Kowalski: Nowy trener Legii musi mieć świadomość, że za rok zostanie zmieniony
Legia zwolniła trenera. Jest jesień, więc zaskoczeniem byłoby, gdyby do zmiany nie doszło. Klub z Warszawy jest w tej kwestii regularny i konsekwentny. Henning Berg traci robotę w październiku 2015, Besnik Hasi we wrześniu 2016, Jacek Magiera we wrześniu 2017, Dean Klafurić we wrześniu 2018, Ricardo są Pinto w kwietniu (tu wyjątek od reguły) 2019, Aleksandar Vukovic we wrześniu 2020. Zatem na miejscu nowego trenera nie urządzałbym się w stolicy zbyt wygodnie.
Ale oczywiście nie ma co się na taki stan rzeczy obrażać. Mając świadomość, jak działa klub warto puścić mimo uszu dobrze brzmiące o długofalowej strategii, czy też wizji pozostania „trenerem na lata” i brać się błyskawicznie do roboty. Wydaje się, że przez kilkanaście miesięcy z takim klubem jak Legia można coś sensownego wykombinować i nawet w obecnym składzie personalnym inaczej ustawić drużynę, lepiej zmotywować, wykorzystać niewątpliwy potencjał. O tym, że on jest, pokazywał zresztą przez jakiś czas Vukovic (okres przed pandemią) i trzeba mu oddać, że był za jego kadencji czas, w którym drużyna grała tak, że aż chciało się ją oglądać dla czystej przyjemności. Dostrzegaliśmy wówczas, że Serb nauczył się wiele, dobrze zarządzał szatnią, wreszcie skończyły się niesnaski w zespole, większość była zadowolona. Generalnie zaczynało mieć to ręce i nogi. Niestety, równie szybko jak ekipa się wzbiła (odzyskała też mistrzostwo Polski), zaczęła opadać. A to co robi na początku obecnego sezonu należy nazwać wprost: to wstyd! Dać się ograć u siebie Omonii Nikozja i zabić nadzieję na Ligę Mistrzów już na samym jej starcie w walce z takim przeciętniakiem, oznacza ni mniej ni więcej, że cały ten wcześniejszy trud zniweczono. Że drużyna wróciła do punktu wyjścia, co potwierdziła zresztą kolejnymi porażkami u siebie z Jagiellonią i Górnikiem Zabrze i wygranym, ale beznadziejnym meczem z Wisłą Płock.
ZOBACZ TAKŻE: Aleksandar Vuković nie jest już trenerem piłkarzy Legii Warszawa!
Właściciel Legii Dariusz Mioduski po raz pierwszy za swojej kadencji może się pochwalić, że nie zwolnił trenera już po pierwszym kryzysie. Jednak tym razem wytrzymał ich kilka. Przypomnijmy sobie, jak Vukovic przejmując Legię w dobrej sytuacji półtora roku temu, przegrał niemal wszystko w rundzie mistrzowskiej, roztrwonił przewagę i dał się wyprzedzić Piastowi. A później nie dał sobie szansy w europejskich pucharach, kłócąc się z najskuteczniejszym swoim napastnikiem, czy następnie notując falstart w kolejnym sezonie ligowym. A i końcówka pandemicznego sezonu, to też było męczenie buły. Lekko licząc obecny dół u schyłku jego kadencji jest jakimś czwartym. Mioduski zrobił się nieco cierpliwszy niż dawniej, do Vukovica miał też ewidentną słabość. Biznes to jednak biznes. Prezes ewidentnie wpadł w panikę, że jeśli dalej będzie czekać, to za chwilę przegra też rywalizację z mistrzem Kosowa, z Ligi Europy też będą nici i tym samym znów przestanie się spinać budżet. I trzeba przyznać, że pewnie większość prezesów i to nie tylko w Polsce na jego miejscu zrobiłoby to samo.
ZOBACZ TAKŻE: Triumf Lecha Poznań w derbach. Zadecydował karny w doliczonym czasie
Ewidentnie po prostu próbuje ocalić co się da. Nie mydlmy kibicom oczu, tu nie było żadnego planu, strategii, wcześniejszych rozmów. Nowy trener usłyszał po prostu: panie, weź pan to ratuj! Czy takie działanie może przynieść skutek? Właśnie dlatego, że jest to tylko piłka – tak. Tu nie zawsze konieczna jest rewolucja, aby radykalnie zmienić obraz drużyny. Czasem, wystarczy drobny szczegół, aby zaskoczyło. Trudno wyrokować czy tak się stanie w Legii tym razem, jak szybko to nastąpi i czy w ogóle, ale nawet w razie niepowodzenia właściciel będzie spokojniejszy, bo... spróbował. Nie sądzę, aby rozżalony dziś pewnie Vukovic w dłuższym dystansie bardzo stracił. Wreszcie pójdzie na swoje, nikt nie będzie zarzucał mu, że dostał robotę, bo jest w Legii od zawsze, a nie dlatego, że miał dobre CV.
Przejdź na Polsatsport.pl