymi poglądami. Jednak prezes Boniek zawęża tę dyskusję do kwestii kształtu rozgrywek, a swoim tekstem chciałem zwrócić uwagę, że nie jest to zasadnicza kwestia. Moim zdaniem kluczowy jest cały pakiet zmian, które powinniśmy wprowadzić w życie. Liczę na bardzo merytoryczną dyskusję uwzględniającą różne zdania i stanowiska. Że będzie to perspektywa wszystkich stron, tylko wtedy dojdziemy do konsensusu, który spowoduje pozytywną zmianę w piłce klubowej.

 

Momentami mam wrażenie, że Wy się ze sobą jednak zgadzacie. Zwłaszcza jeśli idzie o wyraźnego lidera w piłce klubowej.

 

- Jestem przekonany, że w większości spraw się zgadzamy, zwłaszcza kiedy rozmawiamy ze sobą przez telefon na ten temat. To, co jednak wychodzi później w przekazie publicznym, jest o wiele węższe, o czym powinniśmy dyskutować.

 

Przejdźmy do rzeczy. Nie chodzi o wykreowanie jednego klubowego lidera, co będę mocno podkreślał, ale o szerszą grupę, która przynajmniej w trzy zespoły reprezentowała Polskę w Europie. Gdybyśmy mieli dwie inne drużyny, które grałyby w pucharach z takim samym skutkiem jak niegdyś Legia, nasz ranking dałby nam około 15 miejsca w Europie. To znacząco zmieniłoby kwestię kwalifikacji, postrzeganie polskiej piłki byłoby zupełnie inne. O to walczymy, to jest nasz cel. Kiedy byliśmy w Lidze Mistrzów, każdy inny klub z Ekstraklasy dostał za nic milion złotych. Każdy z tego skorzystał, nie mówiąc już o wartości piłkarzy, wyższej frekwencji, itd. Wydaje mi się, że Zbyszek Boniek myśli dokładnie o tym samym. Ale do tego potrzeba trochę innych zmian niż tylko ta dotycząca kształtu rozgrywek.

 

Pozwoli Pan, że przytoczę kilka nazwisk, wracając jednocześnie do początku naszej rozmowy. Majecki, Cafu, Niezgoda, Carlitos, Szymański, tylu jeśli idzie o Legię. Dalej Piątek, Walukiewicz, Reca, Frankowski, Jevtić, Buksa, Klimala. Co ich łączy?

 

- Wyjechali w ostatnim czasie z Polski…

 

Naprawdę przy takim exodusie da się poprawiać wartość sportową?

 

- Zawsze najlepsi nasi piłkarze będą wyjeżdżać do lepszych klubów. Jeśli będziemy rankingowo wyżej, będą wyjeżdżać za większe pieniądze, co pozwoli klubom na wyższe inwestycje. Taki jest ten biznes, trend będzie się nasilał, a nie malał. Oczekiwanie, że zatrzymamy naszych najlepszych graczy, jest złudnym oczekiwaniem. Mam za to nadzieję, że będą dwa-trzy kluby, które będą w stanie zapłacić swoim piłkarzom tyle, że oferta ta będzie konkurencyjna do tej z AS Monaco czy Dynama Moskwa. Piłkarze chcą wyjeżdżać, bo chcą więcej zarabiać. Nie mogę kogoś winić za to, że ma takie pragnienie. Grają w piłkę 10-12 lat, chcą się rozwijać sportowo i finansowo. Nikt tego nie zatrzyma. Możemy tylko powodować, że sumy transferowe będą wyższe, a kluby będą w siebie inwestować więcej.

 

Pieniądze z transferów to jedno, ale obniżająca się jakość piłkarska powoduje, że i z innych źródeł kluby dostaną mniej. Z dnia meczowego czy telewizyjnego kontraktu.

 

- A dlaczego nie mielibyśmy wywalczyć wyższego kontraktu telewizyjnego?

 

Choćby dlatego, że gremialnie wyjeżdżają najlepsi obniżając poziom sportowy.

 

- O czym my mówimy? Jesteśmy 40-milionowym krajem, mamy ledwie 10 milionów ludzi mniej niż Francja. Kontrakt tamtejszej ligi jest na poziomie miliarda euro, nasz na poziomie 45-50 mln euro. Czy ktoś mi powie, że nasza jakość piłkarska jest 20 razy niższa niż średnia francuska? Naprawdę?

 

Trudno to zmierzyć, ale są inwestorzy, gwiazdy, ludzie chodzący na mecze mają więcej pieniędzy…

 

- Naprawdę 20 razy?! Ok, mają bogate PSG, ale mamy rosnący 40-milionowy rynek, dobrą gospodarkę, infrastrukturę, możemy szkolić dobrych piłkarzy, mamy reprezentację, która pokazuje, że można to dobrze robić. Nie ma powodów, żeby nasza piłka była w pierwszej dziesiątce Europy. Nie ma strukturalnych powodów, żeby nasz kontrakt telewizyjny nie był wyższy niż obecny.

 

A zainteresowanie piłką? Ubolewam, że kibice nie chcą chodzić na stadiony. Oni nawet nie chcą jej oglądać, bo niektóre mecze zbierają przed telewizorem nawet nie 50-tysięczną widownię.

 

- To wynika z niedostępności produktu, taki mamy rynek. Platforma cyfrowa płaci duże pieniądze za ekskluzywność. Gdyby przenieść ligę do telewizji otwartej, byłaby ona wiele wyższa.

 

Naszym zadaniem jest budować jakość, a jakość osiągniemy poprzez sukcesy w Europie, jakimi będzie regularna gra w pucharach. Jestem głęboko przekonany, że jeśli będziemy mieć dwie-trzy drużyny eksportowe, postrzeganie ligi będzie zupełnie inne.

 

Infrastruktura, kibice, oprawa – to naprawdę jest na wysokim poziomie. Utyskiwanie jedynie, jaką mamy jakość, jest dla mnie niezrozumiałe. Tak, jak nie rozumiem środowiska dziennikarskiego, które podcina gałąź, na której siedzi. Bo jeśli jest tak źle z polską piłką, a wszystko co zachodnie jest bez zarzutu, to czy ruszymy z miejsca? Komu to ma służyć? Możemy zabić piłkę klubową, ale nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego tak ma być w szóstym kraju w Europie, który jest ósmą gospodarką. Naprawdę we włoskich gazetach poświęca się więcej miejsca rozgrywkom zagranicznym niż Serie A?

 

Tam są gwiazdy globalne, gwarantujące jakość, kultura odbioru sportu wpisana w społeczne DNA, itd.

 

- Potrafiliśmy ze skoków, które były niszowym sportem, zrobić rozgrywkę, którą oglądają miliony. Dlaczego? Bo jesteśmy jednymi z najlepszych. Spowodowała to praca u podstaw: sponsor, szkolenie młodzieży, podejście, że możemy być najlepsi. To samo było w siatkówce. Przez 20 lat pracowaliśmy na to, żeby zdobywać teraz mistrzostwo świata, mieć najlepszych w Europie zawodników. Zróbmy to samo w piłce, nas na to stać!

 

Naprawdę myśli Pan, że to możliwe? Mam wrażenie, że na pewno uwierzył w to sponsor tytularny, którego prezes zobowiązał się do nawet dziesięcioletniej inwestycji w rozgrywki ligowe.

 

- To bardzo istotny sygnał. Wejście do piłki PKO BP, jako największej instytucji finansowej w Polsce, wymagania z ich strony, jak ten produkt powinien wyglądać, musi stać się drogowskazem dla innych. Nie myślenie „tu i teraz”, ale przyszłość.

 

Jako Ekstraklasa nie mamy aż dziesięciu lat na zmiany, co najwyżej pięć. Nasz czas, nasze okno ma granicę w 2024 r., kiedy w futbolu klubowym wszystko się zmieni.

Przemysław Iwańczyk, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie