Wichniarek: SMS od Piszczka mówi wszystko o „Der Klassiker”
Kiedyś w świecie piłki mówiło się: „a na końcu i tak wygrywają Niemcy”. W podobnym tonie można określić wtorkowy „Der Klassiker”, zmieniając tylko Niemców na Bayern. Z dużej chmury mały deszcz. Nie chodzi oczywiście o poziom meczu, a o wynik. Przynajmniej dla mnie, bo miałem nadzieję, że wreszcie nadszedł moment na pokonanie Bawarczyków.
Taką samą nadzieję miał Łukasz Piszczek, który wysłał do mnie po meczu SMS z komentarzem do tego, co wydarzyło się na Signal Iduna Park w Dortmundzie. Co w nim było? O tym za chwilę.
Mecz Borussia – Bayern miał pokazać czy szkoleniowiec BVB Lucien Favre i jego podopieczni są w stanie robić rzeczy wielkie. Z kolei Hansi Flick i jego zespół chcieli udowodniać, jak to powiedział Müller, kto w tej parze jest prawdziwym mężczyzną. Mieliśmy podstawy, aby wierzyć, że po tym meczu ostatnie kolejki Bundesligi będą „mega” interesujące w kontekście walki o mistrzostwo.
Borussia dawała nadzieję na to, że może zdetronizować Bayern i przeszkodzić mu w zdobyciu ósmego tytułu z rzędu. Tak było do 42. minuty spotkania w Dortmundzie, w której to Kimmich udowodnił ostatnim niedowiarkom, że wszedł na światowy top.
Bramka strzelona „panenką” zza 16. metra ustawiła - do tego momentu bardzo dobry - prowadzony w wysokim tempie, wyrównany mecz dwóch najlepszych zespołów Bundesligi. Dwukrotnie w pierwszej połowie, po jednej ze stron, piłka wybijana była z linii bramkowej (Boateng i Piszczek).
Zobacz też: Dania, Izrael, Irlandia. Kolejne kraje kupują prawa do Ekstraklasy
Na zmianę BVB lub Bayern były lepsze, potrafiły zdominować rywali. Wszystko do wspomnianej 42. minuty i końca pierwszej połowy spotkania.
Bardzo dobre zawody rozgrywał Piszczek, kapitan żółto-czarnych. Ozdobą całego spotkania były pojedynki „Piszcza” z „Lewym”. Niestety, Robert Lewandowski nie strzelił tym razem gola i rekord Gerda Müllera (40 goli w sezonie) chyba jest już nie do osiągnięcia.
Słaby występ zanotował za to młody gwiazdor BVB Haaland, którego „czapką” nakrył Boateng, uważany dotąd za najsłabszy punkt Bawarczyków. W tym meczu udowodnił, że będzie jeszcze ważną postacią defensywy, a 19-letni Norweg poczuł na własnej skórze, że wejście smoka do Bundesligi miał tylko dlatego, że dopiero teraz grał z Bayernem.
Hakimi i Guerreiro nie błyszczeli jak w poprzednich spotkaniach, w których strzelali bramki dla Borussii i asystowali. Davies czy Pavard nie pozwalali im na zbyt wiele. To jednak inna półka, niż cała reszta Bundesligi.
W przerwie Favre - moim zdaniem - niepotrzebnie dokonał dwóch zamian, bo trzeba było jeszcze co najmniej piętnaście minut pograć tym samym składem. Ten zespół nie prezentował się źle, mimo przegrywania 0:1.
Szkoleniowiec dortmundczyków, wprowadzając Sancho i Cana, miał nadzieję na pozytywny efekt, a było zupełnie odwrotnie. Niewidoczny młody Anglik, bez akcentów, niepewny w swoich poczynaniach Can.
Tymczasem Bayern z minuty na minutę rozpędzał się i zaczynał kontrolować w 100% to spotkanie. U monachijczyków zabrakło jedynie postawienia kropki nad i. Ich zwycięstwo w tym meczu w drugiej połowie nie było w zasadzie zagrożone. Bardzo groźny strzał Dahou i jedno „niepełne” uderzenie Haalanda, to wszystko, co da się napisać o ofensywnych akcjach gospodarzy.
Zobacz też: Gdańsk bez finału Ligi Europy? Grecy mają swój pomysł
Po raz kolejny Bayern udowodnił, że jeszcze długo BVB będzie w cieniu. Ostatnie trzy mecze, wszystkie wygrane i 10:0 w bramkach. To się nazywa dominacja. Kolejne mistrzostwo Niemiec już przesądzone, gdyż siedem punktów przewagi jest nie do odrobienia przez konkurencję.
Po meczu Łukasz Piszczek napisał mi w SMS: „Ah zdecydowanie było można się pokusić o więcej, jest duży niedosyt. I że nie dał karnego za blok ręką Boatenga?”.
Te słowa kapitana BVB mówią wszystko, a czy sędzia mógł gwizdnąć? Nie podyktował też karnego za mocne wejście Akanjiego w Lewandowskiego w końcówce spotkania, tak więc rachunek wyrównany.
Przejdź na Polsatsport.pl