Od Stawowego do Moskala. Trener na lata, czyli... do zwolnienia

Piłka nożna
Od Stawowego do Moskala. Trener na lata, czyli... do zwolnienia
fot. Cyfrasport
Od Stawowego do Moskala. Trener na lata, czyli... do zwolnienia

Mogę powiedzieć, że nawet jeśli spadniemy, to z trenerem Moskalem, a potem z nim znowu awansujemy - mówił jesienią prezes ŁKS, Tomasz Salski. W pierwszą sobotę maja poinformował o zakończeniu współpracy ze szkoleniowcem. Kazimierz Moskal dołączył do grupy trenerów "na lata", którzy nie doczekali nawet najbliższego lata.

Cytowane słowa o ewentualnym spadku i powrocie do ekstraklasy z tym samym trenerem za sterami brzmiały efektownie. Towarzyszyły im znane skądinąd zapewnienia o długofalowej strategii, o filozofii budowania klubu, do której obecny trener pasuje, jak żaden inny, o gigantycznym kredycie zaufania do szkoleniowca.

 

W Łodzi zamienią siekierkę na kijek?

 

Trudno powiedzieć, co się od tamtego czasu zmieniło. Jasne, wyniki ŁKS są więcej niż rozczarowujące, ale przecież nawet spadek nie miał być wystarczającym powodem do zwolnienia Kazimierza Moskala...

 

Cała ta historia, już mocno absurdalna, może się doczekać doprawdy groteskowej puenty. Władzom klubu skończyła się cierpliwość do drużyny, która wprawdzie gra efektowną, ofensywną, opartą na dużej liczbie podań, tak zwaną "krakowską" piłkę, ale marnie punktuje? Chyba tak, chyba tylko to może być powodem zwolnienia.

 

A czy istnieje trener, który w większym stopniu niż Kazimierz Moskal przywiązany jest do takiego stylu gry? Trener, którego zespoły często grały ładnie, ale nieskutecznie? Który nie bacząc na kolejne porażki nie zmieniał swojej filozofii? Chyba tylko jeden - Wojciech Stawowy. I to on ma być faworytem do zastąpienia Moskala.

 

W Krakowie dziesięć lat jak jeden miesiąc

 

Trener Stawowy jest zresztą symbolem fenomenu "trenera na lata" - koniecznie w cudzysłowie. W styczniu 2006 roku w siedzibie Cracovii zwołano konferencję prasową, która przeszła do historii polskiego ligowego futbolu. Za stołem zasiedli między innymi właściciel i prezes "Pasów" Janusz Filipiak i Wojciech Stawowy, który pracował już wtedy przy Kałuży od 3,5 roku awansując z drugiej ligi do pierwszej, a następnie do ekstraklasy.

 

Podpisaliśmy z trenerem Stawowym nowy kontrakt. Jest to kontrakt aż na dziesięć lat - ogłosił zdumionym dziennikarzom Janusz Filipiak. - Chcemy spokojnie i systematycznie pracować i realizować strategie długoletnią, stąd taki kontrakt. W polskiej piłce nie ma zawodników i trzeba ich wychować. Trener Stawowy jest taka osobą, która tę strategię spokojnej budowy klubu może realizować - tłumaczył szef Cracovii.

Również się cieszę, że podpisałem długoletni kontrakt z Cracovią - nie ukrywał Wojciech Stawowy. - To duży zaszczyt, że mogę dalej w tak zasłużonym klubie pracować. Ten kontrakt ma swój cel. Chcemy postawić na szkolenie młodzieży, wprowadzać do zespołu młodych piłkarzy - przekonywał.

 

Słynna konferencja odbyła się 9 stycznia. 20 lutego Stawowy... odszedł z Cracovii! - Nie pozwoliłem na pewne rzeczy, które prezes chciał mi narzucić. Nie interesowało mnie, że mam ciepłą posadkę. Skoro nie wywiązał się z umowy, nie mogłem tam dalej pracować - tłumaczył po latach Izie Koprowiak z Przeglądu Sportowego.

 

W Poznaniu 11 lat przygotowań do 22 meczów

 

Zdecydowanie świeższa i równie smakowita jest historia Ivana Djurdjevicia - trenera "na lata" Lecha Poznań.

 

Przygotowywaliśmy go do tej roli od lat, na boisku był legendą, wojownikiem, nigdy się nie poddawał i nie odstawiał nogi. Może nie był najlepszym piłkarzem, ale miał największe serce - zachwalał w 2018 roku nowego trenera wiceprezes Lecha, Piotr Rutkowski. - Kiedy kończył karierę piłkarską, przedstawiliśmy mu wizję jego ścieżki trenerskiej przy Bułgarskiej - wyjawił.

 

Ivan Djurdjević podążył tą ścieżką. Pracował z młodzieżą, najpierw jako asystent, potem pierwszy trener. Następnie odpowiadał za drugą drużynę Kolejorza. - Po pięciu latach pracy szkoleniowiec przygotował warsztat, żeby w trudnym momencie zarazić swoją charyzmą i energią całą szatnię Lecha. Będzie miał moje wsparcie - deklarował Piotr Rutkowski.

 

Wsparcia nie wystarczyło nawet na pół roku. Djurdjević stracił pracę na początku listopada. Poprowadził Lecha łącznie w 22 meczach ligowych i pucharowych. Biorąc pod uwagę, że przed objęciem stanowiska pierwszego trenera Djurdjević spędził w Poznaniu jedenaście lat (sześć jako piłkarz, pięć praktykując w zawodzie trenera), wychodzi na to, że do jednego meczu przygotowywał się pół roku...

 

W Warszawie prezes mocno wierzył, ale potem coś pękło

 

Perypetie z "trenerem na lata" w Poznaniu to spektakl z 2018 roku. W Warszawie wystawiano go rok wcześniej.

 

Prezes Legii, Dariusz Mioduski, w maju 2017 roku (wywiad dla Przeglądu Sportowego):


- Byłbym nierozsądny mówiąc w tym momencie, że to trener na następne dziesięć sezonów i Jacek o tym wie. W Europie szkoleniowiec pracuje w klubie średnio 12 miesięcy. Koncepcja z kolejnym Aleksem Fergusonem czy Arsenem Wengerem to mrzonka. Ale wydaje mi się, że możemy być wyjątkiem od reguły. Mamy trenera, który jest tak mocno związany z tym klubem i tak dogłębnie rozumie filozofię, którą próbujemy wdrożyć, zgadza się z nią, że mam nadzieję, że to trener na lata.

 

Dariusz Mioduski, sierpień 2017 (wpis na twitterze):


Nie ma mowy o rozstaniu z trenerem. Dalej w niego mocno wierzę i jestem przekonany, że szybko przezwycięży trudną sytuację, w której znalazła się drużyna.

 

Dariusz Mioduski, wrzesień 2017:


Coś we mnie pękło po meczu we Wrocławiu, gdzie znów widziałem drużynę grającą poniżej możliwości i zawodników pogrążonych w apatii. Zdecydowałem, że potrzebny jest wstrząs i lider, który ogarnie szatnię. Rozmowa, jaką przeprowadziłem dziś rano z Jackiem Magierą była najtrudniejsza w moim życiu.

 

Jak łatwo się domyślić ostatnia wypowiedź była komentarzem do zwolnienia Jacka Magiery, który kilka miesięcy wcześniej był "trenerem na lata", a zaledwie kilka tygodni wcześniej "miał pełne poparcie".

 

W Gdańsku trener nie do ruszenia. Przez trzy miesiące...

 

Wśród spektakularnych historii trenerów "na lata" nie może zabraknąć Thomasa von Heesena. I to z kilku powodów. Po pierwsze: w przypadku Niemca zatrudnianego w Lechii jesienią 2015 roku nawet najwięksi sceptycy mieli podstawy wierzyć, że to projekt długofalowy. Von Heesen był bowiem nie tylko trenerem Lechii, ale i jednym z jej... udziałowców!

 

Kiedy na początku 2014 roku, nowy większościowy udziałowiec Lechii Franz Josef Wernze, opowiadał na pierwszym spotkaniu z mediami o innych udziałowcach, tylko jednego wymienił z imienia i nazwiska - Thomas von Heesena.

 

Wymieniłem tylko jego z udziałowców, gdyż jest jedynym znanym piłkarzem i trenerem z tego grona. Może dać też cenne wskazówki, co do wyników i celów, które chcemy osiągnąć. Do tego jest zaangażowany finansowo - tłumaczył Wernze.

 

W kolejnych miesiącach pogłoski o tym, że von Heesen miałby zająć również stanowisko pierwszego trenera Lechii, pojawiały się regularnie. I w końcu stało się. 1 września 2015 roku Niemiec zastąpił zwolnionego Jerzego Brzęczka.

 

Jego pozycja, z uwagi na silne umocowanie w gronie udziałowców, wydawała się niepodważalna. On sam szykował się do długiej i konsekwentnej pracy nad przebudową zespołu. Lechia miała grać efektowniej, a piłkarze mieli jednocześnie pracować nad motoryką i mentalnością.

 

Chciałbym, byśmy pod względem motorycznym byli przygotowani nie na 90, a na 100 minut w meczu i by moi piłkarze w końcówkach spotkań byli w stanie dodać gazu w takim stopniu, jak na początku spotkania. Chcę też, by w moich piłkarzach była wola wygrywania, by nie zadowalali się małymi rzeczami. Musi być w nich stała chęć do odnoszenia sukcesów i gotowość do poświęceń, by móc je osiągnąć - słowa niemieckiego szkoleniowca po pierwszych zajęciach z zespołem przytaczał sport.trojmiasto.pl.

 

Dodatkowo Thomas von Heesen zapowiadał dokładne przyjrzenie się każdemu piłkarzowi, wytypowanie słabych punktów - także po to, by przebudowę rekonstrukcję zespołu już według własnej koncepcji zacząć podczas zimowego okienka transferowego. Tyle, że zimowego okienka... nie doczekał. Trenerem Lechii był bowiem całe trzy miesiące!

 

Pod koniec listopada Niemiec usłyszał jeszcze z ust prezesa Adama Mandziary nieśmiertelną formułkę o "zaufaniu i pełnym poparciu", a już 3 grudnia, po piątej kolejnej porażce i spadku na 14. miejsce w tabeli, z posadą się pożegnał.

 

W Zabrzu wielki trener i wielka klapa

 

W każdym z przypomnianych wyżej przypadków (no, może poza Lechią i von Heesenem) dymisja trenera była przyjmowana dosyć chłodno. Kibice i dziennikarze zarzucali działaczom brak cierpliwości, niekonsekwencję, czasem nawet śmieszność. Zupełnie inaczej wyglądało to w przypadku Górnika Zabrze i zatrudnionego - oczywiście "na lata" - Henryka Kasperczaka.

 

Organizacyjnie i finansowo dawno nie było w Zabrzu tak dobrze, jak w 2008 roku. Zaangażowanie firmy Allianz pozwoliło zabezpieczyć jeden z największych budżetów w lidze, głośno mówiło się o budowie nowego stadionu, no i przede wszystkim o odbudowie wielkości Górnika. Temu zadaniu, zdaniem klubowych władz, nie podołałby Ryszard Wieczorek, więc w jego miejsce zatrudniono Henryka Kasperczaka.

 

Powrót do Polski trenera, który ledwie kilka lat wcześniej prowadził Wisłę Kraków do sukcesów w europejskich pucharach to było wielkie wydarzenie. Jakby tego było mało do Zabrza trafiał rodowity zabrzanin, który jednak nigdy w Górniku ani nie grał, ani nie pracował jako szkoleniowiec.

 

Pytany o stawiane przed nim cele, nie ukrywał, że ma przywrócić Górnikowi dawny blask, uczynić go potężnym. - Ale tego nie robi się w miesiąc, ani nawet w rok. Mamy tu w Zabrzu plan długofalowy - zapewniał tuż po przyjściu.

 

Kasperczak obejmował zespół zajmujący ostatnie miejsce w tabeli, ale rozegrano dopiero cztery kolejki nowego sezonu, czasu na spokojną pracę było mnóstwo, presji - zaskakująco niewiele. Smaczny cytat z tamtych dni, z rozmowy Henryka Kasperczaka z portalem SportoweFakty:

 

Jeśli uda się wywalczyć pozycję w czołówce ligowej tabeli, na pewno będziemy zadowoleni, jeśli jednak tak się nie stanie, to nie będziemy załamywać rąk, bo to jest, jak mówiłem, plan długofalowy. Tragedia będzie dopiero wtedy, jeśli spadniemy do pierwszej ligi (śmiech).

 

Ten śmiech z perspektywy zakończenia całej historii brzmi dosyć upiornie. Górnik grał beznadziejnie, zimowe transfery według koncepcji trenera Kasperczaka okazały się niemal bez wyjątku nietrafione i koniec końców stało się to, co stać się nie miało prawa - Górnik z hukiem zleciał z ekstraklasy i rozpisana na lata, długofalowa misja Kasperczaka dobiegła końca po dziewięciu miesiącach.

 

Kibice i eksperci nie mieli problemów ze wskazaniem winnych zabrzańskiej katastrofy. Zawiedli piłkarze, zawiódł - najbardziej ze wszystkich - trener. A działacze? Zarzucano im jedynie to, że w porę nie zmienili szkoleniowca i biernie przyglądali się marszowi Górnika na dno.

 

Wspomnienie tamtej historii sprzed ponad dekady uświadamia, że w futbolu nie ma sprawdzonych recept, gotowych instrukcji postępowania. Czasami zwolnienie okazuje się przedwczesne, bezskuteczne, po prostu głupie. Ale bywa, że bezskuteczne i głupie jest pozostawianie trenera na stanowisku. I bądź tu człowieku mądry...

Szymon Rojek, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie