Iwanow: Ważne są tylko te dni, które jeszcze przed nami
Emocje w PKO BP Ekstraklasie powoli się kończą. Legia Warszawa już dziś może zostać mistrzem Polski. A jeśli nawet nie stanie się to w sobotni wieczór w Poznaniu, to i tak od dawna wiadomo było, że zespołu Aleksandara Vukovica nikt nie był w stanie dogonić. Z całym szacunkiem dla Piasta, Śląska czy Cracovii napięcie związane z „walką” o tytuł było sztuczne.
Mimo, że stołeczny klub ma na swoim koncie 8 porażek i tak odjechał reszcie stawki. Gliwiczanie mają ich 11, a mierząca w złoto Cracovia 14! To najlepiej oddaje to, co działo się w kończącym się sezonie. Z drugiej strony patrząc na rozgrywki sprzed dwóch lat Legia sięgnęła po „majstra” przegrywając jedenastokrotnie. I prowadziło ją trzech trenerów.
Na dole ta sama historia. W to, że trójka odstających od tygodni od reszty stawki ŁKS-u, Arki i Korony może zaliczyć szczęśliwy finisz wierzyli tylko … matematycy. O beniaminku z Łodzi napisano już niemal wszystko, a wiara w to, że klub z Alei Unii szybko wróci do elity nie jest wcale tak wielka, bo widzimy co dzieje się w tym sezonie na boiskach Fortuna 1 Ligi. Spadkowicze z ekstraklasy czyli Zagłębie Sosnowiec z Miedzią Legnica to nie kluby efemerydy, a jednak mają swoje problemy. Na zapleczu pojawią się Widzew, być może Górnik Łęczna z GKS-em Katowice, więc poziom wcale nie będzie niższy. Arka Gdynia – w mojej opinii – nabierze stabilności oraz rozsądku w dobieraniu właściwych, a nie przepłacanych zawodników, a tandem Jarosław Kołakowski-Ireneusz Mamrot powinien być gwarancją zbudowania solidnego piłkarskiego tworu. Prędzej czy później w Gdyni znów będzie ekstraklasa. A w Kielcach? Tego nikt jeszcze nie wie.
Zobacz także: Ile Mladenović zarobi w Legii? Ogromna pensja!
Wiemy, jak wygląda rozbiór zespołu po degradacji. Ze znaczących zawodników w Koronie może zostać jedynie Jacek Kiełb, liczący sobie 32 wiosny. Jakub Żubrowski jest jedną nogą w Lubinie, Grzegorzowi Szymusikowi i Mateuszowi Spychale kończy się status młodzieżowca, więc tracą jeden ze swoich atutów, ale ciągle – mimo to - przemawia za nimi wiek. Marcin Cebula znajdzie „robotę”, podobnie bramkarz Marek Kozioł, choć może nie w roli „jedynki”. Szkoda, że już wczoraj Maciej Bartoszek zdecydował się znów postawić na Gnjatića, Lioi’ego, Tzimopulousa czy Gardawskiego, zamiast odważniej sięgnąć po kielecką młodzież, która przed rokiem rywalizowała z Saragossą w eliminacjach UEFA Youth League. Może są jeszcze nie gotowi, może za słabi na ekstraklasę, ale przecież wczoraj Korona rozpoczynała mecz z Arką już jako spadkowicz. Nie było nic do stracenia. A tak z mistrzami Centralnej Ligi Juniorów z Kielc jest jak z yeti. Wszyscy wiedzą, że są, ale nikt – prawie – ich nie widział. Dopóki nie dotkną seniorskiego poziomu nigdy nie dowiemy się, czy się nadają czy nie. Nie ma lepszego poligonu, a piłkarze to przecież nie snajperzy.
Każdy, kto choć raz był na stadionie w Kielcach albo oglądał mecz Korony w telewizji zna doskonale nieformalny hymn jej kibiców, piękny utwór niezapomnianego Marka Grechuty, „Dni, których jeszcze nie znamy”. I niech to będzie motto na przyszłość dla Korony. I na ostatnie mecze tego sezonu, i na ten przyszły, ktokolwiek nie zarządzałby tym klubem właścicielsko i szkoleniowo.
Przejdź na Polsatsport.pl