Tomaszewski: Wimbledon do końca świata
Tylko dwa razy w długiej historii Wimbledonu były przerwy w jego rozgrywaniu. Nie grano na londyńskich trawnikach w latach 1915-1918 i 1940-1945, to był czas pierwszej i drugiej wojny światowej. 1 kwietnia, w ten smutny Prima Aprilis pojawił się komunikat, że z powodu pandemii koronawirusa, edycji 2020 nie będzie. Organizatorzy zapraszają już za rok, w dniach 28 czerwca - 12 lipca.
Łudziłem się do końca, że wstrzymają się z decyzją jeszcze dwa tygodnie, albo że rozegrają mistrzostwa na przełomie lipca i sierpnia w terminie, który zwolniły igrzyska w Tokio.
Wiadomość o anulowaniu była jednak oczekiwana w środowisku. Dirk Hordorff, niemiecki trener i działacz wyszedł przed szereg i w poniedziałkowym wywiadzie dla paryskiej „L’Equipe” zdradził zamiary członków zarządu, czyli Board of Governors All England Club. Miał dobre informacje, bo zapowiedział, że turnieju nie będzie. Tak zresztą jak innych turniejów na trawie.
Zobacz: Williams zszokowana po odwołaniu Wimbledonu
Wybuch lata, przełom czerwca i lipca kojarzy się z wakacjami, z beztroską. Dla miłośników tenisa na całym świecie ten okres to trawa, białe stroje i najsłynniejszy kort centralny, a dla wybrańców obecnych w Londynie, także truskawki ze śmietaną. Wimbledon to historia, wizerunek i tradycja białego sportu, to skała na której zbudowany jest tenis, może też coś więcej, nawet więcej niż sam sport.
Dlatego decyzja, by nie grać w tym roku, przy pandemii koronawirusa, jest piękna i mądra, a Wimbledon rysuje się jako wartość ponadczasowa, prawie nieśmiertelna w rozedrganym ze strachu, zmieniającym się na naszych oczach świecie. To turniej, który przeżyje pandemię i będzie trwał. Do końca świata.
The Centre Court - zielony teatr tenisa. Minimalizm w najpiękniejszej formie, nie ma żadnej reklamy. Tylko zegar pewnej prestiżowej marki. Slogan jakże pasuje do tego miejsca: It doesn’t tell time. It tells history.
Tak naprawdę Wimbledon jest prywatnym przedsięwzięciem w przeciwieństwie do pozostałych turniejów wielkoszlemowych (Australian Open, Roland Garros i US Open), które zależą od rodzimych federacji tenisa. W gronie dyrektorów All England Club (AELTC) zasiada m. in. Tim Henman. Wchodząc za kulisy tej decyzji nie sposób nie wspomnieć o fakcie, że angielski turniej objęty jest specjalnym ubezpieczeniem, także na wypadek pandemii, ataku terrorystycznego czy nawet śmierci królowej Elżbiety II. Organizatorzy zdają sobie sprawę, że w przypadku żałoby narodowej turniej także mógłby się nie odbyć. Na takie ubezpieczenie nie może sobie pozwolić żaden inny turniej wielkoszlemowy.
No właśnie, ale co z innymi turniejami wielkoszlemowymi w tym trudnym okresie? Co w ogóle będzie z tenisem? Przypomnijmy sekwencję wydarzeń. Indian Wells, Miami, Roland Garros, a teraz Wimbledon. Jak kostki domina jeden po drugim wielkie turnieje wypadały z kalendarza. Sezon ma być wznowiony 13 lipca. Ale czy to jest realne?
Jeszcze tylko Rzym nie odwołał oficjalnie Internazionali d'Italia. Dyrektor rzymskiego turnieju Sergio Palmieri ma nadzieję na rozegranie swoich mistrzostw. Mówi się o październiku. Ma wsparcie Angelo Binaghiego, prezesa Federtennis. A także rządu włoskiego.
I Roland Garros, który jednostronnie zarezerwował sobie jedyny możliwy termin (20 września - 4 października) ogniskując falę niechęci. Decyzji Francuzów i jej kulisom warto chyba poświęcić osobny tekst.
W Nowym Jorku szaleje epidemia, umierają tysiące osób. Czy w takim klimacie wypada w ogóle mówić o sporcie? Nieopodal kortów USTA zbudowany jest szpital polowy dla chorych, tak zresztą jak w Central Parku. Ten szpital, jak i korty znajdują się nomen omen w Corona Park. Chyba w ogóle nie będzie już tenisa w tym roku.
Raport dotyczący koronawirusa TUTAJ
Raport dotyczący koronawirusa w sporcie TUTAJ
Przejdź na Polsatsport.pl