Pindera: Koniec sezonu skoczków. Czy Polacy mogą być zadowoleni?
Zagrożenie, że pucharowa rywalizacja skoczków zakończy się wcześniej niż planowano była możliwa, ale sądzono, że uda się rozegrać ostatnie konkursy w Trondheim i Vikersund. Ostateczną decyzję podjęła premier Norwegii. Sezon dla Polski nie był zły, ale nasze skoki to wciąż tylko Stoch, Kubacki i Żyła. Rywale mają młodzież, która jest dużo bardziej widoczna.
Tym samym, uznając dotychczasowe wyniki za ostateczne Kryształową Kulę zdobył Austriak Stefan Kraft, a Turniej Raw Air wygrał Kamil Stoch, co cieszy szczególnie, choć tym razem z przyczyn obiektywnych rywalizacja ograniczyła się do dziewięciu punktowanych serii, zamiast planowanych szesnastu.
Ze sportowego punktu widzenia możemy jedynie żałować, że nie obejrzymy pasjonującej walki na finiszu pucharowej bitwy skoczków. Kończyłby ją konkurs w Trondheim i loty na mamucie Vikersund, gdzie lata się ponad ćwierć kilometra. Rekord w długości lotu narciarskiego należy od trzech lat do Krafta i wynosi 253,5 m, więc biorąc to pod uwagę oraz aktualną formę Austriaka i sporą przewagę nad rywalami w klasyfikacji generalnej PŚ, mało prawdopodobne, by pozycję lidera stracił na przysłowiowych ostatnich metrach.
ZOBACZ TAKŻE: Hitowy transfer Kubiaka nie dojdzie do skutku przez koronawirusa
Raczej, by ją utrzymał, bo ostatecznie drugi, Niemiec Karl Geiger zapewne, by go nie przeskoczył, a trzeci Ryoyu Kobayashi miał zbyt dużą stratę, by Kryształową Kulę Kraftowi wyrwać. To właśnie Japończyk, dominator ubiegłego sezonu, zepchnął z podium Dawida Kubackiego, który kończy pucharową rywalizację na miejscu czwartym. Do Kobayashiego tracił 9 pkt, i być może zdołałby jeszcze wrócić na podium, ale to już historia.
W zgodnej opinii ekspertów Dawid Kubacki może być z tego sezonu zadowolony. Wygrał w pięknym stylu wciąż prestiżowy, choć już nie najlepiej opłacany Turniej Czterech Skoczni, był drugi w Turnieju Titisee-Neustadt Five, nie schodził z pucharowego podium przez dziesięć kolejnych konkursów, co daje mu miejsce w czołowej trójce tej klasyfikacji wszech czasów. Nie brakowało głosów, że to on zdobędzie Kryształową Kulę, ale nie ukrywajmy, stawiali na to przede wszystkim nasi rodzimi fachowcy. Oni też zgodnie wierzyli, że do walki o cenne trofea włączy się jeszcze Kamil Stoch, ostatecznie piąty, tuż za Kubackim.
Ale Stoch finiszował naprawdę w dobrym stylu, był pierwszy w Lillehammer, po raz drugi w karierze wygrał Turniej Raw Air, znacznie lepiej opłacany chociażby od prestiżowych, legendarnych już Czterech Skoczni. I mierzył w wielki sukces podczas nadchodzących mistrzostw świata w lotach, które za tydzień, w Planicy, miały zakończyć ten piękny i ciekawy sezon skoków.
Dwa lata temu w Oberstdorfie Stoch przegrał tylko z Norwegiem Danielem Andre Tande i zdobył pierwszy w historii polskich skoków tytuł wicemistrza świata w lotach. A że teraz Kubacki wciąż utrzymywał całkiem niezłą formę, a Piotr Żyła wiadomo, potrafi latać jak mało kto, więc medal w konkursie drużynowym byłby całkiem realny, tak jak w Oberstdorfie.
Aspiracje te mogły wcześniej potwierdzić loty na mamucie Vikersund, ale wiadomo, że nie potwierdzą. Cóż, wszystko miało być inaczej. Zamiast dalekich lotów, przed naszymi reprezentantami podróż do domu, gdyż MŚ w Planicy też zostały ostatecznie odwołane i przełożone na inny termin w kolejnym sezonie.
Ten przechodzi już do historii. Polacy pod wodzą nowego trenera, Czecha Michała Doleżala, który zastąpił Austriaka, Stefana Horngachera, nie zawiedli, często stawali na podium, ale to nie oznacza, że możemy spokojnie patrzeć w przyszłość. Polskie skoki to wciąż jedynie Stoch, Kubacki i Żyła, pozostali niestety, lądują znacznie bliżej. Niemcy, Austriacy, Norwegowie czy Słoweńcy są w lepszej sytuacji, u nich młodzież jest zdecydowanie bardziej widoczna.
Przejdź na Polsatsport.pl