Ryan Sullivan - niczego nie żałuję
Cytat autorstwa Australijczyka – Ryana Geoffrey Sullivana brzmi niczym rozśpiewana Edith Piaf... Brzdąc, który przyszedł na świat w uroczej dzielnicy Melbourne – Fitzroy, nie zamierzał zostać wokalistą, który rozkołysałby paryski Montmartre. Przez ułamek sekundy próbował sił w futbolu australijskim, lecz delikatna postura nie dawała mu szans, aby zostać gwiazdą Collingwood Football Club.
Kiedy 10-letni Ryan Sullivan kręcił pierwsze półka na torze w Mildura, nie przypuszczał, że po dwakroć (1997 i 2003) wygra prestiżowy i najstarszy indywidualny turniej na świecie pod szyldem Zlata Prilba (Złoty Kask) mesta Pardubic. Przez głowę nie przemknęła mu myśl, że będzie bożyszczem Częstochowy, kiedy w fenomenalnym sezonie 2003 sięgnął z Włókniarzem po złoto Drużynowych Mistrzostw Polski. W mistrzowskim sezonie Ryan zdobył dla częstochowskich Lwów aż 202 punkty.
Podniebne marzenia
Kiedy w poniedziałek 18 sierpnia 2014 roku Ryan wsiadał na pokład samolotu linii Singapore Airlines, wydawało się, że uruchomił wehikuł czasu. Lot numer SQ317 z londyńskiego Heathrow do Australii był sentymentalną wyprawą w przeszłość, a zarazem eskapadą w nieznane. Zanim samolot osiągnął pułap 40 000 stóp, Ryan spojrzał na swoją małżonkę Paulinę i dwójkę synów: wówczas 20-miesięcznego Kobe i Liama, który w momencie wzbijania się w przestworza miał raptem 7 miesięcy… „Jeszcze w piątek byliśmy w Toruniu u rodziców Pauliny, aby wyściskać moich teściów. To były bardzo wzruszające chwile. Ich córka, a moja żona, rusza do Down Under, a więc nie jest to wyjście po bułkę do sklepu, tylko prawdziwa wyprawa po nowe życie. Czułem się jak Krzysztof Kolumb zanim wyruszył na podbój Nowego Świata… W niedzielę wróciliśmy do angielskiego domu w Stevenage, a w poniedziałek o świcie ruszaliśmy autostradą M1 w stronę lotniska Heathrow. I jak za czasów, kiedy w częstochowskim klubie pomagał mi Marian Maślanka i niestrudzona pani Iza Cichocka (wieloletnia sekretarka i dobra dusza Włókniarza), tak i teraz wyjazd poprzedziły skrupulatne przygotowania. Zaplanowałem podróż w taki sposób, aby wylądować w Brisbane o 19.30 czasu lokalnego. Dzięki takiej godzinie przylotu nasi synkowie będą mieli szansę, aby lepiej się zaaklimatyzować na półkuli południowej” – tata Sullivan starannie i drobiazgowo zadbał o wybór idealnych połączeń lotniczych pod kątem swoich latorośli… Jak wtedy, kiedy jeszcze regulował luz na sprzęgle i wespół z Pawłem Runowskim (mechanikiem) i Jackiem Gajewskim (menedżerem) szykowali się do boju o ligowe punkty dla Włókniarza…
Rodzice Sullivana: Anne i Geoff naturalnie z wypiekami na twarzach oczekiwali na największym lotnisku stanu Queensland na dwójkę wnuków, syna i synową. Z lotniska do bazy państwa Sullivan czekała ich jeszcze godzinna przejażdżka samochodem. Pestka w zderzeniu z 30-godzinnym lotem ponad Europą i Azją… „Rodzice bardzo pomogą Paulinie w opiece nad dziećmi. Gold Coast w towarzystwie dziadków to wymarzone miejsce, aby rozpocząć nowy rozdział w życiu. Zamierzam zająć się obrotem nieruchomościami. Przez 21 lat startów na żużlu starałem się bardzo roztropnie inwestować, aby nie popaść w tarapaty finansowe. Byłem oszczędny jako młody chłopak, który w 1993 roku przybył po raz pierwszy na Wyspy i takim samym jestem teraz. Nie mam węża w kieszeni, ale rodzice wpajali mi od dzieciństwa, abym nie był rozrzutny. Planowaliśmy z Pauliną wcześniejszą przeprowadzkę do Australii. Pragnęliśmy lecieć do Brisbane w 2013 roku, ale okazało się, że moja żona jest w ciąży z drugim dzieckiem, a ponadto urzędnicy pracowali w żółwim tempie. Paulina czekała aż 10 miesięcy na wizę z pobytem stałym w Australii, więc nauczyliśmy się jak być cierpliwym” – wyznaje Ryan, o którym Jacek Krzyżaniak, indywidualny mistrz Polski na żużlu z 1997 roku (pamiętny finał w Częstochowie i batalia ze Slammerem Drabikiem) mawia sentymentalnie „Saletra”. To ukłon „Krzyżaka” w stronę błyskotliwych startów Ryana…
Sullivan dorastał w Melbourne, następnie przeniósł się z rodzicami do Adelajdy, a na dobre zakotwiczył na Złotym Wybrzeżu. „Uwielbiam Gold Coast za stan umysłu. Cisza, brak pędu za materialnymi zdobyczami, piękno przyrody. Najważniejszym aspektem dla mnie i Pauliny są możliwości rozwoju naszych brzdąców. Queensland otwiera przed synami kapitalną szansę na porządną edukację. Oczywiście nie porzucimy wypraw do Europy (w lutym 2015 roku przyjaciółka Pauliny ze szkolnej ławy wychodziła za mąż, więc Ryan z małżonką zjawili się na Starym Kontynencie). Jednak nie ma już mowy o porankach we mgle i pokonywaniu wirażu na East of England Showground. Swoje na torze zrobiłem i niczego nie żałuję. Pora na nowy rozdział” – prawił Ryan.
Król pośród Panter
Oczywiście, że toruńskie Anioły mają za co dziękować „Saletrze”. Chociażby za gotowość w czasach, gdy inne ogniwa drużyny zawodziły. Niedziela, 26 czerwca 2011 roku. Stadion imienia Alfreda Smoczyka w Lesznie. Miejscowa Unia Leszno ostrzyła sobie ząbki na wiktorię nad zawodnikami z Grodu Kopernika. Wydawało się, że nie ma mocnych na Jarka Hampela… Aż tu nagle w piętnastym wyścigu nieoceniony Ryan Sullivan imponuje refleksem, puszcza „klamkę” i ogrywa „Małego”. I zamiast erupcji radości na „Smoku”, wiwatuje garstka toruńskich fanów. 45-45! Sullivan uzbierał 12 punktów + bonus w pięciu startach. Cenne oczka dorzucili wówczas: Chris Holder (11+1) w pięciu biegach, Adrian Miedziński (8+2 w 5) i Rune Holta (7 w 5).
W ekipie Panter z Peterborough Ryan też się nie oszczędzał. W 1995 roku Sullivan wykręcił najlepszą średnią: 8,86 punktu na mecz. Zawsze był pracusiem, stąd nie dziwota, że wystąpił aż w 34 spotkaniach. Wtedy w zespole Peterborough Panthers obok Ryana ścigali się tacy zawodnicy jak Zdenek Tesar, Mick Poole, Ronni Pedersen, Hans Clausen i Mario Jirout. Rok później lepszą średnią na mecz wypracował Jason Crump, a w 1997 roku Sullivana wyprzedzili tylko „Crumpie” i Kelvin Tatum.
W 2003 roku Sullivan był najskuteczniejszą Panterą na East of England Showground (dziś ten stadion zwie się East of England Arena). Drugą średnią legitymował się Piotr Protasiewicz, a trzecią Hans Andersen. Z kolei w najbardziej dramatycznym sezonie 2006 kiedy Pantery na ostatniej prostej wyrwały złoto Bulldogom z Reading, Ryan wystąpił aż w 43 meczach, zdobył 392 punktów i 38 bonusów, co dało mu trzeci wynik w drużynie za Hansem Andersenem i Jesperem B. Jensenem.
„Saletra” to nie tylko kolekcjoner punktów i solidny filar drużyny. Ryan od zawsze lubił eksperymenty. Spędził tyle uroczych i bolesnych chwil w światku żużlowym, że zapragnął aktywności na polu biznesowym. Darcy Ward, dwukrotny indywidualny mistrz świata juniorów (2009 i 2010), zwycięzca GP Danii’2013 na kopenhaskim Parken i motocyklowy geniusz, zrozumiał, że warto mieć takiego kumpla jak Sullivan. Ryan pomógł Darcy’emu w wyborze optymalnej bazy z wszelkimi udogodnieniami niezbędnymi dla osoby poruszającej się na wózku inwalidzkim. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, a nie wtedy, kiedy rywalizuje się o laury pod taśmą, nieprawdaż? Ryan nigdy nie był wylewny, ale w trudnych momentach można było na nim polegać. To lepsze rozwiązanie niż szum i obietnice bez pokrycia…
Kobe i dwa kółka
W wymiarze biznesowym Ryan radzi sobie znakomicie w Australii. A cóż z pasją starszego synka Kobe do dwóch kółek? „On już ma obsesję na punkcie motocykli. Kiedy miał dwa latka, pierwszym słówkiem jakie wypowiadał po przebudzeniu był… motor! Na dywanie naśladował tatę, zastygał pod taśmą i udawał, że puszcza sprzęgło. Czasami przewieszał się ponad taśmą w stylu Nowozelandczyka Ivana Geralda Maugera. Tego nie mogłem pojąć…” – śmieje się Ryan. Kobe widział tatę w akcji na motocyklu tylko raz. Miał wtedy 6 miesięcy, ale ten jeden raz okazał się wystarczającym bodźcem, aby oddychać motocyklami. „Uznaliśmy z Pauliną, że grzechem byłoby nie zabrać Kobe na GP Wielkiej Brytanii’2014 do Cardiff. Był tak zachwycony parkiem maszyn, że z trudem wytłumaczyłem mu, że już czas opuścić tą świątynię metanolu!” – zaśmiewa się Ryan. 12 lipca 2014 roku pierwszy wyścig podczas Mitas British FIM Speedway Grand Prix wygrał… Darcy Ward. Całe zawody obfitowały w kapitalne akcje na torze. Wówczas królem walijskiego Cardiff był Greg Hancock, którego Kobe bardzo szanuje. Drugi był Tai Woffinden (który po dziś dzień szanuje Mariana Maślankę, za to, że odkrył go dla Częstochowy), trzeci Darcy Ward, a czwarty KK, czyli Krzysztof Kasprzak.
Choć Sullivan z umiarkowaną tęsknotą przyglądał się rywalizacji w Cardiff, najbardziej wzruszył się przy okazji wizyty na Etihad Stadium w Melbourne. Powróciły wspomnienia ze stadionu w Sydney zaprojektowanego przez polskiego architekta Edmunda Obiałę. Wówczas, 26 października 2002 roku Ryan stracił szansę na srebrny medal Speedway Grand Prix… W dwudziestym trzecim wyścigu GP Australii, Ryan stał pod taśmą obok arcytrudnych rywali: Jasona Crumpa, Rune Holty i Andreasa Jonssona. Jak na złość, „Sully” dotknął taśmy i został wykluczony z wyścigu. Ryan pamięta moment puszczenia dźwigni sprzęgła jakby to miało miejsce wczoraj! „Stadion Olimpijski w Sydney, moi rodacy na trybunach, wspaniała atmosfera, 32 tysiące fanów. Zastygłem pod taśmą i nie wytrzymałem nerwowo… Jason awansował do finału i zgarnął srebrny medal” – wspomina Sullivan.
Crump wyprzedził Sullivana w końcowej klasyfikacji raptem o 4 punkty… Sezon 2002 rozpoczął się znakomicie dla Ryana. W norweskim Hamar ustąpił miejsca jedynie Tony’emu Rickardssonowi. W drugiej rundzie rozegranej w Bydgoszczy zajął piąte miejsce. Dwa kolejne turnieje były popisowe w wykonaniu „Saletry”. Ryan wygrał GP w Cardiff i w Krsko (olśniewający finisz po kosmicznej walce z Tomaszem Gollobem i Markiem Loramem). Po czterech turniejach Sullivan był liderem mając 83 oczka. Drugi był Tony Rickardsson (71 punktów), a trzeci Tomasz Gollob (63 punkty). Wydawało się, że jest szansa na koronację australijskiego żużlowca w Sydney… Bluey Wilkinson, indywidualny mistrz świata na żużlu z 1938 roku, tańczył w grobie z radości… O ironio, Bluey zginął tragicznie w wypadku motocyklowym na przedmieściach Sydney w 1940 roku, więc była to zła wróżba…
Wygrywając w Cardiff i w Krsko, Ryan dostąpił zaszczytu. Był zaledwie szóstym żużlowcem, któremu udało się wygrać turniej po turnieju w cyklu GP. Wszystko układało się po myśli Australijczyka aż tu nagle, w Sztokholmie, zabrakło szczęścia… „Zacząłem starty jako rozstawiony (wówczas w GP zawodnicy wysoko notowani w poprzedniej rundzie pauzowali przez pierwsze osiem wyścigów w kolejnym turnieju). Przegrałem z Andreasem Jonssonem, ale błyskawicznie poprawiliśmy ustawienia sprzętu i dwa kolejne wyścigi wygrałem (w piętnastym biegu Ryan przywiózł za plecami Lorama, Holtę i Hamilla, a w dziewiętnastym Crumpa, Adamsa i Jonssona). Szkoda, że tak późno zmieniono przepisy, bo wówczas nie mogłem wybierać pola w półfinale. Aż do fazy półfinałowej byłem najskuteczniejszy w Sztokholmie, ale miałem pecha w losowaniu. Trafiłem na czwarte pole, z którego nikt nie wygrał wyścigu. To było prawdziwe cmentarzysko. Tony Rickardsson miał sporo szczęścia, bo wylosował pierwsze pole, wygrał finał i rozpoczął pościg za mną” – wspomina Ryan.
Pech na Stadionie Śląskim
W Pradze, przy urokliwej uliczce Vojteśky 11, najlepszy był Jason Crump (Sullivan zameldował się na podium i zakończył zawody na trzecim miejscu). W Goeteborgu królował Leigh Adams, a Ryan ukończył zawody na Ullevi na siódmej pozycji. Marzenia o złotym medalu Sullivana legły w gruzach na czasowym torze w Chorzowie. Władze BSI i PZMotu pragnęły wskrzesić ducha wielkich żużlowych imprez z lat 70-tych i ułożono dość przypadkowo tor na Stadionie Śląskim. Sullivan prowadził wyraźnie w drugim półfinale. Wtem, natknął na potężną koleinę, a siła szarpnięcia była tak duża, że przefrunął nad kierownicą i złamał obojczyk. Rozpoczął się wyścig z czasem, bo choć w Chorzowie Rickardssona zabrakło na podium, to Szwed dostał się do finału i odrobił 5 cennych oczek. W perspektywie dwie rundy: w duńskim Vojens i w australijskim Sydney. Ratunek: spore pokłady nabiału spożywane każdego dnia, aby odbudować zgruchotaną kość. „Nie uważam, że pozbawiono mnie tytułu mistrza świata w sezonie 2002. Po prostu tak miało być, nie dane było mi zostać najlepszym żużlowcem globu. Wiem, że dałem z siebie 100%. Przez cały sezon nie sięgnąłem po kieliszek alkoholu. Nie piłem żadnych podejrzanych napojów energetycznych, które miały mnie wzmocnić. Przestrzegałem bardzo restrykcyjnej diety, pilnie trenowałem. Nie liczyło się nic oprócz speedwaya. Poświęciłem się bezgranicznie dla tej dyscypliny sportu. Los sprawił, że musiałem zadowolić się brązowym medalem w Sydney. Stałem na podium i byłem świadomy, że uczyniłem absolutnie wszystko co w mojej mocy, aby być mistrzem świata, ale nie udało mi się pokonać Rickardssona i Crumpa” – nie czuć choćby nutki żalu w głosie Ryana.
Poza torem Sullivan męczył się duchowo, bo jego partnerka, z którą miał synka Calluma, utrudniała mu kontakt z dzieckiem. Tocząca się w sądzie sprawa nie ułatwiała mu przygotowań do kolejnych startów, ale „Sully” był prawdziwym twardzielem. W sezonie 2003 znów był kandydatem do medalu w cyklu SGP. „Pracowałem w pocie czoła zimą, chciałem zapomnieć o osobistych dramatach i brązowym medalu sprzed roku. Byłem nienagannie przygotowany kondycyjnie czego dowodem był złoty medal DMP z Włókniarzem, ale przed pierwszym turniejem GP znów złamałem obojczyk… Mimo bólu wystartowałem w Chorzowie, bo wiedziałem, że każdy punkt jest na wagę złota. 6 oczek w Chorzowie, a dwa tygodnie później wygrałem GP w Aveście i znów odżyły nadzieje na złoty medal… Chwila radości i kolejna kontuzja. Tym razem złamana ręka i mozolna rehabilitacja. 30 sierpnia zdołałem co prawda zwyciężyć na Ullevi, ale to był łabędzi śpiew. Miałem zbyt dużą stratę do rywali, aby walczyć o kolejny medal. Wkrótce okazało się, że medal wywalczony w 2002 roku jest moim jedynym w cyklu GP…” – wyznaje „Saletra”.
W rozgrywkach drużynowych Ryan zdobył praktycznie wszystko co było możliwe. Drużynowe mistrzostwo Anglii (dwa razy z Peterborough, raz z Poole), Szwecji (z Rospiggarną Hallstavik i Kaparną Goeteborg), Polski (z Włókniarzem i Unibaxem) i… Rosji (z Mega Łada Togliatti)! Sięgnął po złoty krążek drużynowych mistrzostw świata (Pardubice’1999) i dwukrotnie zdobywał Drużynowy Puchar Świata (Wrocław’2001 i Peterborough’2002). Wygrał mistrzostwa Australii do lat 16, do lat 21 i na poziomie seniorskim. Był indywidualnym wicemistrzem świata juniorów w 1996 roku w Olching (po wyścigu dodatkowym z Jesperem B. Jensenem), a rok wcześniej w fińskim Tampere wywalczył brąz (po wyścigu dodatkowym z Tomasem Topinką, Kaiem Laukkanenem i Benem Howe). Wygrał Finał Zamorski w 1995 roku w brytyjskim Coventry i Finał Interkontynentalny w szwedzkim Vastervik w 1997 roku. Wówczas na podium stanęli sami Australijczycy: Ryan Sullivan, Jason Crump i Craig Boyce. W Peterborough „Sully” cieszył się takim szacunkiem, że w 2013 roku, kiedy Pantery marnie przędły, poproszono Ryana, aby został menedżerem. Sullivan udowodnił, że ma talent przywódczy, wydobył Pantery z tarapatów i o mały włos nie awansował do fazy play-off. Kiedy Ryan kończył pobyt na Wyspach, klub Peterborough Panthers urządził mu iście królewskie pożegnanie. Nie brakowało chętnych do obłąkańczego tańca…
Wyprawa do Rosji
„Sully” na zawsze zapamięta eskapadę do Rosji kiedy reprezentował barwy Mega Łady Togliatti. „Wizyta w Rosji otworzyła mi oczy. Nie wiedziałem czego się spodziewać. Słyszałem opowieści ocierające się o koszmarne horrory, ale nie przywiązywałem do nich zbytniej wagi. Wychodziłem z prostego założenia: żużel wszędzie jest taki sam. Przekładasz nogę ponad ramą i ścigasz się. Dlaczego w Rosji miałoby to wyglądać inaczej? Kiedy padło hasło: lecimy na mecz do Władywostoku, wiedziałem, że muszę uzbroić się w cierpliwość. Nigdy się tak nie bałem. Nie wierzyłem, że przestarzały samolot bezpiecznie wyląduje. Podróż odbywała się w systemie: lot, następnego dnia zawody, a trzeciego dnia powrót do Anglii. Kiedy już ochłonąłem po szczęśliwym lądowaniu, rzuciłem do mechanika: może ruszymy w miasto i będziemy zwiedzać Władywostok? Recepcjonista zatrzymał nas w lobby i kategorycznie ostrzegał: nie wychodźcie poza obręb hotelu, gdyż to igranie z życiem. Zostaliśmy w pokoju hotelowym. Na szczęście w telewizji był kanał, na którym pokazywali mecze rosyjskiej ligi żużlowej. Przez cały dzień siedzieliśmy w pokoju i pięć razy obejrzeliśmy ten sam mecz ligowy!” – śmieje się Ryan.
Kiedy zawodowo ścigasz się na motocyklu żużlowym, przeważnie oglądasz lotniska, stacje benzynowe i tory, a brakuje ci czasu na zwiedzanie świata, dogłębną analizę perełek architektury i wolnej chwili, aby zdobyć się na refleksję… „Wielka szkoda, że ścigałem się w Rosji, a nie miałem okazji, aby powłóczyć się po Moskwie. To samo dotyczy Anglii. Tyle lat żyłem na Wyspach, a ominęło mnie mnóstwo atrakcji turystycznych. W 2014 roku chciałem nadrobić podróżnicze zaległości. Zawsze dziwiłem się zwykłym zjadaczom chleba, którzy pracują od poniedziałku do piątku i zastanawiałem się co oni robią w weekendy. Podejrzewałem, że okrutnie się nudzili. Ja byłem przeważnie szalenie zapracowany podczas weekendów. Kiedy przestałem się ścigać, nagle odkryłem w Londynie cudowne miejsca. Zwiedziłem zachwycające zamczyska i ruiny w Anglii. Byliśmy z Pauliną na wakacjach w Turcji i w Hiszpanii. Wreszcie mogłem zobaczyć coś innego niż żużlową szatnię…” – wyznaje Sullivan.
Wielokrotnie Ryan Sullivan przejeżdżał autem nieopodal Paradise Wildlife Park, ale nie miał pojęcia, że w miejscu, w którym turyści oglądają rozmaite zwierzaki, funkcjonuje muzeum żużla. „Trafiliśmy do muzeum speedwaya przez czysty przypadek. Zawinił czynnik ludzki, po prostu pomyliliśmy drogi. Pamiętam, że ktoś mnie kiedyś prosił o kask, ramę czy plastron, ale nie sądziłem, że pamiątka od Sullivana będzie ciekawym eksponatem muzealnym. Kiedy trafiliśmy tam z Kobe, ujrzeliśmy piękne żużlowe zbiory. Wybałuszyłem oczy, bo oniemiałem z wrażenia” – rzekł Ryan. Prawie tak samo jak wtedy, gdy radość częstochowskich fanów po mistrzostwie Polski w 2003 roku sprawiła, że najbardziej odlotowi kibice Włókniarza skakali po dachu busa Ryana… Nikt się tym nie przejmował, wszak złoto zawsze smakuje wyjątkowo, nieprawdaż „Sully”?