Romański w Energa Basket Lidze: Pożegnanie z erą Milicicia
Trener Igor Milicić nie dogadał się z Anwilem Włocławek i po pięciu latach odchodzi z klubu, z którym zdobył dwa mistrzostwa Polski koszykarzy. W czwartek włocławski klub ogłosił zatrudnienie nowego trenera, Dejana Mihevca. Czego dokonał Milicić i co to oznacza dla klubu, ligi i polskiej koszykówki – analizuje komentator Polsatu Sport Adam Romański.
Kiedy przyjeżdżał do Polski, żeby grać w ligowym beniaminku Cersanicie Nomi Kielce, w 1999 roku, na pewno nie przypuszczał, jak potoczy się dalej ta polska przygoda. 44-letni dzisiaj Igor Milicić, od 2003 roku obywatel Polski, do 2013 roku koszykarz, dwukrotny mistrz Polski, od 2013 roku trener, we Włocławku co najmniej od 2018 postać pomnikowa. I to zasłużenie, bo swoim stylem, charyzmą, ale przede wszystkim fachowością zasłużył na pomnik.
Rekordowe pięć lat
Włocławek to w polskiej koszykówce miejsce szczególne, ale nie zawsze bywało tam w ostatnich latach różowo. Łatwo zapomnieć, jak wyglądał Anwil, kiedy pochodzący z Chorwacji trener został zatrudniony w tym klubie. W 2015 roku po włocławskiej koszykówce można było się spodziewać wszystkiego i niczego zarazem. To przecież wtedy Anwil zajął jedyny raz w historii występów w ekstraklasie (od 1992 roku!) miejsce poza ósemką i było to co gorsza miejsce dopiero dwunaste. Medalu nie zdobył wtedy od pięciu lat. Tuż przed końcem poprzedniego sezonu prezydent miasta (poprzez swoich ludzi w radzie nadzorczej klubu) wymógł, żeby usunąć z zespołu trenera i kilku zawodników, mimo że były jeszcze szanse na awans do play-off. Włocławianie przegrali nawet z najgorszą w lidze Siarką Tarnobrzeg, a prezes Arkadiusz Lewandowski musiał się martwić nie tylko o sport, ale o sporą dziurę w budżecie klubu spowodowaną przez działania poprzednika.
Mimo to Milicić zbudował natychmiast ciekawą drużynę, choć złożoną w części z zawodników mocno niechcianych gdzie indziej. Już w sezonie 2015/2016 mogło być bardzo dobrze, ale wtedy mimo prowadzenia w półfinale 1:0 po wyjazdowej wygranej, włocławian wyeliminowała Rosa Radom, a potem przegrali walkę o brąz. Potem był sezon z szokiem w ćwierćfinale, klęską w ćwierćfinale 2017 z Czarnymi Słupsk, czyli pierwszą w historii polskiej koszykówki przegraną numeru 1 z numerem 8 w play-off, ale później już znakomite dwa mistrzostwa. Spektakularny był zwłaszcza play-off 2019, kiedy to włocławianie wyszli obronną ręką w półfinale od stanu 0:2 z Arką Gdynia, a w finale przegrywali już 2:3 i mieli ogromne kłopoty z kontuzjami, a jednak dość pewnie wygrali dwa ostatnie mecze z Polskim Cukrem Toruń. W ostatnim, przerwanym sezonie, włocławianie zdobyli Superpuchar i Puchar Polski, a w lidze zostali sklasyfikowani na trzecim miejscu.
Te pięć lat Milicicia to rekord Włocławka. W szalenie wymagającym środowisku koszykarskim, w mieście gdzie żyją basketem wszyscy, nikt tak długo nie był pierwszym trenerem. Nawet uważany za guru w latach 90., za czasów pierwszych sukcesów w europejskich pucharach, Wojciech Krajewski (trzy sezony) czy Andrej Urlep, który w cztery sezony zdobył trzy medale, w tym pierwsze złoto. Mimo że we Włocławku pracowali uznani w Europie trenerzy (Aleksandar Petrović, ostatnio trener reprezentacji Brazylii czy prowadzący inne liczące się na świecie reprezentacje Zmago Sagadin czy Emir Mutapcić), to właśnie Igor Milicić dokonał w Anwilu najwięcej.
Porażki uczą
W pewnym sensie te pięć lat to była także dla nas wszystkich nauka. Można było się wiele dowiedzieć i nauczyć obserwując, co dzieje się we Włocławku od 2015 roku. Poprzez swoje kontakty i horyzonty, a także chęć rozwoju, Milicić wprowadził do nas wiele aktualnych w europejskiej koszykówce rozwiązań. Pokazał też w ten sposób drogę, bo jak się okazało, nawet nie wyjeżdżając z Koszalina, Gdyni czy Włocławka można być kreatywnym, interesującym i nowatorskim, co zostało zauważone. To ważne, bo mając niezbędną w zawodzie trenera drapieżną pewność siebie, Milicić był w stanie ją połączyć z ciężką pracą i brakiem powszechnego niestety w naszej sportowej rzeczywistości odczucia, które oddam cytatem „przecież oni tam gdzie indziej nie robią nic nadzwyczajnego, nic czego bym ja nie wiedział”.
Milicić wiedział, że „oni tam wiedzą więcej” i dobrze z tego czerpał. Co ważne, potrafił też przełożyć to, co wie i chce, na to, co gra zespół. Kupił dla siebie zawodników, ale także do nich dotarł. Czasami sztuczkami i fasadą, ale w nowoczesnym sporcie najważniejsza pozostaje fachowość, a tej nie da się przykryć ani udawać.
Warto podkreślić, że poprzez swoje spektakularne sukcesy Milicić niejako pokazał drogę fali młodych polskich trenerów. W ostatnich sezonach w europejskie trendy i pomysły dobrze potrafią się wpisywać nieco młodsi, m.in. Artur Gronek, Przemysław Frasunkiewicz, Robert Witka, Marcin Stefański i inni, a kolejni czekają w kolejce. Przykład Milicicia pokazuje, że można, że warto – po pierwsze tym trenerom, a po drugie klubowym menedżerom, którzy decydują o tym, kto otrzyma posadę.
Do tych wszystkich ingrediencji sukcesu dołożyć można porażki, które na pewno tego trenera wiele nauczyły. Dwie, bo wszyscy pamiętają wspomnianą już nieoczekiwaną klęskę Anwilu jako numeru jeden przed play-off w ćwierćfinale 2017 z Czarnymi. To było ważne, ale była jeszcze porażka dwa lata wcześniej, kiedy prowadząc AZS Koszalin w stronę medalowego miejsca po rundzie zasadniczej nie potrafił ułożyć sobie stosunków z szefami klubu i został wyrzucony przed końcem sezonu.
Echa obu tych wydarzeń – pozytywne echa – słyszałem w tym, co działo się w trzech ostatnich sezonach. I to dało Anwilowi Włocławek – klubowi, który rękami prezesa Arkadiusza Lewandowskiego zaufał ponownie Miliciciowi po klęsce z Czarnymi, wbrew wszystkiemu i wszystkim – dwa Superpuchary, Puchar Polski, dwa mistrzostwa i trzecie miejsce w ostatnim, przerwanym sezonie, w którym włocławianie byliby moim zdaniem poważnym faworytem do złota.
Z przyjemnością
Nie da się bowiem zapomnieć, że Anwil Igora Milicicia był niebywale efektowny w swoich sukcesach. Jako dyrektor sportowy (bez tytułu, ale de facto sprawujący tę funkcję) potrafił sprowadzić do Włocławka ekscytujących zawodników, od Davida Jelinka i Chamberlaina Oguchiego, przez Josipa Sobina i Ivana Almeidę, po Tony’ego Wrotena, Ricky’ego Ledo i Shawna Jonesa w ostatnim sezonie. Co więcej, w większości były to ryzykowne ruchy, ale – także w większości – się opłaciły Miliciciowi-trenerowi. No i ich grę się oglądało z przyjemnością, zwłaszcza na tle zawsze szalejącej włocławskiej widowni.
Efektowni byli jednak nie tylko zawodnicy. Najlepszy tego przykład to słynne „We want steals!” („Chcemy przechwytów!”) w kluczowym momencie półfinału 2018 ze Stelmetem Zielona Góra, kiedy to słowa trenera na oczach widzów w Polsacie Sport zmaterializowały się w kilka minut w szokujące zwycięstwo nad ówczesnym mistrzem Polski. Takich momentów było więcej. Momentów, w których Milicić miał rację, obsadzając w nieoczywistych rolach zawodników, wciągając do góry ambitnych, pracowitych i rozumnych polskich koszykarzy, którzy stawali się bohaterami najwyższego szczebla w EBL, mimo że reprezentacja Polski wcale nie wyciągała po nich swoich rąk. Mowa choćby o Kamilu Łączyńskim, Pawle Leończyku czy Jarosławie Zyskowskim.
Milicić ma też swój styl, wyraziście się wypowiada, ubiorem dopasowuje do okazji i nie boi się wygarnąć, w szatni lub publicznie. Jest też manipulatorem, a to bezwzględnie potrzebna u trenera cecha. Potrafi być także bezwzględny, jak latem 2019 roku, kiedy pozbył się z drużyny wiernych żołnierzy Łączyńskiego, Sobina i Zyskowskiego, uważając, że do kolejnego kroku w rozwoju drużyny potrzebuje kogoś innego. Czy ta bezwzględność to dobra cecha? Tu już ocena pod względem emocjonalnym i ludzkim może być niejednoznaczna, ale trzeba przyznać, że takie decyzje „biznesowe” wpisują się w wizerunek człowieka sukcesu.
Dziedzictwo włocławskie
Co dalej we Włocławku? Bardzo jestem ciekaw. Igor Milicić nie tylko prowadził ten zespół przez ostatnie pięć lat, ale także nadawał ton jako osoba odpowiedzialna za decyzje sportowe, wręcz za wizerunek klubu. Ten klub miał twarz polskiego Chorwata i teraz będzie musiał żyć bez twarzy, póki nie wykształci nowej. Wydaje mi się, że ta zmiana to znacznie więcej niż tylko zmiana trenera. Tym poważniejsze zadanie przed nowym szkoleniowcem Dejanem Mihevcem ze Słowenii. Nie ma on – jak się wydaje – charyzmy i oblicza wodza w stylu Milicicia. Przez dwa lata pracy w Toruniu (2017-2019) zdobył sporo – dwa medale (srebro 2019, brąz 2018), Superpuchar Polski i Puchar Polski. Po finale 2019 pozostawił jednak po sobie zawód. We Włocławku będzie mógł w pełni się za to odkuć. Anwil nadal będzie miał solidny budżet, zapewne najwyższy w Energa Basket Lidze, oraz bezcenne wsparcie od miasta i oddanych kibiców. Nie sądzę, żeby wypadli z walki o mistrzostwo Polski.
Właśnie, nie bez znaczenia w krajobrazie po Miliciciu jest bowiem nie tylko to, że dzięki jego sukcesom na boisku klubowi kierowanemu przez prezesa Lewandowskiego udało się stanąć pięknie na nogi pod każdym względem. W sferze trenerskiej za czasów Milicicia Anwil stał się także bardzo włocławski. Trzech jego głównych adiutantów na ławce: Marcin Woźniak, Grzegorz Kożan i Hubert Śledziński to miejscowi, którzy jednak nie są tam dlatego, że są miejscowi, ale dlatego, że to fachowcy. Woźniak był przymierzany w tym roku do co najmniej jednego stanowiska głównego trenera w Energa Basket Lidze, a i w samym Włocławku zastanawiali się, czy nie powierzyć mu zespołu. Zrobił także świetne wrażenie jako asystent w reprezentacji Polski u Mike’a Taylora. Wszyscy oni mają zostać w zespole u boku Mihevca, co na pewno będzie wielkim wsparciem. Gdyby jeszcze udało się popchnąć do przodu włocławskich młodych koszykarzy… Ale to także u Milicicia zadebiutowało w lidze dwóch zdolnych miejscowych nastolatków Oliwier Bednarek i Przemysław Kociszewski, którym zapewne inni trenerzy nie daliby szansy. To może być początek.
Kierunek: Niemcy?
Powodów do oklaskiwania i smutku nad końcem ery Milicicia we Włocławku jest więc wiele. Co dalej z nim samym? Powodem odejścia był przede wszystkim brak porozumienia z włocławianami w kwestiach finansowych. Milicić zarabiał ponoć ostatnio bardzo dobrze, zasłużenie, ale nowe post-koronawirusowe realia, utrudniły porozumienie. Z drugiej strony nie jest tajemnicą, że od co najmniej dwóch lat – i słusznie! – marzyła mu się praca w mocniejszych ligach. Reprezentuje go mocny w Europie (zwłaszcza wschodniej) agent Obrad Fimić, który zna dobrze rynek i ceni sobie Milicicia jako wschodzącą gwiazdę rynku trenerskiego.
Sam trener najchętniej pracowałby w Niemczech, gdzie od 2018 roku mieszka jego rodzina, a trzej synowie grają w koszykówkę w młodzieżowych drużynach klubu z Ulm. Najstarszy (Igor Milicić junior) ma 18 lat i spory talent (przy wzroście 205 cm), powinien zadebiutować za rok w młodzieżowej reprezentacji Polski. Agent zgłasza więc Milicicia do różnych miejsc, teraz jest jednym z finalistów rozważanych do pracy w Brose Bamberg, zasłużonym klubie z wciąż sporym budżetem, który ostatnio był w cieniu Alby Berlin i Bayernu Monachium, ale to nadal coś więcej niż polski Anwil. Nie jest tajemnicą, że nazwisko Milicicia przewijało się (i będzie się przewijać) w spekulacjach prezesów klubów z Turcji, Rosji, Niemiec czy Francji.
Nie widać - moim zdaniem - możliwości, żeby w dającej się przewidzieć przyszłości Igor Milicić znów pracował w Polsce. Jeśli nie we Włocławku, to nie ma obecnie klubu, który mógłby zbliżyć się do jego wymagań i aspiracji. Jestem jednak dziwnie spokojny, że nie po raz ostatni w Energa Basket Lidze widzimy się z Miliciciem. On wróci, zapewne jako trener, prędzej czy później, może w przerwie między pracami „w Europie”. Tutaj bowiem jest miejsce, w którym zawsze będzie ceniony. Nie tylko we Włocławku.
Więc mówimy: do zobaczenia, Igor. Powodzenia w wielkim świecie.
Przejdź na Polsatsport.pl