Bartosz Zmarzlik: W głowie miałem wiele myśli. Powiedziałem sobie – nie cuduj, dojedź do mety
Polski speedway świętuje! W sobotni wieczór na toruńskiej Motoarenie Bartosz Zmarzlik obronił tytuł mistrza świata na żużlu, choć kibice musieli poczekać na rozstrzygnięcie aż do półfinału ostatniej rundy Grand Prix. 25-letni zawodnik Moje Bermudy Stali Gorzów wytrzymał presję i po raz drugi w karierze został najlepszym zawodnikiem na świecie. Wrażeniami podzielił się w rozmowie z dziennikarzem Polsatu Sport Tomaszem Lorkiem.
Tomasz Lorek: Ci fani speedwaya, którzy przyszli w dniach 2-3 października na Motoarenę zobaczyli, co to znaczy być świadkami erupcji Cotopaxi. Prawdziwy wulkan emocji. Pierwszy półfinał – w kasku czerwonym Fredrik Lindgren, w niebieskim Leon Madsen, w białym trzykrotny mistrz świata Tai Woffinden, a pod bandą Bartosz Zmarzlik. Co czuje w takim momencie najlepszy żużlowiec świata, który wie, że musi przyjechać w decydującym biegu do mety przynajmniej na drugiej pozycji, aby obronić tytuł?
Bartosz Zmarzlik: Żartów nie było. Gdy spojrzałem na nich, a pamiętam to doskonale, bo wykonałem wtedy ruch głową w lewą stronę i powiedziałem sobie – ten bieg do łatwych nie będzie należał.
Dodatkowo przy krawężniku był„Freddie”, który został właśnie tatą.
Tak. Dodatkowo obok niego był zawsze szybki Madsen oraz cwaniak na torze w dobrym znaczeniu - Woffinden.
Spryciarz.
Dokładnie… Wiedziałem, że będę musiał zrobić coś zupełnie innego, coś, na co moi rywale z toru nie będą gotowi. Chciałem ich zaskoczyć. Wybór czwartego pola, pokonanie pierwszego łuku, wjechanie na słynną górkę w Toruniu i zjechanie do krawężnika, gdzie żużlowcy z wewnętrznych pól musieli się wynieść siłą odśrodkową – taki był mój plan i wypalił w stu procentach. Później byłem jeszcze na tyle szybki, że próbowałem gonić Lindgrena. W międzyczasie w głowie miałem wiele myśli – powiedziałem sobie – nie cuduj, dojedź do mety. W przeciwnym wypadku może wydarzyć się jakaś niepotrzebna sytuacja i będzie „bałagan”. Najbardziej zależało mi, żeby w półfinale zdobyć minimum dwa punkty.
Wcześniej, w drugim sobotnim biegu jechałeś również z „Freddiem i „Woffym” i z Artiomem Łagutą. Byłeś na prowadzeniu, ale Szwed i Brytyjczyk Cię połknęli. Nagle musiała zapalić Ci się lampka. Zadałeś sobie pytanie – co muszę zrobić, żeby nie powtórzyć tego błędu z początku zawodów?
Jechałem z drugiego pola. Świetnie wystartowałem. Prowadziłem przez półtora kółka, jednak później "wyszły" niedobre ustawienia w moim motocyklu. Moja maszyna wyjechała zbyt szeroko i nie mogłem sobie poradzić z obraniem dobrej linii jazdy. Finalnie rywale w tym biegu byli ode mnie szybsi, aczkolwiek pod koniec zawodów to się odwróciło.
Pandemiczna konwencja „Double Header” czyli podwójne zawody w piątek i sobotę to dla Ciebie dobre rozwiązanie? Lubisz takie nagromadzenie imprez z cyklu Grand Prix? Z drugiej zaś strony nie masz czasu, ani poprawić ustawień przy sprzęcie, ani odpocząć i się zresetować.
Myślę, że ta konwencja ma swoje plusy i minusy. W tym roku dzięki pomocy sponsorów byłem gotowy na takie akcje. Miałem dobre zaplecze sprzętowe. Ekipa wszystko perfekcyjnie przygotowywała. Byłem gotowy na to, aby z dnia na dzień walczyć o jak najwyższe cele.
Cała rozmowa z Bartoszem Zmarzlikiem w załączonym materiale wideo.
Przejdź na Polsatsport.pl