Wielicki: Cała Europa i świat wiedzą, że Polacy zdobyli Everest zimą
- Cała Europa i świat kojarzą, że to Polacy zdobyli Everest zimą. To zadecydowało później o wielkiej eksploracji zimowej. Przyłożyliśmy kamyczek do budowania tej niezapisanej karty zimowego wspinania w Himalajach - mówi pierwszy zimowy zdobywca Everestu z 1980 roku Krzysztof Wielicki.
17 lutego 1980 roku polscy himalaiści Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy jako pierwsi ludzie stanęli zimą na wierzchołku Mount Everest. W sobotę w Centrum Olimpijskim odbyła się uroczysta gala z okazji 40-lecia tego wyczynu.
Michał Bugno: Od zdobycia Everestu zimą minęło już 40 lat, ale patrząc na atmosferę, jaka panuje na gali, odnoszę wrażenie, że radość ze zdobycia szczytu nie ustała.
Krzysztof Wielicki: Czerpię radość przede wszystkim z tego, że po paru latach znowu spotkałem kilku przyjaciół, któych długo nie widziałem. Przypomnieliśmy sobie nasz zespół. Właściwie nic się nie zmieniło. Na tamtej wyprawie zawarliśmy parę przyjaźni, które trwają do dzisiaj. I myślę, że to było bardzo ważne. Spotkałem tam ludzi, z którymi nigdy się nie wspinałem, ale to potem zaowocowało tym, że stworzyliśmy pewną grupę, która tę złotą dekadę. Miło jest spotkać ludzi, z którymi budowaliśmy coś w polskim alpinizmie.
Lista pana wspinaczkowych sukcesów jest bardzo długa, bo jest pan zdobywcą Korony Himalajów i Karakorum, ale odnoszę wrażenie, że Mount Everest - pierwszy ośmiotysięcznik, który zdobył pan zimą - jest najbardziej medialnym osiągnięciem.
Myślę, że ma pan rację. Everest jest najbardziej medialny, choć dla mnie to był dopiero początek kariery. Zresztą, można powiedzieć, że bardzo fajny, bo zacząłem od najwyższego szczytu. Ale to dało mi przesłanie, że wiedziałem, że będę się wspinał w górach wysokich, co zresztą potem się stało. Everest był moim pierwszym szczytem ośmiotysięcznym. Na pewno miał wpływ na moje życie, ale robiłem w górach wiele trudniejszych rzeczy. Medialnie na pewno jednak był to wielki sukces - cała Europa i świat kojarzą, że to Polacy zdobyli Everest zimą. To zadecydowało później o wielkiej eksploracji zimowej. Przyłożyliśmy kamyczek do budowania tej niezapisanej karty zimowego wspinania w Himalajach.
Pan w 1980 roku początkowo był szykowany do wyprawy wiosennej, ostatecznie wskoczył pan na wyprawę zimową z listy rezerwowej. I okazało się, że to właśnie pan wszedł na szczyt. Podczas gali był pan nazywany czarnym koniem tej wyprawy. Pan też tak to postrzega?
Cieszyłem się, że jadę na wyprawę zimową, bo bardzo lubię zimę. Nie sądziłem jednak, że zostanę czarnym koniem. Dziś od Maćka Pawlikowskiego usłyszałem, że Zawada robił podsumowania i wyszło mu na to, że to ja najwięcej czasu podczas wyprawy spędziłem w górze. To znaczy, że miałem jakiś ciąg do góry. Rzeczywiście, zdarzało się, że nie schodziłem do bazy, tylko zostawałem w górze i czekałem na nowego partnera. To świadczy o tym, że się dobrze czułem, miałem dobrą kondycję i genetycznie byłem do tego przygotowany. Może było mi to pisane.
Czyli te biwaki w Ice Fallu, o których była mowa podczas gali, to prawda?
Tak. To oczywiście ja z Andrzejem "Zygą" Heinrichem. Oczywiście byłem mądry. Jak rozpoczęliśmy działalność, to pierwsze wyjście oczywiście było w dniu moich urodzin. Od razu poprosiłem o "Zygę", który był najbardziej doświadczonym alpinistą. Wiedziałem, że od niego mogę się nauczyć najwięcej. Potem wspinałem się z Mańkiem Piekutowskim, Walkiem Fiutem - tylko po to, żeby być jak najwyżej w górze. Przyznam się, że nie sądziłem, że akurat ja będę wychodził na szczyt. Wiedziałem jednak, że jeśli będę pracował i będę często w górze, to będę miał szansę. I wykorzystaliśmy to.
Podczas zejścia ze szczytu Everestu doznał pan odmrożeń palców. To było duże ryzyko?
Ja myślę, że za Everest zimą mógłbym oddać i dwa palce, a u stóp, to może i nawet pięć, bo chyba są nam niepotrzebne.
Andrzej Heinrich mówił, że nie oddałby za górę nawet paznokcia. Pan oddałby nawet palce.
Oddałbym dwa. Tak właściwie ja odmroziłem się pół roku wcześniej, na innej wyprawie. Miałem przeszczepy porobione na dużych palcach u stóp. Trochę się przyjęły, a trochę nie, natomiast w wyniku uderzeń i pracy w lodzie pootwierały mi się rany i palce miałem całe we krwi. Everest był jednak ważniejszy. Tym, że skarpety całe są czerwone, zupełnie się nie przejmowałem. Wiedziałem, że to wyzwanie jest tak wielkie, że nie należy patrzeć na stopy, tylko do góry.
Cała rozmowa w załączonym materiale wideo.
Przejdź na Polsatsport.pl