20 lat Polsatu Sport - Paweł Wójcik: Co wydarzyło się w Seulu, zostaje w Seulu
Mistrzostwa świata w 2002 były orką, ale bywało też zabawnie. Bodaj pięć dni przed azjatyckim mundialem zameldowaliśmy się w Seulu. Ogrom miasta przytłaczał! W centrum ulice, które miały po 12 pasów dla ruchu samochodowego – parno, wilgotno, do tego upał, a najgorsze, że ciężko było o europejskie jedzenie, przynajmniej na początku. Boże, jak ja tu dam radę przez prawie dwa miesiące?
Szok kulturowy i cywilizacyjny minął dość szybko. Już drugiej nocy obudziłem się po północy, słysząc przez zamknięte okna: „Polska, biało-czerwoni!”. Co jest grane? W stolicy Korei Południowej nasi kibice zameldowali się prawie 10 dni przed pierwszym meczem? Nad ranem okazało się, że ów gagatek mieszka z nami, dość mocno zabalował i wracając do hotelu, nic innego nie przyszło mu do głowy, jak tylko zaśpiewać kibicowską pieśń. To, że zgubił karty kredytowe, a znalazł w portfelu inne, było mniej ważne! Byliśmy na mundialu!
Przez całe mistrzostwa Korea była pochłonięta swoją drużyną i jej holenderskim trenerem. Guus Hiddink, zanim zajął się azjatycką drużyną trenował reprezentację Holandii, a później Real Madryt i był uwielbiany! Na każdym kroku. Dzieci wychodzące ze szkół ubrane były w czerwono-grantowe stroje i śpiewały piosenki chwalące reprezentację Korei i trenera. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie… liczba ludzi. Tłum był liczony bodaj w dziesiątkach tysięcy! Cały Seul, cały kraj był opętany mundialem. Jako goście z Europy z akredytacjami cieszyliśmy się dużym szacunkiem. Ale kiedy wspominaliśmy, że jesteśmy z Polski, z uśmiechem na twarzy miejscowi mówili nam, że jednak odpadniemy.
Zobacz także: Krzysztof Wanio: Kolacja
Kongres FIFA przed pierwszym meczem mundialu w stolicy Korei był szczelnie chroniony przez wszelkie służby. Ciekawy temat, sporo fajnych gości, ale nie było nas na liście akredytowanych. Trzeba było więc sobie jakoś poradził. Bez pardonu razem z moim przyjacielem i operatorem Robertem Szegdą – on z kamerą, ja ze statywem – wbijaliśmy w kolejne punkty kontroli. „My służbowo! Kongres FIFA!”. I tak skutecznie, niczym wejście na osławiony statek z „Rejsu”, dotarliśmy na salę obrad. A tam same gwiazdy i szefowie największych federacji. – Jak się tu dostaliście? – zapytał zaskoczony redaktor Andrzej Janisz. Odpowiedź była prosta: My służbowo! A potem to już kopalnia rozmów, wywiadów. Dopchaliśmy się do Michela Platiniego oraz szefa federacji Senegalu, bo mecz Francja – Senegal otwierał mundial. Wejście na kongres okazało się strzałem w dziesiątkę.
Służba medyczna pracowała perfekcyjnie. Kiedy po pierwszej rundzie złapało mnie ostre zapalenie, poszedłem do lekarza. Dostałem pasek, podzielony na kieszonki, a w nich lekarstwa. Cierpiałem, ale doszedłem do siebie. Kilka dni później Bożydar Iwanow zgłosił się do lekarzy z inną dolegliwością i dostał… ten sam pasek, te same lekarstwa poukładane w takie same kieszonki. O dziwo – również wyzdrowiał!
Legendarna ciocia, czyli kurczak the best! Z jedzeniem było tak sobie aż do czasu, kiedy trafiliśmy do knajpy z kurczakami. Okazała się najlepsza w Seulu. Kurczak cięty nożyczkami, zanurzony we frytkownicy był podawany później z solą morską i świeżą kapustą. Cudo! Kiedy redaktor Janisz po dwóch tygodniach mundialu trafił z nami do cioci, zdziwił się, bo poprosiłem właścicielkę o kurczaka, sól, kapustę, piwo i soju (napój z procentami), a ona ustawiła zamówienie dokładnie tak, jak chciałem. I dodała: – Na zdrowie!
Zakupy. Koledzy z konkurencyjnej stacji telewizyjnej odkryli świetne miejsce na sprawunki. No to pojechaliśmy. Zainteresował nas sklep z zegarkami. Kiedy weszliśmy do środka, okazało się, że można tam kupić wszystkie najbardziej ekskluzywne marki świata! Ceny? Szokująco niskie! Kiedy doszło do zamówienia, właściciel zamknął sklep, opuścił rolety i wtedy naprawdę pomyślałem, że to nasz koniec. Ale nie. Wyciągnął walizki i zaoferował najnowsze wyroby z całego świata! Cena: 20 dolarów, wszystkie zegarki były podróbkami.
Miejscowi Tomek i Kim. Obaj byli Koreańczykami. Jeden opiekował się i pomagał polskiej kadrze, a drugi był dziennikarzem. Po odpadnięciu Polski i zwolnieniu trenera Jerzego Engela, zaprosili nas na kolację. Kim dostał ode mnie informację, że selekcjoner został zwolniony przez PZPN. Był to dla niego złoty strzał, tak zwana „jedynka” w jego gazecie! W rewanżu zaprosił do typowo lokalnej restauracji. Po miesiącu przekonałem się do tamtejszego jedzenia, ale nie do napitków. Kiedy szef kuchni wyszedł się przedstawić, obowiązkowo trzeba było z nim wypić kieliszek soju, nastąpiło zbratanie polsko-koreańskie. Co było w Seulu, zostało tam na wieki!
Praca w redakcji sportowej Polsatu to wyzwanie, przygoda, odpowiedzialność, ale i radość poznawania świata. żaden inny wyjazd nie dostarczył mi tylu wrażeń. Pochodzę z Żar, małego miasta w województwie lubuskim. To, że dane mi będzie doświadczyć tych emocji, było takim samym marzeniem, jak lot w kosmos.
TEKST POCHODZI Z TYGODNIKA PIŁKA NOŻNA I POWSTAŁ WE WSPÓŁPRACY Z TĄ REDAKCJĄ
Przejdź na Polsatsport.pl