Piłkarski cud, który ukształtował Europę
Kiedy Robert Lewandowski i spółka wznosili 20. w historii Puchar Niemiec, starsi kibice futbolu za naszą zachodnią granicą obchodzili 66. rocznicę „Cudu w Bernie”, finału mundialu, dzięki któremu Niemcy nie tylko sportowo, ale także ekonomicznie i społecznie stanęli na czele Europy.
Żaden mecz nie był źródłem tylu legend i mitów, które mają konsekwencje znacznie wykraczające poza futbol. Do annałów zapisał się dyskutowany do dziś gol na Wembley w dogrywce finału mundialu 1966 między gospodarzami a Niemcami. Była ręka Boga, czyli bramka zdobyta w nieprawidłowy sposób przez Diego Maradonę na mistrzostwach w 1986 r. Wydarzenia te nie wykroczyły poza świat sportu, „Cud w Bernie” – tak.
Choć to igrzyska w Berlinie w 1936 r. wspomina się najczęściej na ciemnych kartach światowego dziedzictwa, nie ma imprezy sportowej, która byłaby tak istotną częścią niemieckiej historii, jak mundial z 1954 r., zwieńczony rozgrywanym 4 lipca finałem między drużyną Seppa Herbergera a Węgrami. Było zaledwie dziewięć lat po wojnie, krwawiły jeszcze rany globalnej hekatomby, nie wszystkim ludziom urządzającym świat na nowo w głowie była piłka nożna. Wprawdzie pierwszy powojenny mundial odbył się cztery lata wcześniej w Brazylii, ale z Europy uczestniczyli w nim Anglicy, Włosi, Hiszpanie, Szwajcarzy, Szwedzi i Jugosłowianie. Sankcjami wojennymi Niemcy nie zostali dopuszczeni do eliminacji.
ZOBACZ TEŻ: Dwa gole Lewandowskiego! Bayern Monachium zdobył Puchar Niemiec
Cztery lata później Niemcom nie dawano większych szans. Reprezentacja Węgier, wiedziona geniuszem Ferenca Puskasa, była wielkim faworytem całego turnieju. Przystępowała do niego jak mistrz olimpijski z Helsinek, niepokonany przez 32 mecze od maja 1950 r. Dla niektórych sprawa była tak oczywista, że np. Vittorio Pozzo, trener reprezentacji Włoch, która w 1934 i 1938 roku sięgała po tytuł, uznał, że nie ma potrzeby organizowania turnieju ze znanym z góry zwycięzcą.
Oba zespoły zagrały ze sobą w grupie, Węgrzy wygrali aż 8:3, w ćwierćfinale pokonali gospodarzy, a w półfinale pokonali po dogrywce broniących tytułu Urugwajczyków. Niemcy dostali się do Berna poprzez wygrane z Jugosławią i Austrią.
Finał zaplanowano na godz. 16. Lało niemiłosiernie, prawdopodobnie był to omen towarzyszący wszystkim sukcesom reprezentacji Niemiec, jeśli przypomnimy sobie co wydarzyło się dwie dekady później w półfinale mistrzostw świata (słynny mecz na wodzie z Polakami w półfinale). Do drużyny węgierskiej po dwóch meczach pauzy spowodowanej kontuzją wracał Puskas. Nie było więc wątpliwości, kto sięgnie po trofeum, zwłaszcza że już po ośmiu minutach było 2:0. Jeszcze przed przerwą Niemcy wyrównali za sprawą Maksa Morlocka i Helmuta Rahna. Ten drugi sześć minut przed końcem wykorzystał podanie Hansa Schäfera. Na tablicy zaświeciło się sensacyjne 3:2 dla Niemców. Węgrzy starali się, jak mogli, trafienie Puskasa nie zostało uznane, sędzia dopatrzył się spalonego. Triumf jednych, puchar wzniesiony przez ubóstwianego Fritza Waltera, i tragedia drugich stały się faktem.
Był to tak naprawdę początek niemieckiego futbolu, którego konsekwencje obserwowaliśmy w kolejnych dekadach. Był to również kres złotej węgierskiej jedenastki, która po rewolucji w 1956 r. właściwie przestała istnieć. Dla nich to nie był cud, to była berneńska katastrofa. W Budapeszcie uwielbiana dotąd drużyna stała się synonimem nieudacznictwa i zdrady, propaganda wyprodukowała bowiem legendę, że Węgrzy zaprzedali się klasowemu wrogowi za kilka mercedesów. W 90 minut uznawani za herosów sportowcy stracili wszystkie przywileje nadane im przez komunistyczne władze.
Tytuł wywalczony przez Niemców w Bernie miał znaczenie nie tylko sportowe. Cywilizował bowiem porządek świata, w którym sport odgrywa fundamentalną społecznie rolę, stał się spoiwem między powstającym po wojennej kapitulacji krajem a żywiącą urazę resztą świata. Wygrany mundial stał się wreszcie jednym z kopów dla powstałej ledwie rok wcześniej Republiki Federalnej Niemiec. Nikt też nie ma wątpliwości, że cud sportowy był jedną podstaw cudu gospodarczego, który miał za chwilę pchnąć Niemcy ku światowym potęgom. Triumf na mundialu stał się wreszcie społecznym lekiem na niezabliźnione jeszcze rany. W „Süddeutsche Zeitung” można było przeczytać, że z wygranego finału cieszyli się wszyscy - robotnicy odbudowujący kraj, powracający z wojny, uchodźcy i wysiedleńcy.
W opinii niemieckich badaczy jest pewien spór – czy właśnie „Cud w Bernie”, czy jednak upadek muru berlińskiego w 1989 r. był punktem zwrotnym w najnowszej historii naszych sąsiadów. Przeważają opinie, że jednak to pierwsze wydarzenie. Może właśnie wtedy biblijną historię zwycięstwa Dawida nad Goliatem przeniesiono metaforą do opisów sportowych.
O „Cudzie w Bernie” powstało wiele obrazów filmowych, których fabuła niekoniecznie związana jest ze sportem. Mecz Niemców z Węgrami staje się jedynie punktem wyjścia do historii obrazujących międzypokoleniowe zbliżenie straumatyzowanego narodu. Może gdyby nie wydarzenia na Wankdorf-Stadion w Bernie w 1954 r., cała Europa nie przyglądałaby się sobotnim poczynaniom Bayernu Monachium i Bayeru Leverkusen w finale Pucharu Niemiec. To był naprawdę cud…