Pindera po walce Kownackiego: Kubeł zimnej wody
W sporcie porażki zdarzają się najlepszym, sztuką jest wyciągać z nich właściwe wnioski. Wypada więc mieć nadzieję, że Adam Kownacki swoją pierwszą przegraną przekuje w kolejne zwycięstwa. Wielkim wygranym sobotniej nocy w Nowym Jorku jest oczywiście 36-letni Fin Robert Helenius, który go znokautował w czwartej rundzie.
W boksie, a w wadze ciężkiej w szczególności taki scenariusz jest zawsze prawdopodobny, ale ci którzy nie znają smaku porażki, po prostu go nie uwzględniają.
Myślę, że Kownacki był przekonany, że pokona Heleniusa bardzo szybko i raz jeszcze da sygnał wszystkim wokół, że jest już gotowy do walki o mistrzostwo świata.
Kilka godzin przed rozpoczęciem tego pojedynku wraz z Grzegorzem Proksą kończyliśmy komentowanie gali w Dzierżoniowie, gdzie Ewa Brodnicka po raz piąty obroniła tytuł organizacji WBO w wadze superpiórkowej, a Damian Wrzesiński międzynarodowe mistrzostwo Polski w kategorii lekkiej.
Była tam też okazja zamienić kilka słów z Mariuszem Wachem, który był sparingpartnerem Kownackiego przed jego walką z Heleniusem. Wach jest delikatny i niezbyt chętnie mówił jak wyglądały te sparingi z jego punktu widzenia. Ostatecznie zdobył się jednak na kilka słów komentarza. Pierwsze dni ponoć wyglądały słabo, to znaczy Kownacki sobie nie radził w nich najlepiej, później się poprawił, ale wciąż krytycznych uwag mogłoby być sporo. Mimo wszystko Wach wierzył, że „Babyface” z Heleniusem jakoś sobie poradzi.
I po pierwszych trzech rundach pojedynku toczonego w Barclays Center na Brooklynie taki scenariusz był bardzo prawdopodobny. Przewaga Polaka mieszkającego od siódmego roku życia w Nowym Jorku nie podlegała dyskusji, potwierdzają to również komputerowe statystyki. Nieszczęście przydarzyło się w czwartym starciu. Najpierw sędzia ringowy nie zauważył ciosu, którym dwumetrowy Fin rzucił Kownackiego na deski, więc go nie liczył, uznał, że „Babyface” po prostu się pośliznął. Ale cios niestety był celny i mocny, kandydat na mistrza świata wagi ciężkiej go odczuł.
Na tym nie koniec. Po kolejnym uderzeniu wątpliwości już nie było, a Kownackiego zawiódł instynkt przetrwania i niepotrzebnie przyjął wymianę. Helenius byłby niespełna rozumu gdyby tego nie wykorzystał. Zaatakował zdecydowanie i ringowy przerwał pojedynek.
Można dyskutować, czy nie mógł jeszcze trochę poczekać, ale nie tylko moim zdaniem decyzja była słuszna. Nie zmienia to jednak faktu, że Kownacki nie jest już niepokonany. A to oznacza, że w kolejce do walki o mistrzostwo świata spadł na dalsze miejsce.
Czy wróci jeszcze na czoło kolejki, czy to już koniec marzeń, by zostać pierwszym polskim mistrzem wagi ciężkiej ?
Mam nadzieję, że sobotnia porażka z Heleniusem, to jedynie wypadek przy pracy, Kownacki być może podświadomie zlekceważył rywala, który w zgodnej opinii ekspertów najlepszy czas ma za sobą, a być może zwyczajnie, to jest wszystko na co go stać. Waży zbyt wiele, słabnie jego odporność na ciosy, brakuje mu dynamiki, co sprawia, że jego ciosy nie mają należytej mocy.
Odpowiedź na te i podobne pytania poznamy po kolejnych walkach z udziałem Kownackiego. Nie można wykluczyć, że ten kubeł zimnej wody był konieczny, by w pełni profesjonalnie przygotował się do tych pojedynków, które nadejdą. Nie sądzę bowiem, by Kownacki się poddał i zakończył karierę. Na zawodowym ringu przegrywali najlepsi. Nie wszyscy z nich wracali w wielkim stylu, ale ci którym się to udało przechodzili do historii.
Naprawdę wierzę, że taki triumfalny powrót jest możliwy w przypadku Kownackiego, choć mam pełną świadomość ograniczeń, które go dotyczą. Problem w tym, że w dwóch ostatnich walkach, z Chrisem Arreolą i tej sobotniej, z Heleniusem, to nie był ten najlepszy Kownacki.
W tym pierwszym przypadku należałem do grona tych, którzy miast zachwycać się rekordową liczbą zadanych ciosów wytykali mu błędy i ostrzegali, że te które przyjął mogą kiedyś przypomnieć o sobie. Z Heleniusem z kolei znów ważył za dużo, ciosy były pchane, a nogi nie nadążały za rękami. A mimo to był bliski wygranej przed czasem.
Dziś najważniejsze, by Kownacki zrozumiał, że ta porażka nie jest przypadkowa. To znak ostrzegawczy, którego nie wolno lekceważyć. „Babyface” nigdy nie będzie technikiem, mistrzem efektownych obron. Jest i pozostanie dość prostym w swoim stylu pięściarzem, który kocha się bić, a jego naczelną dewizą jest atak od początku do końca. Ale by ten atak był skuteczny musi być szybki, dynamiczny i choć trochę próbować unikać mocnych ciosów przeciwnika. Bez tych argumentów wygrywać z nim będą jeszcze słabi od Heleniusa.
Mimo wszystko jestem jednak optymistą i wierzę, że Kownacki wróci po tej porażce między liny ringu silniejszy i boksersko mądrzejszy. I znów będzie wygrywał.
Przejdź na Polsatsport.pl