Pandemia a zakłady. Jak koronawirus wpłynie na bukmacherów w polskim sporcie?
O zakładach bukmacherskich są oczywiście różne opinie – dobre i złe. Jedno jest jednak pewne. Czy to się komuś podoba, czy nie, bukmacherzy to obecnie jedni z najważniejszych sponsorów zawodowego sportu. Jeśli tę branżę dopadnie kryzys, przełoży się to na kluby.
O aktualnej sytuacji rozmawiamy – anonimowo - z analitykiem rynku bukmacherskiego jednej z polskich firm działających w naszym kraju.
Sytuacja z zawieszeniem sportowych rozgrywek w wielu miejscach na świecie dała się wam z pewnością mocno we znaki…
Powiedziałbym nawet, że drastycznie. Obroty spadły zdecydowanie. Jeszcze za wcześnie jest mówić o konkretnych liczbach, ten okres trwa stosunkowo krótko, ale już i tak bardzo mocno to odczuwamy. Jak wpłynie to na sytuację finansowania klubów czy pomocy związkom sportowych? Dziś też nikt nie pokusi się o odpowiedź.
Zobacz: Szalona decyzja Napoli w obliczu pandemii! Klub Polaków wróci do treningów
Jest w naszej Ekstraklasie choć jeden klub nie sponsorowany przez bukmacherów?
Nie ma. Każdy w jakiś sposób jest przez nich finansowany. Legia Warszawa, Piast Gliwice, ŁKS Łódź, Śląsk Wrocław, Wisła Kraków, Jagiellonia Białystok i Arka Gdynia mają ich logo w centralnym miejscu na koszulkach, są to ich sponsorzy główni. Reszta „korzysta” z nich np. na rękawkach. Zresztą podobnie jest w Anglii, tam też większość zespołów – choć nie wszystkie – czerpią dużą część przychodu reklamowego właśnie w ten sposób. Jeżeli chodzi o nasz rynek, to po wpływach z budżetów miejskich jest to największy zastrzyk pieniędzy. Można więc stwierdzić bez jakiejkolwiek przesady, że to zakłady bukmacherskie w dużej mierze wpływają na budżety. Kwoty są różne. W zależności od popularności, medialności, liczby kibiców itd. Legia, Lech i Wisła Kraków – z punktu widzenia bukmacherskiego – kosztują najwięcej.
Wasz klient ma teraz jakieś pole manewru? Gdy nie ma Ekstraklasy, Bundesligi, Ligi Mistrzów itd.?
Ten piłkarski? No cóż… Trwają rozgrywki w Angoli, Malawi, Bhutanie, Burundi… Jest Nikaragua i Białoruś, ostatni bastion Europy. Przed tygodniem była jeszcze Ukraina i Rosja.Ta druga łatała trochę dziurę, mamy tam Polaków, więc można było obstawiać czy gola strzeli Krychowiak albo Szymański. Dziś zostają jakieś dyscypliny niszowe. Np. rosyjska hokejowa Liga Pro, gdzie gra się trzy razy po 10 minut i na taflę wychodzą starsi zawodnicy. Tu jednak ustawienie kursów jest bardzo trudne i ryzykowne. Trzeba reagować na bieżąco. Odbywają się jakieś tygodniowe turnieje w tenisie stołowym. Dziś nawet my moglibyśmy w garażu zamontować stolik do ping-ponga, ustawić kamerki i pewnie znaleźli by się jacyś chętni by to obejrzeć i obstawić…
Zobacz: Tak kluby Bundesligi obronią się przed bankructwem? Liga może odejść od żelaznej zasady
Telewizyjne transmisje z ligi australijskiej pobudziły zainteresowania graczy?
(Śmiech). Tak, każdy fan piłki teraz to ogląda. Ale umówmy się, tego futbolu, którym każdy żyje przez cały sezon tym nie zastąpimy. To działa jak w handlu: każdy chce dostać najlepszy produkt i po niego udaje się do sklepu. Komu mniej na tym zależy, a potrzebuje tego tylko po to, żeby – jak w przypadku butów czy samochodu – dostać się z punktu „A” do „punktu „B” nie będzie patrzył na jakość produktu. I zagra na wszystko.
Piłkarski świat praktycznie stanął w miejscu. Czy poza podanymi wcześniej przykładami jest jakikolwiek ruch w sieci?
No właśnie jest w… sieci. Jest większe zainteresowanie sportami wirtualnymi. W tym Ligi Polskiej, gdzie rozgrywki trwają bez przerwy. Grają Żyleta Warszawa, Gwardia Kraków, Śledzie Gdynia czy Rycerze Łódź. Wiadomo więc, kibice jakiej drużyny toczą swoje mecze. Ale to jednak jest zupełnie inny klient niż ten, który postawi na Ekstraklasę, Premier League czy Serie A. Wszyscy czekamy na powrót prawdziwej piłki. Bo nie możemy zapominać, że wspieramy polski sport. To są i będą naczynia połączone.
Przejdź na Polsatsport.pl