Romański: Moje migawki z Adamem Wójcikiem
Z okazji 50. rocznicy urodzin Adama Wójcika, spotkania na boisku i poza nim przez 30 lat wspomina komentator Polsatu Sport Adam Romański.
20 kwietnia 2020 roku Adam Wójcik skończyłby 50 lat. Czasami unikam sentymentalnych wspomnień, ale uświadomiłem sobie, że właściwie całe moje koszykarskie życie związane było z tą postacią. Jestem o dwa lata młodszy, więc młodość przeżywałem podziwiając jego unikalną w tamtych czasach grę, a później z szacunkiem obserwowałem dalszy ciąg jego historii. Adam odszedł prawie trzy lata temu, wciąż trudno w to uwierzyć. Przy okazji choćby wspomnień przygotowanych przez Kamila Chanasa, także i ja przypomniałem sobie to i owo. Potraktujmy to jak migawki, obrazy, zdjęcia, które jego osiągnięć nie oddadzą, ale są jakąś małą częścią tych wielkich rzeczy, które stworzył znakomity sportowiec i człowiek, jakim był Adam Wójcik.
Adam w zeszycie
Pierwsza migawka z Adamem Wójcikiem jest kompletnie wirtualna, choć takiego słowa oczywiście wtedy zupełnie nie znałem. W 1986 roku zacząłem się fascynować koszykówką, bo mój AZS Toruń awansował właśnie do drugiej ligi, a ja wsiąkłem w kibicowanie drużynie trenera Ryszarda Szczechowiaka z Wojciechem Kobielskim, Maciejem Marciniakiem, Witoldem Waczyńskim, Jarosławem Kosewskim czy Jarosławem Zawadką w składzie. Od tego roku prowadziłem więc zeszyty z notatkami punktowymi z meczów, także ekstraklasy. W pierwszym zeszycie Adama Wójcika nie ma.
W sezonie 1987/1988 jest już jednak w składzie Gwardii Wrocław, ówczesnego wicemistrza Polski. Obok Jarosława Zyskowskiego, Jerzego Binkowskiego, Marka Olesiewicza, Jacka Kalinowskiego czy Roberta Kościuka. W starym żółtym dzisiaj zeszycie w kratkę jest wpisane „Adam Wójcik, skrzydłowy, 70-201”, czyli jeszcze nie miał swoich 209 cm. Obok sporo kresek (oznaczających „nie grał”) i pięć liczb. 4, 0, 2, 0, 9. Pierwszy sezon w lidze, 15 punktów. Wtedy Gwardia trenera Krzysztofa Walonisa weszła do finału, miała w nim przewagę własnego parkietu nad Górnikiem Wałbrzych, której nie wykorzystała, ale Adam Wójcik w tym finale jeszcze nie zagrał.
W kolejnym zeszycie w Gwardii nie ma już Binkowskiego, a obok nazwiska Adama Wójcika (już „70-206”) już nie ma żadnych kresek, tylko coraz większe liczby oznaczające zdobyte punkty. W przedostatniej kratce nawet „29” z meczu o piąte miejsce z Legią, wpisane chybotliwie moją lewą ręką, bo prawą akurat na koszykarskich SKS-ach w szkole złamał mi kolega hokeista wchodząc bodiczkiem…
Adam w Gwardii
Adam Wójcik w ligowej Gwardii Wrocław (później występującej pod nazwą Aspro) gra siedem sezonów i zdobywa cztery medale - trzy srebrne i brązowy. Mam wrażenie, że czasami o włos było od tego, żeby wrocławska koszykówka lat 90., a może i później, podobnie jak siatkówka kojarzyła się z marką „Gwardia”, a nie „Śląsk”. Na początku lat 90. oglądam Wójcika w ligowych meczach na żywo po raz pierwszy, w warszawskich halach, bo do Warszawy przyjechałem właśnie na studia. Gwardia/Aspro to zespół robiący ogromne wrażenie właśnie dzięki atletycznemu i bardzo wysokiemu Wójcikowi, bo graczy tego wzrostu nie było wtedy zbyt wielu, ale także niewiarygodnie dojrzałemu nawet kiedy miał 17 lat Dominikowi Tomczykowi. Obok nich gra doświadczony Jerzy Binkowski, młodsi Adam Gołąb, Krzysztof Mila czy Tomasz Grzechowiak, Wójcik z roku na rok jest coraz lepszy, a Aspro jest co najmniej dwa razy bardzo blisko przełamania hegemonii lokalnego rywala Śląska, który ostatecznie wygrywa cztery mistrzostwa w latach 1991-1994.
Zobacz także: 50 lat temu urodził się Adam Wójcik
W 1992 roku jest chyba najbliżej. W składzie są reprezentanci Litwy Arunas Visockas i Algirdas Brazys, a Aspro przegrywa tytuł w finale ze Śląskiem 2:3. Rok później Aspro jest pierwsze po 22 kolejkach, później jednak zaczyna się bałagan organizacyjny. Jeden z meczów jest rozgrywany nawet w Prudniku, przyjeżdżają dwaj Amerykanie, którzy miesiąc później w połowie play-off wyjeżdżają do domu. W półfinale Aspro ma 2:2 i decydujący mecz z Nobilesem Włocławek u siebie, prowadzi siedem minut przed końcem 9 punktami, ale przegrywa i nie wchodzi do kolejnego finału ze Ślaskiem, sezon kończy się brązem. Kolejny sezon gwardziści grają jako gospodarze w Brzegu Dolnym, a potem zwijają klub, a Adam Wójcik przenosi się do Pruszkowa.
Adam w reprezentacji i Clippers
W tamtych latach oglądam też po raz pierwszy Adama Wójcika na żywo w reprezentacji. Mistrzostwa Europy w 1991 roku, kiedy to Polacy wygrywają dwa razy z Bułgarią i są na siódmym miejscu na osiem drużyn, jest popisem młodego Macieja Zielińskiego i weterana Dariusza Zeliga, ale ze średnią 9 punktów Adam Wójcik jest już kimś. Odmładzający konsekwentnie kadrę trener Arkadiusz Koniecki mocno stawia na młodego koszykarza Gwardii.
Turniej z Rzymu oglądam jeszcze w telewizji, ale w 1993 roku jestem już w Hali Ludowej na wielkim, niepowtarzalnym, dodatkowym turnieju eliminacyjnym do EuroBasketu 1993. Polacy we wcześniejszych kwalifikacjach nie awansowali do turnieju głównego, ale w międzyczasie rozpadły się Jugosławia i ZSRR, więc FIBA postanawia poszerzyć turniej i dać szansę awansu nowym państwom, a przy okazji także taki jak Polska drużynom, które były blisko awansu. We Wrocławiu grają najlepsi na świecie, Chorwaci z Drażenem Petroviciem czy Litwini z Sarunasem Marciulionisem.
Na trybunach nie tylko komplety widzów, ale i wywiadowcy klubów NBA, zapewne po raz pierwszy w Polsce w takiej grupie. Plotki z tamtej imprezy, na przykład o zainteresowaniu Portland Trail Blazers Dominikiem Tomczykiem, będą krążyły przez lata. O Wójciku plotek nie ma, bo nie ma potrzeby plotkować. Jest w zespole nowego trenera kadry Tadeusza Aleksandrowicza najlepszym strzelcem i po tym turnieju uda się do Los Angeles na testy w zespole Clippers. To pierwszy Polak, który ma taką szansę. Dla nas, dziennikarzy i kibiców z tamtych lat, to sięgnięcie nieba, mimo że Clippers to pośmiewisko NBA.
Nie do końca wiadomo, w czym dokładnie za oceanem uczestniczył Wójcik. Na pewno nie była to liga letnia, ani też przedsezonowy obóz treningowy. Najprawdopodobniej mini-obóz dla wolnych zawodników. W każdym razie wrócił z Los Angeles bez oferty na grę w NBA, ale za to z kompletem sprzętu z logotypami Clippers, nie do zdobycia dla Polaka nigdzie i nijak. Dumnie wykorzystywał go przez następne lata podczas treningów.
Wracając do turnieju w Hali Ludowej, mimo że Wójcik grał w nim bardzo dobrze, Polacy przegrali swoją szansę. Wygraną z Białorusią w grupie odpowiednią różnicą punktów wyeliminowaliśmy z gry Litwinów (wtedy brązowych medalistów olimpijskich), ale potem przegraliśmy w słabym stylu z Estonią, a także Bośnią i było po zawodach. To mój pierwszy z wielu w kolejnych kilkunastu latach turniejów, kiedy trudno mi się pogodzić z tym, jak polscy utalentowani i ukochani koszykarze przegrywają. Nie ma w tym absolutnie winy Adama Wójcika, jak widać po efektach nawet dla ludzi z NBA jest jasne, że on jest stworzony po więcej.
Kilka dni po turnieju we Wrocławiu, jeszcze przeżywając klęskę Polaków, jadę na swój pierwszy samodzielny zagraniczny dziennikarski wyjazd na Słowację. Tam nasza kadra gra w eliminacjach do eliminacji do kolejnego EuroBasketu 1995. Do Prievidzy dotrę jakimś koszmarnym nocnym połączeniem kolejowym z przesiadkami, a rano poznany na dworcu miejscowy pijaczek pokaże mi, jak dotrzeć do hotelu na piechotę i po drodze kupić mu piwo.
Sam turniej jest jeszcze bardziej traumatyczny. Przed chwilą biliśmy się z gwiazdami NBA o EuroBasket 1993, a na tej Słowacji polska koszykówka cofa się o kilka lat, kiedy po porażkach ze Słowacją i Czechami odpadamy z eliminacji do turnieju w 1995 roku. Z tamtego turnieju nawet w dostępnych online archiwach FIBA nie ma dzisiaj statystyk, ale Adam Wójcik tam był i niestety nie pomógł. Dobrze, że później - już u nowego trenera kadry Eugeniusza Kijewskiego - mógł przyczynić się do kolejnej historycznej szarży Polaków - z samych dołów europejskiej koszykówki po siódme miejsce na mistrzostwach Europy w 1997 roku.
Adam w Pruszkowie
Tymczasem jesteśmy w Pruszkowie, gdzie w sezonie 1994/1995 dzieje się tyle, że kiedyś musi o tym powstać oddzielna książka. Zapewne napisze ją Łukasz Cegliński. MKS Mazowszanka w swoim drugim sezonie w ekstraklasie buduje drużynę na mistrza i kupuje do niej (dosłownie) Wójcika. Są tam też trzykrotny mistrz ze Śląskiem Keith Williams, szukający swojego pierwszego tytułu weteran Jerzy Binkowski, doświadczony lis Marek Sobczyński, szczupły młody dunker z USA Tyrice Walker, młodziutki wielkolud Krzysztof Dryja i grupa pruszkowskich twardzieli z Jackiem Rybczyńskim na czele.
Trener Jacek Gembal gra z tym zespołem swoje, czyli bronią i biegają, co przy posiadaniu w składzie tylu graczy z głową i tylu latających nad koszami atletów (Dryja, Walker, Wójcik) daje potężny skutek. Po drodze tumultów nie brakuje, z zespołu na chwilę wylatuje Williams, ale ostatecznie Mazowszanka zostaje mistrzem. Ja po raz pierwszy w dziennikarskiej karierze jestem w centrum wydarzeń ligowych, bo jeżdżę za zespołem jako dziennikarz „Gazety Stołecznej” nie tylko po Polsce, ale i jestem w samolotach, a częściej w autokarze (!), na przykład podczas podróży do Włoch na mecze pucharowe. Gdzieś tam z tyłu autobusu jest też Adam Wójcik, zawsze uśmiechnięty, do pogadania.
Na boisku imponuje. Obręcze w hali przy ulicy Gomulińskiego się uginają od wsadów i dobitek. W meczu z Lechem Poznań, kiedy akurat Williams jest poza zespołem, Wójcik rzuca 40 punktów, co pozostanie jego rekordem do końca ligowej kariery w Polsce. Jestem w szatni klubu z Pruszkowa tuż po meczu, szatni ciasnej jak cały obiekt w Pruszkowie. Nikt nie ma ochoty na dziennikarskie rozmowy, ktoś mi wylewa butelkę na głowę, zresztą wszyscy lepią się od szampana. Adam Wójcik ma swoje pierwsze mistrzostwo, podobnie jak weterani Binkowski i Sobczyński. Nikt w tym momencie nie wie, co po tak nerwowym sezonie będzie dalej z tym zespołem. Jak się okaże za chwilę, nastąpi gruntowne odmłodzenie.
Adam Wójcik z pierwszym tytułem mistrza przeniesie się więc do Bytomia, żeby w Bobrach grać razem z dobrym kolegą z kadry Mariuszem Bacikiem. Tam jednak już nie ma finansowego eldorado i kiedy w połowie sezonu 1995/1996 przyjdzie oferta z Belgii, Wójcik się nie waha i wyjeżdża na wyczekiwany od kilku lat pierwszy kontrakt za granicą.
I znów jest tu pewne „gdyby”. W 1996 roku nawet bez Wójcika Bobry docierają do finału i przegrywają dopiero po sześciu meczach ze Śląskiem Wrocław, który zdobywa pierwszy tytuł pod marką Eski, czyli w erze prezesa Grzegorza Schetyny. To przywraca wrocławski klub na szybkie tory, na których przez następne osiem lat Śląsk rozpędzi się do roli nowoczesnego hegemona. Gdyby Wójcik pozostał w Bytomiu…
Adam siódmy w Europie
Mistrzostwa Europy w 1997 roku w Hiszpanii oglądam głównie w redakcji „Gazety Wyborczej”. Nie pamiętam, żebym koszykarsko był kiedyś równie zły, jak po ćwierćfinale z Grecją, kiedy to Polacy przegrali ostatnie 10 minut, nie awansowali do mistrzostw świata 1998 i nie otworzyli bram raju na długie lata. To jest turniej, w którym Adam Wójcik jest świetny, choć nie najlepszy. Średnia 11 punktów, najlepsze mecze - te kluczowe z Łotwą i Niemcami. Niestety nieco słabiej w fazie pucharowej o medale. W całym turnieju liderem jest Maciej Zieliński, rewelacją Dominik Tomczyk, a plotka głosi, że Barcelona interesuje się Mariuszem Bacikiem.
Nasi wygrywają z Łotwą, Niemcami, Chorwacją i Turcją, są na siódmym miejscu w Europie. Grają to, co Adamowi Wójcikowi pasowało zawsze najlepiej. Obrona, może nawet założona rywalowi „czapa” i biegamy wszyscy do przodu. A jak się uda, to kończymy z góry. A jeśli atak pozycyjny, to Adamowi też można dać piłkę gdziekolwiek na boisku i on zatańczy z rywalem jeden na jednego. A kiedy trzeba, to i trójkę sprzed nosa trafi.
Po turnieju Adam Wójcik wraca do Polski. Po raz pierwszy zagra w Śląsku Wrocław. Półtora sezonu grał w Belgii w Ostendzie i Charleroi, w tym zaliczył występy w ówczesnej Eurolidze, wtedy dla Polaków (poza nim) w żadnym stopniu niedostępnej. Oglądałem z tego wyłącznie urywki w Eurosporcie, czasami dało się wyłowić jedną czy dwie akcje Adama. Belgowie w tej Eurolidze wygrali tylko 1 z 16 meczów, ale Wójcik potwierdził swoją renomę (średnio 12,3 pkt.). Nie była ona (jeszcze) jednak wystarczająco wysoka, żeby potężne francuskie Limoges zdecydowało się zrezygnować z jednego z Amerykanów (a ciągle obowiązują limity obcokrajowców).
Śląsk tymczasem daje mocną ofertę, bo po klęsce w półfinale z Komfortem Stargard buduje jeszcze mocniejszą ekipę na mistrza, z nowym, młodym trenerem ze Słowenii Andrejem Urlepem na czele.
Adam w Śląsku
W sezonie 1997/1998 Śląsk Wrocław wygrywa mistrzostwo, ale wszystko waży się do ostatnich minut siódmego meczu finału. Znów to jest moment „gdyby” w historii polskiej koszykówki, bo Pekaes Pruszków ten ostatni mecz gra u siebie. W tej serii było już sporo zwrotów, a rywalizacja między tymi klubami obfituje w momenty dzisiaj zapomniane. Pamiętam wygrany przez pruszkowian mecz w Hali Ludowej, po którym zawodnicy i trenerzy gości stoją przez długie minuty na środku parkietu, bo z trybun dookoła lecą na nich powyrywane przez wrocławskich kibiców drewniane krzesła.
Siódmy mecz finału 1998 Śląsk wygrywa w Pruszkowie 63:51, kibice z Mazowsza są rozczarowani, losy koszykówki w Polsce się zmieniają, nie ma już podwarszawskiej dynastii, a Urlep zostaje w Polsce na dłużej i zaczyna się królowanie Śląska. Ja wracam do redakcji wieczorem i wyrzucam do śmieci już gotową od rana wkładkę z tytułem „Trzeci tytuł Pruszkowa”. Adam Wójcik jest najlepszym zawodnikiem tego finału (choć nie ciężkiego, błotnego, meczu nr 7), a miliony kibiców oglądają tę rywalizację komentowaną przez Włodzimierza Szaranowicza, wielkiego fana talentu Adama Wójcika.
W kolejnych dwóch sezonach wielkim rywalem Śląska jest już Nobiles/Anwil Włocławek, z którym w finale 1999 wrocławianie z Wójcikiem w głównej wygrają 4:3, a rok później 4:1. Adam Wójcik jest wtedy już nie tylko sportowcem, idolem koszykarskim, ale i wyznacza trendy. Nie powiem, że miał wśród koszykarzy pierwszy tatuaż, ale na pewno rysunek Wójcika na kostce był jednym z pierwszych w naszej ekstraklasie i bez wątpienia zauważalnych akcentów modowych. To samo z farbowanymi na biało włosami. Obok tego nie dało się przejść obojętnie, nawet jeśli ja sam nie miałem ochoty na takie fanaberie.
W 2000 roku fala popularności koszykówki zaprowadziła Adama Wójcika na ekrany kin. Film Jarosława Żamojdy „6 dni strusia” był co prawda fatalny, ale Wójcik zagrał w nim samego siebie pod pełnymi żaglami, bez kompleksów i bodaj wypadł aktorsko lepiej niż wykonawca głównej roli. Byłem na pokazie premierowym tego filmu i choć dzieło od razu nie zachwycało, miałem wrażenie, że uczestniczę w czymś bardzo ważnym.
Adam w Suprolidze i Eurolidze
Śląsk w tamtych czasach wspinał się w kierunku Euroligi poprzez Puchar Saporty, ale mimo małych sukcesów w pojedynczych meczach z Panathinaikosem Ateny czy Realem Madryt do mety nigdy nie dotarł. Przełomem okazało się utworzenie oddzielnej Euroligi, przez co dla wrocławskiego klubu znalazło się miejsce w powołanej przez FIBA SuproLidze. W sezonie 2000/2001 pokazywał ją w przełomowy w Polsce sposób świeżo utworzony Polsat Sport, a ja - wcześniej pojawiający się sporadycznie jako ekspert w TVP - dostałem od dyrektora Mariana Kmity szansę na stałą pracę za mikrofonem.
Mecze we Wrocławiu komentowałem wtedy z Michałem Lizakiem, Pawłem Wójcikiem i Dariuszem Zeligiem. Zawsze była to wielka przyjemność i duże emocje. Ten zespół z Raimondsem Miglinieksem, Joe McNaullem, Dainiusem Adomaitisem, Dominikiem Tomczykiem, Maciejem Zielińskim i oczywiście Wójcikiem był świetny. Wygrał 7 z 20 rozegranych meczów w rozgrywkach, które chwilę temu wydawały się dla nas niedostępne. Pokonał między innymi Ulker Stambuł, Montepaschi Siena i Lietuvos Rytas Wilno, i dał nam wszystkim smak prawdziwej europejskiej koszykówki. Adam Wójcik był najlepszym strzelcem tego gwiazdozbioru trenera Andreja Urlepa, który w lidze przegrał w całym sezonie tylko jeden mecz, w finale z Anwilem Włocławek.
Dla Wójcika była to trampolina. Dwa następne sezony były bodaj dla niego sportowo najważniejsze. W rozgrywkach 2001/2002 grał chyba najlepiej w karierze, rzucając średnio na mecz w Eurolidze 18 punktów dla greckiego Peristeri (w lidze nawet ponad 20). Ten znakomity sezon zaowocował kontraktem w Unicaja Malaga, gdzie w tym czasie mieli drużynę z ambicjami na sukcesy w najlepszej lidze koszykarskiej w Europie. To niestety nie był udany sezon dla Adama, który jeszcze przed końcem rozgrywek wypadł ze składu. Otworzyło to jednak drogę do powrotu do Śląska Wrocław. W sezonie 2003/2004 na Euroligę z trenerem Mulim Katzurinem wybierała się naprawdę niezła ekipa.
Adam z Greerem
Choć drużyna Śląska z sezonu 2000/2001, która przegrała w lidze jeden mecz i wygrała sporo w SuproLidze, była chyba najmocniejsza, to jednak ja mam największy sentyment chyba do zespołu Śląska z sezonu 2003/2004. W euroligowym składzie byli wówczas nie tylko Wójcik, Maciej Zieliński i Dominik Tomczyk, ale także Michał Ignerski, Tanel Tein, Ryan Randle oraz przede wszystkim Lynn Greer. Wrocławianie w Eurolidze pokonali po dwa razy Albę Berlin i ASVEL Villeurbanne, wygrali także z Olympiakosem Pireus i Efesem Pilsen Stambuł. Ostatnie trzy mecze przegrali łącznie różnicą 9 punktów, a do awansu do najlepszej szesnastki zabrakło jednej wygranej. Adam Wójcik był po Greerze drugim strzelcem tego zespołu, który grał bardzo efektownie.
W lidze jednak nie był w stanie drugi raz z rzędu wywalczyć tytułu (rok wcześniej mistrzem był Anwil Włocławek). Znakomity Prokom Trefl Sopot dopiął swego, wygrywając wreszcie pierwsze złoto, po którym nastąpiło osiem kolejnych. Emocjonujące półfinały z najlepszą w ostatnich latach Polonią Warszawa (3:2 dla Śląska) komentowaliśmy w Polsacie Sport, jeszcze lepsze finały z Prokomem (4:1 dla nowego mistrza) opisywałem w „Gazecie Wyborczej”. Adam Wójcik był nadal efektowny i nieustannie piekielnie skuteczny. Z tamtego sezonu zapamiętałem też mecz we Włocławku, kiedy to Śląsk wygrał na wyjeździe z ówczesnym mistrzem a Wójcik trafił wszystkie 16 wykonywanych rzutów wolnych.
Adam w Sopocie
Skoro mistrzostwo przeniosło się do Sopotu, nikt nie miał wątpliwości, że najlepszy polski koszykarz też będzie kuszony przez Prokom Trefl. Adama Wójcika interesowała tylko Euroliga i walka o mistrzostwo Polski, więc był idealnym transferem dla nowego imperium koszykarskiego trenera Eugeniusza Kijewskiego i prezesa Ryszarda Krauzego. Trzy sezony w Prokomie Treflu (2004-2007) to kolejny - już trzeci - tytuł MVP finałów polskiej ligi (wcześniej 1998 i 2001) oraz kolejne produktywne sezony także w Eurolidze. Wójcik nadal był liderem, nadal dawał jakość i prawie nikt nie zauważył, że całą tę elegancję i skuteczność demonstruje mając 34-37 lat! Aż trudno to ubrać w jakieś porównania. W takim wieku nikt tak dobrze nie grał ani przed nim, ani po nim.
Po sezonie 2006/2007, po swoim ostatnim, ósmym tytule mistrzowskim (jeden z Mazowszanką, cztery ze Śląskiem, trzy z Prokomem), Adam Wójcik ponownie wyjeżdża za granicę. Zagra w ambitnym klubie z włoskiej Sycylii z miasta Capo d’Orlando.
Adam znów w reprezentacji
Przy tych wszystkich moich spotkaniach ligowych z Adamem Wójcikiem, przy sukcesach w lidze i Eurolidze, aż trudno było mi zawsze uwierzyć, jak bardzo niewiele, albo wręcz nic, osiągnęła w latach 1997-2005 reprezentacja Polski. Po siódmym miejscu w Hiszpanii w 1997 roku ten sam praktycznie skład nie awansował na kolejne cztery EuroBaskety (z udziałem 16 zespołów), a okazji do odbicia się w górę było wiele. Wójcik zmagał się w kadrze w tym czasie z różnymi przeciwnościami. Trener Piotr Langosz chciał koszykarskiego gigantyzmu, więc Wójcika ustawiał na boisku na pozycji 3, na przykład w zestawie piątki z Tomczykiem, Krzysztofem Dryją i Kordianem Korytkiem. Nic dziwnego, że Polacy przegrywali.
Już za kadencji trenera Dariusza Szczubiała pamiętam fatalny mecz eliminacyjny w listopadzie 2002 roku w Tallinie z Estonią, w którym nie mieliśmy nic do powiedzenia, mimo że w składzie byli będący u szczytu Dominik Tomczyk, Andrzej Pluta, Maciej Zieliński i Wójcik właśnie. W tamtym meczu połowę punktów dla Polski zdobyli we dwóch Kordian Korytek i Wojciech Majchrzak, a ja nie wiedziałem, co mam pisać w korespondencji dla „Wyborczej”. Adam Wójcik, gwiazda Euroligi, rzucił w tym spotkaniu 5 punktów i po meczu nie chciał ze mną rozmawiać. Dzisiaj go rozumiem bardziej, bo mam wrażenie, że wiedział więcej i jak zawsze nie chciał powiedzieć za wiele.
To był ostatni mecz Wójcika w kadrze aż do 2006 roku, kiedy wrócił w wieku 36 lat razem z Andrzejem Plutą, żeby raz jeszcze zagrać dla nowego trenera reprezentacji Andreja Urlepa. Polacy wrócili wtedy na mapę koszykarską wygrywając kluczowy mecz eliminacji w Szwecji, a w Alicante w grupie EuroBasketu 2007 zagrali przyzwoicie z Włochami, Francją i Słowenią. Mimo trzech porażek wrażenie było dobre. Komentowaliśmy te mecze z Tomkiem Jankowskim i pamiętam, że Wójcik nadal był opoką naszej kadry.
Z Alicante pamiętam też, że na plaży w upalne wrześniowe południe udało się zamienić więcej słów z Krystyną Wójcik, znakomitą towarzyszką życia Adama, o której nie napisać nie wypada, ale też do końca nie da się oddać słowami w takim tekście, jak wielką pozytywną rolę odegrała w karierze męża. Pozostawmy więc jej postać po prostu błyszczącą w świetnym słońcu znad Morza Śródziemnego 13 lat temu.
Adam w Słupsku (prawie)
W sezonie 2008/2009 znalazłem się w Słupsku, gdzie znalazłem zatrudnienie jako dyrektor ds. sportowych i PR w klubie Energa Czarni. Kiedy kończyliśmy budowę zespołu okazało się, że Adam Wójcik jest do wzięcia, gdyż klub z Capo d’Orlando zbankrutował. Okazja była ogromna, bo debiutujący w europejskich pucharach klub ze Słupska miał naprawdę dobre perspektywy. Kwota, jaką musielibyśmy wydać na kontrakt Wójcika, była jednak trochę powyżej możliwości klubu, więc negocjacji z Adamem i Krystyną właściwie nie było. Ówczesny trener Czarnych zresztą nie mógł uwierzyć, że w ogóle zastanawiamy się nad zatrudnieniem 38-letniego zawodnika. O Wójciku nie za bardzo coś wiedział, co tylko potwierdzało, że nie za bardzo się nadawał na to stanowisko.
Plotka o możliwości zatrudnienia Wójcika - jak to w Słupsku - szybko się rozniosła po mieście. Pamiętam, jak ciekawym doświadczeniem było, że na pytanie „przyjdzie czy nie” musiałem odpowiadać w zasadzie na każdym rogu ulicy i podczas każdych zakupów w sklepie. Niestety dla Energi Czarnych, propozycja od poznańskiego PBG Basket z trenerem Eugeniuszem Kijewskim była nie do przebicia.
Adam Wójcik zagrał więc Poznaniu, zresztą bardzo dobrze, więc kolejnego zagranicznego trenera Czarnych nie trzeba było przekonywać, że nawet 39-letni Wójcik to nadal kluczowy gracz ligi. Z tamtego sezonu pamiętam też moją skierowaną do Adama prośbę o opinię o zawodniku, z którym Wójcik grał we Włoszech. Szukaliśmy środkowego i oferta tego Amerykanina bardzo nam odpowiadała. Adam w swoim stylu najwyraźniej nie chciał nikomu robić przykrości, więc w rozmowie telefonicznej powiedział mi tylko, że „musicie go trochę pilnować”. Niestety, okazało się, że „trochę” to było za zdecydowanie za mało dla amerykańskiego ancymona, bo niestety zamknięcie sklepów monopolowych w całym Słupsku i okolicy nie było możliwe. Kolega z Włoch w połowie sezonu został pożegnany, a ja wiedziałem, że jeśli chcę usłyszeć o kimkolwiek niemiłe słowa, to raczej na Adama Wójcika ze złotym sercem nie ma co liczyć.
Adam żegna się z kadrą
Jak mocna była pozycja i wartość Adama Wójcika, nawet w wieku 39 lat, świadczy to, że po sezonie w Poznaniu (piąty strzelec ligi!) nie było wątpliwości, że musi on być w składzie reprezentacji na EuroBasket 2009 rozgrywany w Polsce. Nie tylko w roli mentora dla młodych gwiazd (Marcin Gortat, Maciej Lampe), ale po prostu jako ważna postać zespołu Mulego Katzurina. Pierwsza faza rozgrywana była we Wrocławiu, ale niestety z powodu kontuzji Wójcik nie mógł zagrać. Zabrało mu to także szansę na rozegranie okrągłych 150 meczów w reprezentacji.
Zakończył na 149 (zdobył w nich 1821 punktów), bo wykurował się dopiero na ostatni mecz Polaków w turnieju, z Hiszpanią. Zagrał 11 minut, trafił dwie trójki i zszedł z reprezentacyjnego boiska na zawsze, jako zawodnik dziewiątej drużyny Europy. Jakże szkoda, że nigdy nie doszło do symbolicznego nawet meczu nr 150, z uroczystym pożegnaniem…
Adam na tronie
Po EuroBaskecie 2009 Wójcik rozegrał jeszcze (znów u Urlepa) średnio udany sezon w Turowie Zgorzelec i w 2010 roku znalazł się na ostatnie swoje dwa sezony w klubie WKK Wrocław. Najpierw zagrał sezon w drugiej lidze, a później - pod marką Śląska - w ekstraklasie, podczas gdy Krystyna Wójcik była dyrektorem w klubie, a nastoletni synowie rozpoczynali karierę w młodzieżowych drużynach tego klubu.
To właśnie z tamtego sezonu w WKK Śląsku zapamiętam ostatni obrazek Adama Wójcika w stroju sportowym, choć nie na boisku. W marcu 2012 roku w meczu z PBG Basket Poznań przekroczył granicę 10 tysięcy punktów w lidze. Celebracja przygotowana przez klub wspólnie z ligą była bogata. Adam Wójcik siedział na tronie, w koronie, wokół latało złote konfetti, a on uśmiechał się dookoła z charakterystycznym dla niego połączeniem zasłużonej satysfakcji z drobnym zażenowaniem, że on - tak skromna osoba - jest znów w centrum uwagi.
Miał 10 000 punktów, ostatecznie do końca sezonu zebrał 10 087, o prawie 100 mniej niż najlepszy w historii Eugeniusz Kijewski. Wójcik zdobył te punkty w czasie 20 sezonów, w 651 meczach, dla siedmiu klubów. Średnio na mecz 15,5 punktu. Do ostatniego spotkania w ekstraklasie, kilkanaście dni po 42. urodzinach, był ważnym zawodnikiem swoich zespołów.
Adam komentuje
W Polsacie Sport dyrektor Marian Kmita zawsze zachęcał do współpracy z najwybitniejszymi osobowościami w roli ekspertów. Dzięki temu miałem przyjemność komentowania meczów z wielkimi świata sportu: w koszykówce z Dariuszem Zeligiem, a przy boiskach siatkarskich choćby z Tomaszem Wójtowiczem czy Andrzejem Niemczykiem. Nie było więc wątpliwości, że kiedy nadarzyła się okazja, trzeba było spróbować komentować z Adamem Wójcikiem. Tuż po zakończeniu kariery w 2012 roku udało się go namówić na współpracę podczas turniejów towarzyskich i meczów eliminacji EuroBasketu. Transmisje telewizyjne to nie było naturalne środowisko Adama, ale radził sobie dobrze, lubiłem z nim współpracować i wiedziałem, że mogę na niego liczyć, a on odwdzięczy się podanym oszczędnie, ale celnym komentarzem. Pamiętam też spotkania przy obiedzie na wyjazdach komentatorskich, gdzie można poznać się najlepiej. Był… sobą.
W następnym roku nie mogliśmy już współpracować, bo po zmianie trenera został asystentem w reprezentacji i pomaga Dirkowi Bauermannowi podczas niesławnego EuroBasketu straconych szans w 2013 roku. Niemiec bardzo się z nim liczy, podczas meczów rozmawia głównie z Wójcikiem, mimo że to jego debiut trenerski. Polacy grają jednak słabo, przegrywają fatalnie z Gruzją i Hiszpanią, dają się ograć Czechom i po porażce z Chorwacją jest po zawodach, mimo że skład mieliśmy na tym turnieju gwiazdorski, z Gortatem, Lampe, Ignerskim, Szewczykiem, Kelatim i Koszarkiem, ale także już Ponitką i Waczyńskim.
Komentujemy ten turniej z Tomkiem Jankowskim na miejscu i co chwila zmagamy się z różnymi przeciwnościami, kiedy to nie chcą z nami rozmawiać a to trener, a to największa gwiazda… Wójcika to nie dotyczy. Zawsze jest sobą, tym uśmiechniętym i pozytywnym, ale tym razem niewiele tym się udało zdziałać.
A co do komentowania, Adam Wójcik przy kolejnej okazji grzecznie podziękował, mówiąc, że na razie zajmie się czym innym. Po swojemu.
Adam nie żyje…
26 sierpnia 2017 roku dociera tragiczna wiadomość, że Adam Wójcik nie żyje, że przegrał walkę z białaczką. Od pewnego czasu słyszałem, że Adam jest chory, że jest źle. Ale tego nikt się nie spodziewał. Miał tylko 47 lat.
Skreśliłem wtedy kilka akapitów na pożegnanie Wielkiego Adama. Nienawidzę tego tekstu, bo nie powinien powstać jeszcze przez wiele lat. Może nawet nigdy ja nie powinienem go napisać, w końcu to był Adam, wieczny optymista i okaz zdrowia, koszykarz bez kontuzji. Tak jak napisałem wtedy, nigdy mnie nie zawiódł. Ta śmierć to katastrofa.
Wideo z synami Adama
Od tego właściwie powinienem był zacząć. Dlaczego powstał ten tekst? Właśnie dlatego, że koszykarski Śląsk Wrocław opublikował film z wywiadem z synami Krystyny i Adama, Janem i Szymonem Wójcikami. Może jestem zanadto sentymentalny, ale kiedy usłyszałem jak ci dwaj opowiadają o Tacie, swojej koszykówce, jak mówią głosem Adama i jak uśmiechają się uśmiechem Adama, postanowiłem, że jednak - choć już kilka dni minęło od 50. rocznicy urodzin Adama Wójcika - spiszę te kilkanaście migawek, co pamiętam z jego kariery i co widziałem na własne oczy.
Panowie! Janie i Szymonie! Pokażcie się na boisku w Polsce. Cieszymy się, że byliście we Francji i w USA, ale potrzebujemy Was tutaj. Liczę, że będziemy mieli okazje Was obejrzeć w akcji, posłuchać Waszego głosu i zobaczyć Wasz uśmiech.
Jego uśmiech.
Adamie - 100 lat! Tak długo będziemy o Tobie pamiętać. Dziękujemy za wszystko.
Przejdź na Polsatsport.pl