Iwanow: Liga Mistrzów znów bez nas. Bessa trwa
Czwarty rok z rzędu nie będzie nas w fazie grupowej Ligi Mistrzów. A co gorsza, znów polskie nadzieje na grę w najważniejszym z europejskich pucharów utracone zostały bardzo wcześnie. Niby rundę później niż w ubiegłym sezonie Piast Gliwice, ale jakie to pocieszenie? Marne.
Tym bardziej, że wtedy dotyczyło to „tylko” gliwiczan, którzy po drodze tracili swoich najważniejszych graczy, a rywalem było BATE Borysów. Teraz była to Legia Warszawa, która nie dość, że nikogo z najistotniejszych graczy nie puściła za drzwi Łazienkowskiej to jeszcze dokonała istotnych wzmocnień. Artur Boruc, Bartosz Kapustka, Filip Mladenović, że wymienię jedynie te najważniejsze. Okazuje się jednak, że to za mało, na zespół o „klasie” prezentowanej przez Omonię Nikozja…
Chcąc myśleć o grze w fazie grupowej, nawet Ligi Europy, trzeba rywali na tym poziomie eliminować. Owszem, zdarzać się będzie takie szczęście jak kilka lat temu w przypadku Dundalk ale takiego farta możemy nie mieć przez kilkanaście następnych sezonów. Niestety, okazuje się, że przyjeżdża zespół nie wybitny, ale dobrze zorganizowany, posiadający silnych, agresywnie grających obrońców, kilku doświadczonych ponad trzydziestoletnich graczy w ofensywie i już robi się problem. Michał Karbownik odbijał się od swoich rywali jak od ściany, a Thomas Pekhart nie był w stanie dojść do żadnej czystej sytuacji. Jose Kante mimo, że Legia grała w dziesiątkę mocno ożywił kolegów, wywalczył niepodyktowanego karnego i pewnie jedynie dlatego, że nie jest w stu procentach „fit” nie zagrał od początku. Czech miał porozbijać przeciwników by Gwinejczyk mógł się pojawić w odpowiednim momencie i zrealizować założenia, ale sytuacja także „dzięki” arbitrowi się zmieniła. Niestety takich zawodników, robiących różnicę, Legia musi mieć nie kilku – jak m.in. znakomity wczoraj Artur Boruc – a … kilkunastu. To nie jest absolutnie żaden zarzut wobec Macieja Rosołka, bo początek sezonu ma świetny, ale w tak ważnym meczu z różnych powodów Aleksandar Vuković musiał korzystać tak naprawdę z żółtodzioba…
Zobacz także: Sensacja w Warszawie! Koniec marzeń Legii o Lidze Mistrzów
Dobrze znany z Łazienkowskiej Henning Berg „zabił” ten mecz też swoim doświadczeniem. I zmianą. Ernest Asante wszedł by wykorzystać świetnie grającego dotychczas Filipa Mladenovicia. Serb „natyrał” się na flance i Norweg to widział. Oba gole padły po akcjach z jego strony także dlatego, że fizycznie już nie domagał. Były trener Legii umiejętnie zarządzał meczem. Wcale nie „podpalił” się tym, że rywal zaczął grać w dziesiątkę. Cierpliwie na swój moment czekał.
Dziś do gry wchodzą trzy pozostałe nasze eksportowe drużyny. I nie obawiam się tylko o Lecha. To bardzo smutna konstatacja, ale może się okazać, że w trzeciej rundzie eliminacji do europejskich pucharów zostanie nam tylko połowa zespołów. Bo Legia choć odpadła przenosi się do walki o Ligę Europy. Niestety, tam w czwartej rundzie może czekać mocniejszy klub niż Omonia. Jesień znów bez nas? Wiara i nadzieja powinny umierać ostatnie. Tylko czy ktoś z nas je jeszcze ma?
Przejdź na Polsatsport.pl