Kowalski: Gdy Klopp przegrywa, jego czar pryska
Atletico Madryt dokonało cudu, eliminując z Ligi Mistrzów wielki Liverpool, ale tak naprawdę to ta drużyna sama w sobie jest cudem. Potrafiła trzymać się swojej tożsamości, kiedy wydawało się, że wszystko jest już stracone. Przy stanie 0:2 w dogrywce, nie panikując i nie zmieniając stylu gry, przetrzymała huraganowe ataki i wbiła obrońcom trofeum trzy gole. Na dudniącym od dopingu kibiców Anfield, „w zimną, ponurą, deszczową brytyjską noc” - jak podkreślił hiszpański sprawozdawca.
Zaraz po losowaniu par 1/8 finału w grudniu ubiegłego roku typowałem na łamach Polsatsport.pl, że jeśli ma dojść do wielkiej niespodzianki, to właśnie w tym dwumeczu. Bo kto miałby powstrzymać tę rozpędzoną finezyjną ekipę Juergena Kloppa, jeśli nie oni. Żołnierze Diego Simeone, którzy skuteczną grę defensywną mają w swoim DNA.
Na początku roku ta wiara została zachwiana, bo Argentyńczyk miał problemy, największe od czasu objęcia drużyny przed prawie dekadą. Nie szło mu w lidze, w Pucharze Króla skompromitował się, przegrywając z trzecioligowym Cultural Leonesa. Coraz bardziej podważany był jego pomysł, aby latem wymienić ponad połowę składu. Nowi gracze ściągnięci za miliony po sprzedaży przede wszystkim Antoine Griezmanna, nie potrafili wejść w buty poprzedników. Simeone obrywał m.in. za wydanie aż 40 mln euro za Marcosa Llorente z Realu, z którego usług korzystał rzadko (na Anfield jako zmiennik strzelił dwa gole). Ulatywał gdzieś największy atut Atletico, czyli charakter. Kibice domagali się wręcz zwolnienia trenera, szybko zapominając o jego dokonaniach dla klubu.
ZOBACZ TAKŻE: PZPN nie zawiesił rozgrywek, ma plan awaryjny
„Cholo” w ciągu blisko dziewięciu lat swojej pracy wprowadził na stałe drugi klub z Madrytu do pierwszej dziesiątki w Europie. Zdobywał w tym czasie mistrzostwo, Puchar i Superpuchar Hiszpanii, dwa razy wygrał Ligę Europy, dwa razy Superpuchar Europy, dwa razy grał w finale Ligi Mistrzów (obie porażki z Realem).
Aż nieprawdopodobne, że ledwie po kilku miesiącach publiczność aż tak gremialnie odwracała się od swojego idola (przez lata jako zawodnik był też gwiazdą drużyny). Człowieka, który zdaniem hiszpańskich dziennikarzy stał się nawet, podobnie, jak kilku innych charyzmatycznych trenerów w Europie, twórcą nowego piłkarskiego nurtu. Na swoje potrzeby nazwali go „Cholismo”. Nie wszystkich to zachwycało, ale było skuteczne. Dzięki Simeone Atletico w ostatniej dekadzie doszlusowało do europejskiej finansowej czołówki. przecież czwarty najwyższy transfer w historii futbolu, czyli ściągnięcie z Benfiki Lizbona za 126 mln euro 19-letniego Joao Felixa minionego lata był udziałem właśnie „Atleti”, a nie Realu, Barcelony, Manchesteru City czy PSG.
W środę okazało się, że pomysły Simeone i te personalne i taktyczne wciąż jednak działają. Owszem Atleti miało mnóstwo szczęścia i bramkarza Jana Oblaka, który dokonywał cudów. Ale jakie to ma znaczenie. Fakt jest taki, że uwielbiany i opiewany Liverpool przerżnął z Hiszpanami dwa razy. I nie znajdował się w jakimś niesamowitym kryzysie, nie był przetrzebiony kontuzjami. W ataku grała genialna trójka (Salah, Firmino, Mane) uważana już przez coraz bardziej rozpalone głowy, najlepszą taką w historii futbolu.
Trener Klopp już po meczu skrytykował rywali, twierdząc, że nie rozumie jak można tak grać i w niewybredny sposób ocenił taktykę rywala. Na koniec dodał, że mimo wszystko akceptuje wynik (łaskawca). Tak naprawdę w jednej chwili uleciał cały jego czar. Ten wizerunek luzaka, bystrego chłopaka z sąsiedztwa w bejsbolowej czapeczce, który przełamuje stereotypy w futbolu na każdej płaszczyźnie, nagle zniknął.
Klopp przegrany to rozkapryszony facet, obrażony na wynik, rywala i Bóg wie jeszcze kogo. Pretensje do rywala, za to, że ten grał defensywnie i załatwił jego zespół sposobem, były żałosne. Po za tym warto by tutaj zastanowić nad definicją piękna w sporcie. Czy heroizm Atletico przeciwstawiony niewątpliwym atutom Liverpoolu nie był piękny?
Przejdź na Polsatsport.pl