Wolfgang Thiem: Hubert Hurkacz przykładem nowoczesnego zawodnika
Hubert Hurkacz z pewnością jest bardzo niewygodnym przeciwnikiem, ponieważ jest przykładem nowoczesnego modelu tenisisty - wysokiego, z mocnym serwisem, z dobrym forhendem i bekhendem. To ten rodzaj zawodnika, z którym nie lubisz grać, ponieważ musisz być cały czas czujny, nie możesz pozwolić sobie na chwilę słabości, gdyż możesz wówczas przegrać seta - powiedział Wolfgang Thiem, ojciec i zarazem trener Dominika Thiema.
Tomasz Lorek: To wielki przywilej móc porozmawiać z Wolfgangiem Thiemem, znakomitym trenerem tenisa. Twoja żona Karin również pracuje jako trener, tak?
Wolfgang Thiem: Zgadza się. Poznaliśmy się wiele lat temu w klubie tenisowym. To było bodajże w 1992 lub 1993 roku. Wówczas tenis w Austrii stał na bardzo wysokim poziomie. To był okres, kiedy Thomas Muster był w czołowej "10" rankingu ATP. Wiele dzieciaków zaczynało wtedy grać w tenisa, więc był to łatwy krok, aby wkroczyć w ten biznes.
Pamiętam ubiegłoroczny mecz finałowy w Wiedniu w Stadthalle, kiedy twój syn zagrał przeciwko swojemu przyjacielowi Diego Schwartzmanowi z Argentyny. Wówczas Thomas Muster był na tym spotkaniu. Czy era Thomasa Mustera była krokiem milowym dla młodego pokolenia austriackich tenisistów, aby pójść w jego ślady?
Wydaje mi się, że niekoniecznie dla Dominika, a bardziej dla pokolenia Stefana Koubka i Jurgena Melzera, ponieważ oni pojawili się od razu po Thomasie. Każdy oczekiwał, że będą osiągać identyczne rezultaty. Okres pomiędzy erą Mustera i obecną - Dominika, był po prostu za długi, więc nigdy ich nie porównywano do siebie.
Wytłumacz mi jedną rzecz Wolfgang. Austria jest znana z pięknych alpejskich krajobrazów i gór. To także kolebka genialnych kompozytorów muzyki klasycznej, takich jak Johann Strauss i Joseph Haydn. Dlaczego więc tak blisko związałeś się z zawodowym sportem zamiast zostać muzykiem lub narciarzem?
Oczywiście jak każdy w Austrii, kiedy byliśmy młodzi, to uprawialiśmy narciarstwo. Dotyczy to także Dominika, który jeździł na nartach do 14. roku życia. Co roku wybieraliśmy się na tygodniowy wypad na narty. To tkwi we krwi każdego Austriaka. Ja jednak zawsze byłem najmocniej przywiązany do tenisa. W naszym rodzinnym mieście uczęszczaliśmy z moją przyszłą żoną do klubu tenisowego, mieliśmy trenera, więc powoli wkraczaliśmy w świat tego sportu. Dla mnie tenis zawsze wzbudzał największą fascynację. Brałem udział w wielu turniejach juniorskich. Po dzień dzisiejszy dla mnie to sport numer jeden.
Czy w twojej rodzinie był ktokolwiek, kto wcześniej uprawiał tenis?
Nie do końca. Moi rodzice tak naprawdę zaczęli uprawiać tenis w tym samym momencie, co ja z moim bratem. To było na wakacjach, gdzieś na początku lat '80. Znaleźliśmy klub tenisowy i trenera. Wówczas wszyscy wspólnie zaczęliśmy grać w tenisa.
Turniej na nawierzchni ceglanej w Kitzbuehel cieszy się bardzo dużą popularnością w Austrii, podobnie jak halowe zmagania w Wiedniu. Czy zwycięstwo Dominika w obu turniejach w jednym sezonie, rok temu, było dla ciebie wielką ulgą? Uważasz, że najtrudniejszą rzeczą jest grać przed domową publicznością?
Absolutnie tak, ponieważ towarzyszy ci wówczas większa presja, aniżeli wtedy, kiedy grasz w innych krajach. Sukcesy w Kitzbuehel oraz w Wiedniu były pierwszymi dużymi sukcesami w karierze Dominika. Grał tam w bardzo młodym wieku. W Kitzbuehel dotarł do finału, natomiast w Wiedniu wygrał z Musterem w I rundzie w 2011 roku i osiągnął pierwsze zwycięstwo meczowe w turnieju ATP. Takim turniejom zawsze towarzyszy wyjątkowa więź. W kolejnych latach Dominic nie osiągał już tak dobrych wyników. W Wiedniu odpadał we wcześniejszych rundach, w Kitzbuehel w 2016 roku przegrał w ćwierćfinale z Jurgenem Melzerem, co zostało okrzyknięte jako wielka niespodzianka. Dopiero w zeszłym roku udało mu się wygrać oba turnieje, co było niesamowicie ważne dla niego. Jeżeli pamiętasz, to po triumfie w Kitzbuehel położył się na ziemi będąc niebywale szczęśliwym. To był dla niego ciężki mecz finałowy, a każdy spodziewał się jego pewnej wygranej ze względu na grę u siebie. Dodatkowo był turniejową "jedynką". To samo można powiedzieć o ubiegłorocznym turnieju w Wiedniu, gdzie poziom był niezwykle wysoki.
Wysoka jakość meczów.
Dokładnie. Już w pierwszej rundzie musiał grać z Tsongą. Pokonał także Berrettiniego w półfinale, a w finale Schwartzmana, który grał wtedy niesamowicie dobrze. To był niewątpliwie jeden z najważniejszych triumfów dla Dominika.
Jurgen Melzer to świetny leworęczny zawodnik, również kapitalnie radzący sobie w deblu. Historia tenisa zna kilka przypadków, kiedy dwóch znakomitych deblistów, tak jak np. Jonas Bjorkman i Radek Stepanek, potrafiło następnie przebić się do czołowej "dziesiątki" singlistów. Czy można przenieść umiejętności z gry deblowej, aby zostać równie dobrym zawodnikiem wśród singlistów?
Na początku kariery Dominika, mocno zachęcaliśmy go, aby grał w deblu, ponieważ intensywniej pracujesz wówczas nad swoim serwisem, returnem, grą przy siatce. Jest zatem wiele aspektów z gry deblowej, które możesz wykorzystać w singlu. Kiedy jednak jesteś w topowej "dziesiątce" rankingu, wówczas ciężko jest pogodzić grę tu i tu.
Ze względu na utratę energii.
Dokładnie. Kiedy zaczynasz grać w obu turniejach i nagle w czwartek i piątek masz najpierw mecz deblowy, a potem singla, jest to zbyt stresujące. Oczywiście może ci się udać to pogodzić raz czy dwa, ale nie cały rok. Wydaje mi się jednak, że Dominic wiele nauczył się grając w debla na początku swojej kariery. Co istotne, Dominic lubi grać debla, jeżeli tylko ma na to czas. Tak jak w tym roku, jeżeli wystąpi na turnieju w Cincinnati (turniej ma rozpocząć się 22 sierpnia na nowojorskich kortach), wówczas zagra w deblu.
Zobacz także: Hubert Hurkacz: Spędziłem ładnych parę lat, grając w koszykówkę
Na ogół jest to Indian Wells.
Zgadza się. Są turnieje, w których zawodnicy preferują grę w debla, ale zazwyczaj nie łączą tego z singlem.
Pamiętam jak twój syn wziął udział w chorwackim turnieju w Umag w 2015 roku. Następnie osiem godzin podróży samochodem do Gstaad, żeby wygrać kolejny turniej na nawierzchni ceglanej. Czy stanowiło to dla ciebie, jako tatusia, dodatkową presję, że musisz być dobrym kierowcą, aby syn mógł zgarnąć kolejne trofeum? (śmiech)
To są bardzo przyjemne wspomnienia. Dominic wybrał się do Umagu ze swoim fizjoterapeutą, natomiast ja, moja żona oraz nasz nieco młodszy od Dominika drugi syn - Moritz, dotarliśmy na półfinał turnieju, w którym pokonał Monfilsa, natomiast w finale po bardzo dobrym meczu zwyciężył Sousę z Portugalii. Następnego dnia wszyscy razem we czwórkę odbyliśmy właśnie taką podróż do Gstaad. Samochód był upchany bagażami do tego stopnia, że ledwo co mogliśmy w nim coś dostrzec. Dotarliśmy na miejsce, gdzie obiekt znajduje się na wysokości 1000 metrów n.p.m., a więc wysokość była spora. Mieliśmy tylko dwa dni na treningi.
Podróż na kort Roya Emersona, legendarnego australijskiego tenisisty, gdzie nieopodal znajduje się stacja kolejowa.
Zgadza się. Centrum sportowe, które znajduje się w Gstaad jest przepiękne. To bardzo fajny turniej, który Dominikowi udało się wygrać. Wspomnienia z niego są bardzo przyjemne.
Czy dla ciebie jako ojca ciężko jest motywować syna po porażkach, kiedy jest faworytem? Dotyczy to zwłaszcza gier na nawierzchni ceglanej. Oczywiście nie tylko na takiej, bo w tym roku Dominic dotarł do finału Australian Open na nawierzchni twardej, gdzie uległ Novakowi Djokoviciowi. Ale kiedy jako junior przegrał finał juniorskiego Roland Garros w 2011 roku z Bjornem Fratangelo, jak przekonałeś syna, mówiąc, że kariera juniorska jest ważna, ale nie tak jak seniorska? Jakich słów użyłeś, sugerując, że jutro będzie lepiej?
Muszę powiedzieć, że wraz z dojrzewaniem Dominika, ja i moja żona również dojrzewaliśmy razem z nim w tym okresie - począwszy od rozgrywek Tennis Europe, przez ITF Juniors po zawodowstwo. Kiedy przegrał z Fratangelo, gdzie było 6:8 w trzecim secie, to oczywiste, że jako rodzic reagujesz emocjonalnie. Najważniejsza rzecz to zawsze mieć pozytywne nastawienie. Jako rodzic ciężko jest znaleźć odpowiednie słowa, bo tak jak wspomniałem, reagujesz emocjonalnie. Będąc trenerem zachowujesz więcej dystansu, ponieważ to jest twoja praca, jesteś w stanie być bardziej obiektywnym. Było ciężko. Teraz jest o wiele lepiej, ponieważ samemu nabrałem doświadczenia. W czasach juniorskich nigdy nie wiesz jak potoczy się przyszłość. Teraz Dominic jest w czołowej dziesiątce, należy do rozstawionych zawodników. Wtedy, kiedy był 70. lub 80., nie wiesz co się wydarzy, nie masz pojęcia co przyniesie przyszłość.
Poza tym ciężko jest dostrzec gwiazdy juniorskiego tenisa, które następnie stają się gwiazdami w seniorskim gronie, tak jak Stefan Edberg, Roger Federer i ewentualnie Andy Murray, który jako junior też radził sobie całkiem dobrze. Jaki jest twoim zdaniem kluczowy czynnik, aby pomóc młodemu człowiekowi poznać tajniki dorosłego tenisa?
Jest tylu świetnych tenisistów w wieku Dominika, który w juniorach był wiceliderem w rankingu. "Jedynką" był wówczas Czech Jiri Vesely. Znakomitych zawodników było jednak mnóstwo - Jason Kubler, Oliver Golding, Ian Brady. Każdy z nich w pewnym momencie gdzieś utknął. Jedni już na etapie juniorskim, inni w challengerach lub tak, jak Kubler, który jest w "setce". To nie jest łatwe. Musisz być cały czas skoncentrowany, utrzymywać motywację, codziennie starać się polepszać swój poziom. Tak szybko jak to tracisz, nie masz szans na sukces.
Zacząłeś pracę w Akademii Guntera Bresnika jako młody czy już doświadczony człowiek?
Zacząłem, kiedy byłem młodym chłopakiem. Miałem wówczas swoją szkołę tenisa, ale chciałem pracować z lepszymi zawodnikami. Gunter miał swoją akademię w Wiedniu. Zadzwoniłem do niego w 1997 roku i spytałem się czy mogę pracować w jego akademii.
Jako trener?
Zgadza się. To była trudna decyzja, ponieważ kiedy masz własną szkołę tenisa, zarabiasz dobre pieniądze, a po przejściu do akademii dostawałem mniejsze wynagrodzenie. Byliśmy młodą rodziną, Dominic miał wtedy zaledwie trzy latka. Chciałem jednak takiej zmiany, byłem zmotywowany. A kiedy zacząłem swoją profesjonalną karierę, to moja współpraca z Gunterem trwała osiemnaście lub dziewiętnaście lat.
Będąc w Akademii Guntera Bresnika, nigdy nie powiesz, że to był zły okres? Nauczyłeś się tam wielu rzeczy?
To prawda, nauczyłem się wielu aspektów. Pod względem jego wiedzy na temat techniki gry, uważam, że Gunter jest jednym z najlepszych trenerów na świecie. Pamiętam jak pierwszy raz przyprowadziłem Dominika do Guntera. To było chyba w 2002 lub 2003 roku i spytałem się czy może przyjrzeć się Dominikowi, poświęcić mu chwilę. Gunter od pierwszego dnia, gdy go ujrzał, miał wizję, że to będzie dobry zawodnik, jakim Dominic jest w chwili obecnej. Jesteśmy Gunterowi bardzo wdzięczni, ponieważ moja wiedza w tamtym okresie nie była na tyle duża, abym był w stanie pomóc Dominikowi na takim poziomie, jak Gunter, którego wiedza techniczna była i jest niewiarygodnie dobra. W dalszym etapie kariery Dominika doszły kolejne aspekty takie jak fitness, siła mentalna, współpraca z trenerem oraz inne rzeczy, które zdecydowaliśmy się poprawiać.
Czy jednoręczny bekhend był twoim pomysłem czy Guntera?
Dominic i Rafa zdjęli po meczu buty i w samych skarpetkach podeszli do siatki, aby sobie podziękować za walkę.
Przez ostatnie dwa lata sam nauczyłem się wiele, ponieważ Dominic pobierał nauki u Guntera Bresnika, u którego ja byłem tak naprawdę studentem jako początkujący trener. Tak naprawdę był szefem dla nas obu, co było nieco dziwną sytuacją. Po zakończeniu tej współpracy, byłem w stanie rozwinąć skrzydła jeszcze bardziej.
Skończy 30 w listopadzie.