Miesiąc z boksem “Top Rank” w Las Vegas. “Bańka” Boba zdała egzamin
Wyrównane, dobre pojedynki, walki na ryzyku, bez chronienia swoich pięściarzy, przegląd młodych talentów, które chcą wykorzystać daną im szansę - udany i z tygodnia na tydzień lepszy, miesiąc gal “Top Rank” za nami. Bob Arum zapewnia, że będzie coraz lepiej!
Co wiemy po ostatniej gali i już miesiącu “boksu w bańce” MGM Grand Convention Center w Las Vegas, serwowanego przez “Top Rank”? Oto kilka spostrzeżeń:
1. Ciężka praca matchmakerów. Praktycznie każda gala Boba Aruma ma dwa razy więcej pięściarzy gotowych do wyjścia na ring niż tych, których oglądamy na ekranie TV, bo w czasach pandemii trzeba być gotowym na wszystko. Testy są traktowane bardzo rygorystycznie, nie ma wyjątków. Zdarzały się przypadki odwoływania i przekładania głównych walk wieczoru (LesPierre-Pedraza, Herring-Oquendo), czołowych pięściarzy globu (Mikaela Mayer) czy braku trenerów w narożnikach pięściarzy, bo nie przeszli testów na koronawirus. Czasami dochodziło do paradoksalnych sytuacji w których testowana osoba nie przechodziła testów w poniedziałek, by nie mieć z nimi żadnych problemów dzień później, ale narzucone przez Komisję Stanową Newady reguły są bezlitosne - masz pozytywny wynik testu, opuszczasz “bańkę“ wraz z każdą osobą z którą miałeś styczność.
2. Szansa dla nieznanych talentów/walki bez ochrony. W USA jest kilkudziesięciu pięściarzy - szczególnie w niższych kategoriach wagowych - których niewielu zna, a którzy niewiele ustępują tym występującym każdego dnia w świetle reflektorów. Oczywiście, że zdarzały się na dotychczasowych galach “Top Rank” walki, które w telewizji być nie powinny (jak Hector Perez - Juan Torres), ale zdecydowanie więcej jest takich, podczas których nieznani, ale utalentowani otrzymują szansę, o której do tej pory mogli tylko marzyć. I ją wykorzystują. Mike Plania, Joshua Franco, Clay Collard - do walk w Las Vegas to były postacie anonimowe, a dziś, dzięki znakomitym pojedynkom pokazali się światu, albo - jak Franco - zostali nawet mistrzami globu. Nie ma też specjalnego ochraniania pięściarzy walczących pod banderą “Top Rank”. Trzech, na których Arum liczył przegrało swojego walki, w tym minionej nocy Andy Vences, który ulegając nie jednogłośnym, trochę kontrowersyjnym werdyktem z Luisem Lopezem, stracił szansę na pojedynek o tytuł. Były także walki, które można by pokazać podczas najbardziej prestiżowych gal, jak choćby Adam López - Luis Coria: ponad 1400 wyprowadzonych ciosów, ciągła akcja - to trzeba było zobaczyć. Podobnie zresztą jak świetne widowisko na ostatniej gali pomiędzy Andreasem Cortesem i Alejandro Salinasem. Ilu z tych pięściarzy zobaczymy w walkach o pas? Stawiam dolary przeciwko orzechom, że będzie ich wielu.
3. Wielcy nadchodzą. Bob Arum od razu zapowiedział, że na elitę trzeba będzie poczekać, choć już na pierwszej gali zobaczyliśmy mistrza świata Shakura Stevensona. Wielkich nazwisk i walk o pas nie zabraknie w nadchodzących tygodniach - zaczynając o czwartkowej walki byłego pretendenta do pasa mistrza świata w wadze ciężkiej Carlosa Takama czy kilka dni później znakomitego mistrza świata WBO Jamela Herringa. Nie z powodu pandemii, ale kontuzji wypadła z najbliższego harmonogramu świetnie zapowiadająca się walka byłego mistrza świata wagi półciężkiej Eleidera Alvareza z pretendentem do tego pasa Joe Smithem Jr, ale Arum zapewnia, że ich także zobaczymy - nawet bez kibiców.
Las Vegas Aruma vs. polski boks
Przegląd talentów - przypominam, że tylko związanych z “Top Rank”, bo Premier Boxing Champions, Golden Boy Promotions i DAZN USA dopiero wraca na ring w USA - pokazuje wielką różnicę zaplecza boksu światowego w porównaniu do zawodników bijących się na polskich ringach. I nie można powiedzieć, że są to pięściarze bijący się w Las Vegas za grube pieniądze bo zdecydowana większość występujących na galach “Top Rank” walczy za kilka do kilkunastu tysięcy dolarów czyli wypłaty porównywalne do tego, co płaci się nad Wisłą. To niestety jedyny punkt wspólny, bo przeciętny poziom talentów, które oglądamy w Las Vegas jest - oczywiście z 8-10 wyjątkami - nieporównywalny do tego z polskich ringów. Mam nawet wrażenie, że ta różnica na niekorzyść się pogłębia.
Jeszcze jedno: bohaterowie kilku ostatnich walk u Boba Aruma, dwóch głównych wieczoru i pojedynku, który miał taki status, bo bił się dwukrotny złoty medalista olimpijski, to ciężko pracujący ludzie, którzy, żeby móc wyjść na ring, muszą zarabiać pieniądze gdzieś indziej. Kendo Castaneda, który twardo bił się dziś w nocy ze znakomitym Jose Zepedą, wstaje każdego dnia do pracy o trzeciej rano i zaczyna przeładowanie paczek w firmie kurierskiej już godzinę później. Adan Gonzalez, który wygrał za pierwszym razem i poległ w rewanżu z dwukrotnym kubańskim mistrzem olimpijskim Robeisy Ramirezem pracuje 10 godzin dziennie jako ogrodnik, zaś Mikkel LesPierre, walczący do końca z Jose Pedrazą, mistrzem świata dwóch kategorii wagowych, cały czas pracuje na pełen etat w nowojorskim szpitalu. Nikt z nich nie czuje się gwiazdą, choć mają umiejętności i zasługują na uznanie. Szkoda, że dla sporej części pięściarskich “gwiazd” nad Wisłą, to sytuacja nie do wyobrażenia...
Przejdź na Polsatsport.pl