Dzień, w którym futbol wrócił do domu. 54 lata od jedynego mistrzostwa świata Anglików
Dokładnie 54 lata temu, 30 lipca 1966 roku Anglia pokonała w finale pełnym kontrowersji RFN, a kapitan Bobby Moore odebrał z rąk królowej Elżbiety II upragnioną Złotą Nike za mistrzostwo świata. Przypomnijmy sobie drogę Anglików do jedynego w historii tytułu.
Jest lipiec 1966 roku. Kosmiczny wyścig oraz „British Invasion” trwają w najlepsze. Brytyjczycy eksportują swój najlepszy produkt czyli brytyjskiego rocka w postaci The Beatles czy The Rolling Stones. Świat przyjmuje nowy muzyczny nurt wręcz z histerycznym entuzjazmem. Właśnie wtedy Anglia organizuje turniej mistrzostw świata, a piłka nożna wraca do miejsca, w którym się narodziła.
Angielska pycha
Cofnijmy się jednak do początku lat 60. Pogląd o wyższości angielskiego futbolu był wśród Anglików powszechny. Wszyscy od Newcastle po Dover byli przekonani, że to właśnie Anglicy grają najlepszy futbol. Mimo to reprezentacyjne występy "Synów Albionu" nie prezentowały się tak okazale. Przed wojną Anglia nie startowała w mistrzostwach świata, a powojenne występy na tej imprezie kończyły się w najlepszym wypadku ćwierćfinałem. To za mało jak na pioniera dyscypliny, która podbiła świat.
ZOBACZ TAKŻE: Mija 90 lat od pierwszych meczów w piłkarskich mistrzostwach świata
Winowajcą miał być dotychczasowy trener kadry Walter Winterbottom, który prowadził reprezentację przez 16 lat. Po jego rezygnacji w 1962 roku zaczęły się poszukiwania następcy. W tym samym czasie furorę na Wyspach robi Alf Ramsey doprowadzając w ciągu siedmiu lat Ipswich Town od trzeciej ligi do mistrzostwa Anglii. To on - były reprezentacyjny obrońca, a teraz trener podejmuje się reformy skostniałego, angielskiego futbolu.
Generał Ramsey
„Zdobędziemy mistrzostwo świata” - tymi słowami podczas konferencji prasowej rozpoczął swoją przygodę z kadrą nowy trener Alf Ramsey. Dziś wiemy, że nie kłamał, ale wówczas nałożył na siebie ogromną presję. Jednym z jego pierwszych kroków była rezygnacja z usług komisji selekcyjnej, która wybierała piłkarzy do reprezentacji. Jej ostatnim meczem w historii była porażka z Francją 2:5 decydująca o braku kwalifikacji do mistrzostw Europy 1964. Odtąd cała odpowiedzialność za wyniki spoczęła na barkach Ramseya, który miał odwagę zrezygnować także z symbolu angielskiej piłki - gry ze skrzydłowymi. Od teraz Anglicy mieli dostosować się do systemu 4-3-3. Ramsey wiedział co robi - już za czasów kariery zawodniczej przez swoje rozumienie gry i taktyki zyskał przydomek „The General”. Dodatkowo, w przeciwieństwie do swojego poprzednika, potrafił rozmawiać z zawodnikami, którzy lojalność i wiarę w ich umiejętności spłacali na boisku.
Alf Ramsey stworzył drużynę wręcz idealną. W bramce Gordon Banks, z którym mógł się równać jedynie Lew Jaszyn. Za obronę odpowiadali zawsze nienaganny Bobby Moore, doświadczeni Ray Wilson i Jack Charlton oraz znany z twardej gry, a także bezzębnego uśmiechu Noby Stiles. Prawdziwą siłę „Synów Albionu” stanowił jednak atak, a w różnych wariantach Ramsey mógł wybierać spośród rozgrywającego Bobby’ego Charltona czy atakujących Martina Petersa, Jimmy’ego Greavesa, Rogera Hunta, a także przyszłego bohatera finałowego spotkania Geoffa Hursta. Odkryciem imprezy miał okazać się także młody Alan Ball z Blackpool.
ZOBACZ TAKŻE: Nie żyje Jack Charlton, piłkarski mistrz świata
Tak skonstruowaną 27-osobową kadrę Ramsey skoszarował w czerwcu 1966 w ośrodku Lilleshall, aby przez następne jedenaście dni wybrać ostateczny skład na batalię o tytuł mistrzów świata i turniej przygotowawczy. Być może właśnie ośrodek w Lilleshall sprawił, że Anglicy byli jedną z najlepiej wyglądających fizycznie drużyn w turnieju. W przygotowaniach swój udział miała także Polska, która na kilka dni przed otwarciem Mistrzostw Świata zagrała z Anglią mecz towarzyski. Jedyną bramkę w tym meczu strzelił Roger Hunt, a w polskiej linii obrony zagrał m.in. Jacek Gmoch.
Twierdza Wembley
Anglicy drogę po mistrzostwo rozpoczęli od meczu otwarcia z Urugwajem na Wembley, które odtąd miało stać się domem przyszłych mistrzów. Spotkanie zakończone bezbramkowym remisem było tylko potknięciem przed grupowymi zwycięstwami po 2:0 nad Meksykiem i Francją. Znacznie ciekawsza była sytuacja w grupach C i D.
W grupie C legendarny Pele nie wytrzymał starcia z brutalnymi Bułgarami. Z powodu kontuzji nie wystąpił w meczu z Węgrami. To spotkanie zakończyło się porażką Brazylijczyków, a ta oznaczała mecz o awans z Portugalią. Zadanie specjalne w postaci uprzykrzania życia Pelemu dostał obrońca Joao Morais, a dzieła zniszczenia dopełnił przyszły król strzelców mundialu Eusebio, wciskając Brazylijczykom dwie bramki. Tym samym Brazylia z zakusami na trzecie z rzędu mistrzostwo świata żegnała się z angielskim mundialem już w fazie grupowej. Canarinhos naprawią swoje błędy dopiero za cztery lata w Meksyku.
Grupa D to z kolei porażka Włochów na rzecz kolejnej niespodzianki turnieju - reprezentacji Korei Północnej. Kraj rządzony przez Kim Ir Sena zremisował potem z Chile, aby awansować wraz z ZSRR do ćwierćfinału. Koreańczycy także tam sprawili niespodziankę prowadząc od 25 minuty 3:0 z Portugalią. Ta miała jednak genialnego Eusebio, który ponownie dał o sobie znać strzelając cztery bramki i asystując przy piątej. Tym samym przygoda KRLD zakończyła się na Goodison Park. Dyktator Korei miał być na tyle dumny ze swoich zawodników, że w nagrodę pozwolił im zostać w Anglii do końca turnieju, a po wszystkim wręczył im ordery.
ZOBACZ TAKŻE: Juergen Klopp trenerem roku w Anglii
W drugim z ćwierćfinałów Anglicy mierzyli się z Argentyną. Mecz odbywał się na Wembley, a w 35. minucie spotkania za „krzywe spojrzenie w kierunku sędziego” wyrzucono z boiska kapitana Argentyny - Antonio Rattina. Na murawie rozpętała się dyskusja, a Rattina ostatecznie wyprowadziła policja. Gola na miarę awansu do półfinału strzelił głową Geoff Hurst. Argentyńska prasa wprost określiła spotkanie „el robo del siglo” czyli "kradzieżą stulecia". Anglicy nie przejęli się tą opinią. W kolejnym meczu na Wembley czekała na nich Portugalia podczas gdy losy drugiego półfinału były w rękach Republiki Federalnej Niemiec i ZSRR.
Mecz półfinałowy z Portugalią opisuje się jako arcydzieło godne finału. Zawodnicy obu drużyn zaprezentowali pełen repertuar swoich umiejętności, ale to Bobby Charlton dwukrotnie pokonywał portugalskiego bramkarza przy tylko jednej bramce Eusebio. Anglicy awansowali do upragnionego finału.
Drugi półfinał zakończył się takim samym wynikiem 2:1 dla RFN po golach Hellera oraz zaledwie 21-letniego Franza Beckenbauera, który dopiero miał sobie zasłużyć na przydomek „Cesarza”. Wszystko wskazywało na to, że finałowe spotkanie rozegra się pomiędzy Anglią oraz Republiką Federalną Niemiec, która tym samym rozpoczynała swoją serię występów w finałowych czwórkach wielkich imprez.
Gol-widmo
30 lipca 1966 roku Królowa Elżbieta ponownie zawitała na Wembley i przy akompaniamencie dziewięćdziesięciu siedmiu tysięcy gardeł kibicowała Lwom Albionu w finałowym meczu Mistrzostw Świata. Pojedynek przypominał wymianę ciosów z najlepszych walk bokserskich: pierwszy wyłom w obronie Anglików po błędzie Raya Wilsona wykorzystał Helmut Haller. Anglicy nie pozostali dłużni i wyrównali po strzale głową Hursta. W 78. minucie prowadzenie gospodarzom dał Martin Peters, ale w 89. minucie z piłką do siatki wbiegł niemiecki obrońca - Wolfgang Weber. Załamanym Anglikom nie pozostało nic innego jak czekać na dogrywkę. Przerwa przed dogrywką to pokaz charyzmy "generała" Ramseya. Zawsze chłodny i spokojny trener wskazał swoim zawodników niemiecką drużynę i powiedział: "Już raz wygraliście ten mecz. A teraz idźcie na boisko i wygrajcie go jeszcze raz. Spójrzcie na nich: są wykończeni”.
Z tak bojowym nastawieniem Anglicy przystąpili do walki o Złotą Nike. Ponownie zaufanie trenera spłacił Geoff Hurst strzelając jedną z najbardziej znanych bramek w historii piłki nożnej, określaną niekiedy „golem-widmo”. W 101 minucie po strzale napastnika piłka odbiła się od poprzeczki i na pewno znalazła w okolicach linii bramkowej - reszta do dziś pozostaje zagadką. Sytuację musiał ocenić szwajcarski sędzia Gottfried Dienst, który poprosił o pomoc sędziego liniowego Tofika Bachramowa. Radziecki sędzia był jednak pewny: gol padł i powinien zostać uznany. Gottfried Dienst zgodził się ze swoim asystentem i uznał Anglikom gola pozostającego do dziś przedmiotem sporów. W późniejszej ocenie sytuacji nie pomogła ani pierwsza transmisja telewizyjna mistrzostw, ani technologiczna nowinka jaką było wówczas odtwarzanie powtórek w zwolnionym tempie.
Żadnych kontrowersji nie wzbudził z kolei czwarty gol Anglików, a trzeci Geoffa Hursta w tym spotkaniu. Anglik w ostatniej minucie dogrywki przeszedł do historii (a także zapewnił sobie Order Imperium Brytyjskiego) jako jedyny zawodnik z hat-trickiem w finale Mistrzostw Świata. Ostatnia bramka całkowicie pogrzebała nadzieje Niemców na korzystny wynik. Warto wspomnieć, że w przypadku remisu, drużyny wedle ówczesnych zasad rozgrywałyby jeszcze jeden pojedynek, a w przypadku kolejnego starcia bez rozstrzygnięcia o wszystkim decydowałoby losowanie.
Być może domniemaną krzywdę Niemców zmniejszyła nieco podobna sytuacja z 2010 roku, kiedy to z kolei prawidłowo strzelonej bramki nie uznano Frankowi Lampardowi w meczu 1/8 finału mundialu RPA z Niemcami. Wszyscy wiemy, że ciężar gatunkowy tej bramki nie odpowiada ani etapowi rozgrywek, ani wynikowi bowiem Niemcy zdominowali to starcie wygrywając 4:1.
ZOBACZ TAKŻE: John Terry zostanie pierwszym trenerem? Konkretna oferta na stole
Sędzia z własnym stadionem
Co ciekawe angielski mundial zrodził bohaterów nie tylko w Anglii. Tofik Bachramow - sędzia linowy finałowego spotkania, którego decyzja o uznaniu gola zaważyła na jego wyniku, stał się największą piłkarską postacią swojego kraju - Azerbejdżanu. Sędzia na tyle zapisał się w azerskiej historii futbolu, że w swojej ojczyźnie dorobił się stadionu własnego imienia, a także pomnika, który odsłonił nie kto inny, jak drugi bohater finału angielskiego mundialu - Geoff Hurst.
Do legendy tego mundialu przeszło także słynne „They think it’s all over” komentatora BBC Kennetha Wolstenholme’a tuż przed trzecim golu Hursta. Tak jakby podopieczni Ramseya chcieli ostatecznie wyjaśnić wątpliwości co do poprzedniego gola. Kiedy Szwajcar Gottfried Dienst zakończył mecz gwizdkiem nic już nie mogło odebrać Złotej Nike Anglikom.
Można się spierać czy mundialowe zwycięstwo Anglików to zasługa genialnego pokolenia, decyzji Bachramowa, umiejętności Sir Alfa Ramseya (w 1967 roku Królowa Elżbieta II nadała mu tytuł szlachecki, podobnie jak później kilku zawodnikom z drużyny) czy też atmosfery Wembley. Jedno jest jednak pewne: wielki futbol nareszcie wrócił do domu.
Przejdź na Polsatsport.pl
Komentarze