Nielsen: W Polsce sprawdzali mnie faceci z karabinami maszynowymi
- Kiedy nastąpił upadek muru berlińskiego i Polska otworzyła się dla obcokrajowców, wówczas byłem tym pierwszym, który wystartował w waszej lidze. W ogóle nie miałem wtedy żadnych obaw, czułem się bezpieczny i nawet nie dostrzegałem, aby w Polsce był jakiś problem z przestępczością jak we wcześniejszych latach, gdy przyjeżdżałem i widziałem uzbrojonych policjantów na ulicy - powiedział w ekskluzywnej rozmowie z Tomaszem Lorkiem, legenda światowego speedwaya, Hans Nielsen.
Tomasz Lorek: Żyjemy obecnie w trudnych czasach, ale muszę zacząć od wątku historycznego, ponieważ pochodzisz z rodziny, w której motocykl żużlowy nie do końca był czymś powszechnym. Czy twój ojciec próbował ścigać się za młodu na żużlu?
Hans Nielsen: Nie, w ogóle. Ale na szczęście miał normalny motocykl. Mój starszy brat zaczął interesować się motocyklami i on zapoczątkował ściganie się na żużlu, natomiast mój drugi ze starszych braci - Jens Henry oraz ja zaczęliśmy jazdę na popularnych "pięćsetkach" w 1973 roku.
Więc ile Nielsenów - zarówno dziewcząt oraz chłopców, znajduje się w twojej rodzinie?
Jest nas siedmioro. Mam trzy siostry oraz trzech braci, ale tylko moi bracia oraz ja jeździliśmy na żużlu. Najstarszy brat nie ścigał się zbyt długo, natomiast ja i Jens Henry spędziliśmy wiele lat na motocyklu.
Wiemy, że Arne Pander był prawdopodobnie pierwszym duńskim żużlowcem, który ścigał się na niwie międzynarodowej, reprezentując w Anglii m.in. barwy Halifaxu. Czy to był ten człowiek na kim się wzorowałeś? A może wolałeś pójść w ślady Ole Olsena?
Pierwszy raz oglądałem międzynarodowe zmagania na żużlu, wtedy kiedy Ole Olsen został mistrzem świata w 1971 roku w Goeteborgu. Miałem wtedy jedenaście lat. Tak, jak wcześniej wspomniałem, mój starszy brat zaczął się ścigać i to były moje pierwsze zobrazowania tej dyscypliny - oglądanie zawodów międzynarodowych na żużlu. Wiele razy wybierałem się na zmagania, w których startował mój brat, aczkolwiek to nie było na tym samym lokalnym torze, który mamy teraz, a trochę w oddali. Tak się akurat złożyło, że otworzyli tam wówczas klub żużlowy, więc dla mnie i dla mojego brata było to idealne rozwiązanie.
Wiemy, że speedway ma wielkie tradycje w Danii, ale czy zmagania żużlowe - kiedy byłeś dorastającym chłopcem, były pokazywane w telewizji? Czy jednak było to ciężko dostępne?
Nie było tak zbyt wiele transmisji, dopóki Ole nie zdobył mistrzostwa w 1971 roku. Tak naprawdę dzięki niemu zaczęto pokazywać finały światowe każdego roku oraz ewentualnie zawody drużynowe. Było więc trochę tego żużla w telewizji, ale oczywiście nie tak wiele jak teraz.
Czy sporty na świeżym powietrzu były dla ciebie najbardziej popularne? Jako dzieciak spędzałeś czas tylko przy motocyklu żużlowym? Czy dorastając próbowałeś także innych sportów jak koszykówka, piłka nożna?
Dorastałem tak jak inne dzieciaki w mieście, grając w piłkę czy w różne inny sporty jak badminton. Aczkolwiek niedaleko naszego domu, bo mieszkaliśmy na przedmieściach, przy lesie, znajdowały się tereny żwirowe z drewnianymi podestami, coś na wzór motocrossu. To była dla mnie i mojego brata doskonała okazja do jazdy. Kiedy jednak otworzono profesjonalny klub żużlowy, wówczas przenieśliśmy się tam, aby pobierać nauki.
Czyli żużel w pewnym sensie płynął w twoich żyłach. Czy spotkałeś się z trudnościami, aby zarobić pieniądze na pierwszy motocykl? Kim był człowiek, od którego nabyłeś pierwszy motocykl? Czy musiałeś sam sobie go kupić?
Musiałem kupić go samemu. Moi rodzice nie byli do końca zainteresowani tym, czym się zajmujemy. Po szkole pracowałem, zacząłem pracować mając bodajże dwanaście lat. Miałem szczęście, bo pracowałem u mechanika, który zajmował się naprawą motocykli, więc skorzystałem na tym, ucząc się nieco na temat motocykli. Tak naprawdę to miałem siedem lat, jak kupiłem swój pierwszy, zużyty, tani motocykl, na którym mogłem jeździć po lesie. Tak było dopóki nie skończyłem trzynastu lat, kiedy otworzono profesjonalny klub żużlowy i musiałem już wówczas mieć lepszy sprzęt - za pieniądze, które zarobiłem. Przyznam, że nie lubiłem wówczas za bardzo szkoły (śmiech), chcąc pracować jak najwięcej, aby mieć jak najwięcej pieniędzy. Tak naprawdę nigdy nie miałem dużego wsparcia od rodziców, bo było nas siedmioro i ciężko było pozwolić sobie na kupno motocykla. Trzeba było więc samemu się postarać oraz liczyć na wsparcie braci.
Mógłbyś być dobrym tunerem, ponieważ ścigałeś się na wielu różnych typach silników - Don Godden, Jawy, silniki stojące i leżące tuningowane przez znanego wówczas tunera Klausa Lauscha. Przeszedłeś przez wiele rewolucji w speedwayu. Uważasz, że masz w sobie na tyle umiejętności inżynierskich, aby być dobrym tunerem?
Myślę, że tak. Tak naprawdę pracowałem już nad silnikami w trakcie moich ostatnich dni w karierze. Lubiłem eksperymentować przy motocyklu. Wciągnąłem się w to coraz bardziej, zwłaszcza, że miałem szczęście, że w pewnym sensie miałem własnego mechanika. W szczególności wtedy, kiedy jeździłem na Don Goddenie, miałem mechanika, który nazywał się Flemming Christensen. Poznałem go przy jakiejś okazji, on był bardziej zaangażowany w motocross. Obok naszego klubu żużlowego znajdował się także tor motocrossowy i istniejący tam klub. W zasadzie oba kluby stanowiły jedność i tam go poznałem. Nasza współpraca zaczęła się w 1979 roku, kiedy jeździłem na silnikach Weslake. Stwierdził, że możemy spróbować i zobaczymy czy będzie w stanie być moim tunerem. I tak zaczęła się nasza świetna relacja. I kiedy przesiadłem się na Don Goddena, również był moim tunerem, więc przez te lata uczyłem się mnóstwa rzeczy od niego. Spędzając z nim wiele czasu, edukował mnie do tego stopnia, że pod koniec mojej kariery samemu byłem w stanie wykonać serwis silnika, eksperymentować. Pod koniec mojej kariery to też dawało mi motywację, ponieważ dochodziłem do wniosku, że eksperymentowanie sprawia mi frajdę - próbowanie różnych rzeczy, różnych silników. Na początku uczyłem się na jawie dwuzaworowej, potem był Weslake, a następnie Don Godden, z którym współpracowało mi się znakomicie przez wiele lat. Jednak kiedy pojawiły się silniki GM, okazało się, że Don Godden nie jest taki "elastyczny", więc nie mogłem na nich kontynuować jazdy i samemu spróbowałem GM-ów. Potem przeniosłem się ostatecznie na Jawę, z którą miałem dobry kontrakt i kilka fajnych lat. Tak naprawdę z GM-em nigdy nie było mi po drodze, może to był błąd, nie wiem.
ZOBACZ TEŻ: Formuła 1: Ecclestone za odwołaniem całego sezonu
Silniki jawy były bardzo popularne w latach '60, '70 czy nawet '80. Ale czy mówisz po czesku?
Nie, nie mówię po czesku ani po polsku (śmiech).
Kiedy zjawiłeś w Pardubicach na zawodach o Zlatą Prilbę (Złoty Kask), komunikowałeś się po angielsku?
Zdecydowanie tak. Podobnie w Polsce. Niestety, nigdy nie miałem czasu, aby nauczyć się polskiego lub czeskiego, ponieważ zawsze po zawodach trzeba było szybko uciekać do hotelu i lecieć następnego ranka na kolejne zawody. Nigdy nie miałem czasu na naukę tych języków.
Dla ciebie zawody o Złoty Kask w Pardubicach - najstarsze zawody żużlowe na świecie, zapoczątkowane w 1929 roku, są prestiżowe? Znam wielu zagranicznych zawodników, spoza wschodniej granicy, którzy mówią, że to wielki prestiż i honor móc wygrać Złoty Kask.
Zgodzę się z tym. Myślę, że w tych latach, w których startowali Olsen czy Ivan Mauger, robili to głównie dlatego, że jeździli na silnikach Jawy, podczas gdy pozostali obcokrajowcy niekoniecznie. Za moich czasów było inaczej i bez względu na to, kto na jakim silniku jeździł, korzystał z zaproszenia. Z czasem te zawody stały się bardzo silne i każdy chciał tam wystąpić. Świetny turniej z wieloma kibicami, do tego prestiżowe nagrody i wspomniany Złoty Kask. Występowałem tam wielokrotnie i miałem przyjemność wygrania tam dwukrotnie.
Doskonale znamy Cardiff, Warszawę, Parken w Kopenhadze, Sztokholm, Melbourne, ale w twoich czasach było to Wembley. Opowiedz nam jakie to było uczucie, kiedy w 1981 roku startowałeś tam w finale jako młody chłopak wespół z Bruce'm Penhallem, Ole Olsenem, Kennym Carterem, Edwardem Jancarzem. Jakie to było uczucie podjeżdżać tam pod taśmę? Jaka była tam atmosfera?
Atmosfera i akustyka była tam niesamowita. Było to odczuwalne zwłaszcza wtedy, kiedy uczestniczyliśmy na paradzie przez zawodami. Ale nawet będąc na motocyklu było słychać ten hałas. Niestety, nie pojechałem w tych zawodach zbyt dobrze, ale z pewnością było to dla mnie wspaniałe doświadczenie.
Towarzyszyły ci pozytywne wibracje, kiedy leciałeś nad Atlantykiem na finał światowy do Los Angeles w 1982 roku? Czy to było coś innego od Wembley?
Tak, ale głównie dlatego, że byłem jedynym Duńczykiem, który zakwalifikował się do finału światowego. Ole (Olsen), Erik (Gundersen) i Tony (Knudsen) nie dostali się do niego. Wówczas trzeba było przejść przez turniej krajowy, potem nordycki, a następnie interkontynentalny, więc droga do finału była długa. Byłem zatem jedynym Duńczykiem, co dla mnie i mojego teamu było czymś nadzwyczajnym. Oczywiście obiekt Koloseum był piękny, podobnie jak zawody, które znowu wygrał Penhall, i ten incydent z Kennym Carterem. Ja znowu nie pojechałem najlepiej, ale również muszę powiedzieć, że było to dla mnie dobre doświadczenie.
Polska to wyjątkowe miejsce w twoim sercu. Pierwszy złoty medal indywidualnie zdobyłeś w 1986 roku w Chorzowie. Kiedy jednak startowałeś regularnie w Lublinie, a potem w Pile, nie miałeś obaw, że znajdujesz się w postkomunistycznym kraju?
W ogóle się nie obawiałem tego, ponieważ startowałem w Polsce wiele razy wcześniej, począwszy od 1979 roku, mając osiemnaście lat, skończywszy na 1989 roku. Startowałem w półfinałach zawodów parowych z Ole Olsenem oraz innych zmaganiach drużynowych. Doświadczyłem tych wszystkich przemian, które miały wtedy miejsce – żelazna kurtyna, mur berliński, zatrzymywanie się na przejściach granicznych, gdzie byliśmy sprawdzani pięć razy przez facetów z karabinami maszynowymi, żeby móc przekroczyć granicę. Kiedy jednak nastąpił upadek muru berlińskiego i Polska otworzyła się dla obcokrajowców, wówczas byłem tym pierwszym, który wystartował w waszej lidze. W ogóle nie miałem wtedy żadnych obaw, czułem się bezpieczny i nawet nie dostrzegałem, aby w Polsce był jakiś problem z przestępczością jak we wcześniejszych latach, gdy przyjeżdżałem i widziałem uzbrojonych policjantów na ulicy. Musiałeś wtedy uważać na siebie (śmiech), ale nigdy nie doświadczyłem niczego złego.
Czytałem twój komentarz w "Speedway Star", w którym powiedziałeś, że Polska to obecnie świątynia żużla, posiadająca najlepszą ligę, ale chcielibyśmy zobaczyć brytyjski żużel odradzający się. Wspomniałeś, że dla każdego nastolatka próbującego swoich sił na motocyklu, angielskie tory mają wiele do zaoferowania, z czym zgadzam się. Nadal tak uważasz?
To nie chodzi tylko o tory. Dla młodego zawodnika, który nie ma jeszcze "nazwiska", aby trafić od razu do ligi polskiej lub szwedzkiej, Anglia jest bardziej przyjazna dla nowicjuszy. Są tam różne klasy rozgrywkowe, więc jest po prostu łatwiej dla młodzieńca, tym bardziej, że w Anglii plusem jest spora liczba zawodów. Możesz jeździć w dwóch ligach jednocześnie, a nawet jak jeździsz w jednej, to tych meczów jest wciąż wiele. Jeżeli miałeś swoją bazę w Anglii, a tak bywało kiedyś, gdy nie jeżdżono w Szwecji czy w Polsce, to było to czymś dobrym dla młodego zawodnika. Ja miałem siedemnaście lat, kiedy tam trafiłem, żyłem z rodziną, która miała dzieci, ja byłem częścią tej rodziny. Byłem z dala od swojego domu, wszedłem w zupełnie nowe życie, to świetne doświadczenie. Uczysz się wielu rzeczy, także języka. Oczywiście mieliśmy angielski w szkole, ale to nie to samo, kiedy musisz posługiwać się wyłącznie tym językiem w Anglii. Nie było to jednak dla mnie problemem, zajęło mi to trzy, cztery miesiące. Sam fakt, że co tydzień rywalizowałeś na innym torze - krótkim, długim, twardym, przyczepnym - sprawiało, że musiałeś nauczyć się jeździć na każdym z nich. To było niesamowite doświadczenie. Oczywiście sami Brytyjczycy byli dla nas bardzo mili i generalnie są bardzo przyjaźni dla każdego nowicjusza.
Dzięki jeździe w Anglii dojrzałeś, ale widząc teraz wracającego na Wyspy Nickiego Pedersena - trzykrotnego IMŚ, podobnie jak Jasona Crumpa - dwóch wielkich sportowców, to oznacza olbrzymi skok do przodu dla brytyjskiego speedwaya.
Oczywiście to ważne, że w Anglii pojawiają się zagraniczni zawodnicy, zwłaszcza tacy, którzy rywalizują w Grand Prix. Oczywiście obaj już tam nie jeżdżą, ale to wciąż wielkie nazwiska. To dobra reklama dla angielskiego żużla, która sprawi, że więcej ludzi przyjdzie na stadiony i będzie większe zainteresowanie mediów. Jestem pewien, że Nicki i Crumpy zrobią wiele dobrego dla tamtejszego speedwaya. Do tego trzeba jeszcze dodać Petera Kildemanda, który będzie jeździł dla Belle Vue, wciąż w tej lidze jest Jason Doyle. Fajnie byłoby zobaczyć tam coraz większą liczbę zawodników z Grand Prix któregoś dnia, ale oczywiście Anglia przeżywa też swój kryzys, nie stać ich na wysokie gaże i rywalizację pod tym względem z Polską. Nie można zatem obwiniać zawodników, że preferują jazdę w Polsce, gdzie po prostu pieniądze są większe.
Zobacz także: Kajetanowicz ma potomka. „Urodził się następca tronu”
Kiedy rozmawiasz z obecnymi gwiazdami, jak wicemistrzem świata Leonem Madsenem lub brązowym medalistą IMŚ Fredrikiem Lindgrenem, którzy twierdzą, że mniej znaczy lepiej, to uważasz, że tworzenie swojego kalendarza na bazie ligi polskiej i szwedzkiej jest wystarczające do tego, aby być topowym zawodnikiem dzisiaj?
To zależy na jakim etapie kariery się znajdujesz - czy tak jak wspomniałem o młodym zawodniku, który trafia do Anglii, aby pobierać lekcje, czy może jak Leon lub Fredrik, którym wystarcza ściganie raz, dwa razy w tygodniu - jeżdżąc w Polsce i w Grand Prix. Jeżeli oni uważają, że im to wystarcza i pozwala im utrzymać formę, to może być wówczas plusem, ponieważ możesz utrzymać świeżość i być gotowym na sto procent w każdych zawodach. Jeżeli rywalizujesz w czterech ligach i jeździsz codziennie, wówczas to może być męczące. Będąc starszym nie jesteś tak wytrzymały jak 25-latek.
Obecnie trwa walka z koronawirusem, ale zanim poruszymy ten wątek, to chciałbym zapytać cię o twojego kolegę, z którym rywalizowałeś w finałach światowych. Roman Matousek zmarł w styczniu tego roku, sławny czechosłowacki żużlowiec. Jak go zapamiętałeś? Spędzałeś z nim czas?
Oczywiście miałem wiele wspaniałych wyścigów przeciwko Romanowi. Był znany ze swojej nieustępliwości, więc mieliśmy kilka ostrych biegów. Był bardzo dobrym zawodnikiem, który w tamtym czasie ścigał się cały czas na krajowym sprzęcie. Nie miał może zbyt dobrze zorganizowanego teamu, ale był bardzo dobrym zawodnikiem, przeciwko któremu miałem kilka świetnych wyścigów. Był świetnym facetem.
Koronawirus sprawił, że nie ma nigdzie ścigania. Rozgrywki w Szwecji zostały przesunięte na 2 czerwca, nie ma ścigania w Anglii, nie licząc zawodów Ben Fund Bonanza. Nie ma również żadnych zawodów w Polsce, Czechach, Niemczech. Jak to wygląda z twojej perspektywy, jako menadżera kadry Danii?
Nie wiele teraz można zrobić. Mieliśmy plany, aby w marcu zorganizować zgrupowanie, które oczywiście zostało odwołane. Chociaż tak naprawdę głównym powodem jego odwołania była wówczas pogoda. Wszystkie zgrupowania dotyczące kadry do lat 21 i tym podobne musiały być anulowane. To zatem dla mnie trudna sytuacja jako menadżera, aby cokolwiek móc zrobić z zawodnikami w tym momencie. Nie możemy nigdzie trenować, więc musimy siedzieć i czekać, informując chłopaków na bieżąco co się dzieje. Sęk w tym, że teraz nie dzieje się zbyt wiele i sytuacja robi się bardzo niejasna kiedy wrócimy na tor. Nawet jeżeli słyszysz komunikaty różnych lig dotyczące startu rozgrywek, i tak nie masz pewności czy tak będzie ze względu na koronawirusa. Oczywiście musimy wszyscy razem przez to przejść. Miejmy nadzieję, że zaczniemy na początku czerwca i nie później niż w lipcu, tak aby móc na spokojnie rozegrać wszystkie rozgrywki, cykl Grand Prix, Speedway of Nations itd. Trzeba czekać i liczyć na to, że wirus się uspokoi.
Pierwszą rzeczą jaką zrobisz po zakończeniu pandemii, będzie partyjka golfa na świeżym powietrzu?
Wszystko będzie mieć miejsce na zewnątrz - treningi żużlowe, golf (śmiech). Wszyscy na to czekamy, bo ciężko jest wykonywać ćwiczenia w domu. Dla chłopaków też to nie jest łatwy czas. Oczywiście każdy z nich może potrenować w domu, mając do tego odpowiedni sprzęt, ale to frustrujący okres. To samo dotyczy kibiców oraz klubów, które przeżywają trudny okres finansowy. Wiem, że w Polsce miasta bardzo im pomagają i być może obecnie będzie ciężko o podobne wsparcie na tym samym poziomie. Złe rzeczy dzieją się dookoła.
Bądź pozytywny jak zawsze. To była przyjemność móc z tobą porozmawiać. Dziękuję.
Raport dotyczący koronawirusa TUTAJ
Raport dotyczący koronawirusa w sporcie TUTAJ
Przejdź na Polsatsport.pl