Prezes Legii ma świadomość, że mistrz Polski w obecnym składzie nie ma szans w Europie
Wiele dobrego można powiedzieć o mistrzu Polski w obecnym sezonie, ale nie to, że potrafił zakończyć rozgrywki z przytupem. W swoim ostatnim spotkaniu Legia uległa u siebie Pogoni 1:2. Była to dziesiąta porażka w Ekstraklasie, a licząc z przegranym półfinałem Pucharu Polski jedenasta. Zbyt wiele, aby uznać, że drużyna z Warszawy była bezkonkurencyjna i jest już gotowa na skuteczną walkę w europejskich pucharach.
Owszem, mistrzostwo zostało już zapewnione wcześniej, skutki świętowania dają się w takiej sytuacji we znaki mistrzom nawet w najsilniejszych ligach, a trener Aleksandar Vuković wystawił na Pogoń rezerwowy skład. Nie sposób jednak nie zauważyć, że nawet w tym najmocniejszym, Legia słaniała się już na nogach. I gdyby sezon potrwał jeszcze kilka tygodni, mogłaby się już na nich nie utrzymać. Zwłaszcza że na dobre rozkręcił się goniący Lech.
Na dziewięć ostatnich meczów, licząc razem z Pucharem Polski, warszawianie przegrali cztery, trzy zremisowali po 0:0 i i tylko dwa wygrali.
Zobacz także. Dariusz Mioduski: Nigdy nie mówiłem, że Aleksandar Vuković będzie trenerem na lata
Zwycięzców się podobno nie sądzi, ale jeśli rzeczywistym wykładnikiem jakości drużyny mają być jakiekolwiek osiągnięcia na arenie międzynarodowej, to... należy bić na alarm. Szczęśliwie można odnieść wrażenie, że bardzo dobrze rozumieją to trener Vuković i właściciel Dariusz Mioduski. Obaj gościli w niedzielnym „Cafe Futbol” i zapewniali, że rozumieją konieczność wzmocnienia drużyny pięcioma czy sześcioma zawodnikami, bo potężne wyrwy istnieją właściwie w każdej formacji.
Mioduski przyznał, że w planach budżetowych są zapisane wpływy ze spodziewanych transferów i przy odejściu zawodnika np. za siedem milionów euro (tyle kosztował Radosław Majecki), trzy miliony idą na bieżące funkcjonowanie na zwykłym pułapie. Kolejna część przeznaczona jest zapewne na zasypywanie budżetowych dziur, a zatem nie jest tak, że sprzedaż jednego zawodnika, nawet za tak wysoką, jak na polskie warunki, cenę powoduje jakąś wyjątkową swobodę w doborze nowych zawodników.
A zatem Legia staje przed dylematem, czy pozbyć się już teraz swojego drugiego asa, czyli Michała Karbownika, zarobić około 10 mln euro i mieć na tzw. ruchy transferowe ogromny kapitał, czy jeszcze poczekać i skorzystać z młodego gracza w europejskich pucharach (okienko transferowe w tym roku wydłużone jest aż do jesieni). Ten drugi wariant wymusza długotrwała kontuzja Marko Vesovica (Karbownik mógłby śmiało grać na prawej stronie defensywy, a na lewą jest już kupiony Filip Mladenović).
Możliwości rozwiązań w tej kwestii jest przynajmniej kilka i za sposób jej rozegrania będą rozliczani decydujący w Legii. Od nich zależy jak to wyważą. Bo przecież z jednej strony jest chęć pewnego szybkiego zarobku, a z drugiej świadomość, że wytrzymanie ciśnienia może podwoić zyski i dzięki temu klub upiecze dwie pieczenie przy jednym ogniu. Czyli np. awansuje do fazy grupowej Ligi Europy i sprzeda nieco później swój skarb za jeszcze wyższą kwotę.
Sezon się skończył i teraz do gry wchodzą działacze. To od ich wyczucia, inteligencji i sportowej mądrości w dużej mierze zależeć będzie los polskiego mistrza w europejskich pucharach. Jeśli za rozsądnymi decyzjami pójdzie jeszcze szczęście w losowaniu przeciwników, możemy liczyć na przełamanie i wreszcie jakiś konkret. Po raz pierwszy od dawna nie jest tak, że trzeba bezradnie rozkładać ręce i biadolić, że pustego i Salomon nie naleje. Wbrew pozorom Legia ma dość mocne karty w ręku.
Przejdź na Polsatsport.pl