Przemysław Iwańczyk: Wreszcie Polakom w piłkę grać kazano
Pomijając wątpliwą klasę Finów, polscy piłkarze w środowym spotkaniu towarzyskim w Gdańsku stawali się czasami drugą Holandią. Widowisko skradł Kamil Grosicki, a największy kłopot sprawił selekcjonerowi... Jakub Moder.
Już w 37. minucie delegowany do roli kapitana Grosicki złupił hat-tricka. Wcześniej i później, nie tylko przy akcjach bramkowych, zachowywał się na tyle swobodnie, jakby unosił się w swoim samopoczuciu i umiejętnościach nad pozostałymi, których oglądaliśmy na boisku. W sumie to wszystko o pomocniku West Bromwich Albion już chyba wiedzieliśmy, ale w środę dał się poznać jako niekwestionowany lider, który by rządzić w drużynie, nie potrzebuje obok siebie nawet tak monumentalnej postaci jak Robert Lewandowski (ten obserwował te wyczyny z trybun). Postawa Grosickiego przypominała sytuację sprzed lat, kiedy piłkarze reprezentacji Polski nie grali w zagranicznych klubach, a na zgrupowania kadry przyjeżdżali po to, by się odbudować piłkarsko i psychicznie. Wystarczy wspomnieć Jacka Krzynówka za czasów Leo Beenhakkera (nie grał wówczas w VfL Wolfsburg) czy Tomasz Iwan za kadencji Jerzego Engela przed wyjazdem na mundial w 2002 roku. Grosicki musi sobie te historie przypomnieć, bo prawdopodobnie czeka go podobna sytuacja przez najbliższe miesiąca. Klubu przed zamknięciem okienka transferowego nie zmienił, więc najpewniej wciąż będzie grzał ławę w Premier League. O ile w ogóle znajdzie się w meczowej kadrze.
ZOBACZ TAKŻE: Efektowne zwycięstwo Polaków w meczu z Finlandią! Hat-trick Kamila Grosickiego
Swoją dobrą postawą Grosicki trenerowi Brzęczkowi jednak koncepcji nie zburzył, bo powinien być u niego pewniakiem na mecze o punkty. Kłopot (pozytywny rzecz jasna) sprawił za to selekcjonerowi Moder, który potwierdził, że zachwyty nad jego formą i transfer do Brighton nie są zwyczajnym widzimisię Anglików. Moder wszedł w mecz bez kompleksów, miał wiele otwierających podań, choćby przy drugim golu. Pomocnik, który jeszcze do końca sezonu będzie grał w Lechu Poznań, m.in. w Lidze Europy, udowodnił, że warto rozpatrywać go jako kandydata do środka pola na długie lata. Widać było jak nie są mu obce nawyki związane z grą kombinacyjną, co obserwujemy na tle Lecha w lidze i pucharach. Patrząc na to, że zszedł z boiska w 60 minucie, zapewne szykowany jest na starcie z Włochami lub Bośnią i Hercegowiną. I może o sobie powiedzieć, że w środę wniósł do kadry więcej niż bardziej doświadczony, obarczony podobnymi zadaniami Karol Linetty.
Generalnie Polacy wreszcie zagrali w piłkę. Albo porzucili presję związaną z występami o punkty, albo rozluźniła ich dość piknikowa atmosfera na stadionie w Gdańsku (z powodu pandemii nie było więcej niż cztery tysiące kibiców), albo rywal był tak wątpliwej jakości, że można było klepać piłkę między jego piłkarzami, jak Holandia robiła to z nami kilka tygodni temu. Zwłaszcza w pierwszej połowie, bo przez ostatnie pół godziny po licznych zmianach u Polaków rywale poczynali sobie coraz swobodniej i honorowe trafienie zaliczyli.
Trudno po meczu w Gdańsku wskazać kogoś, kto zupełnie nie wywiązał się ze swojej roli, może właśnie dlatego, że w pierwszej połowie Finowie rzadko wyściubiali nos za własną połowę. Miał kilka zawahań debiutant Sebastian Walukiewicz, ale i tak wypadł wiele lepiej niż Bochniewicz, który popełnił dwa błędy, w tym jeden zakończony golem rywala. Biorąc poprawkę na to, że to debiut, był chyba najbledszym bohaterem w środę w Gdańsku. Po kilku pomyłkach grał już bezpiecznie, do najbliższego. W meczu z tak słabym rywalem, chcąc występować w przyszłości w reprezentacji, należałoby pokazać nieco więcej inicjatywy i skuteczności. Zresztą podobne problemy z tremą miał inny debiutant Alan Czerwiński. Pewny w kilku sytuacjach nie był również Bartłomiej Drągowski.
Patrząc na kolejnych nowicjuszy częściej chcielibyśmy obserwować wchodzącego z lewej strony do środka Michała Karbownika, ale generalnie trudno mieć wobec niego poczucie zawodu. Pomocnik Legii (formalnie już Brighton) wywiązał się ze swojej roli.
Mecz z Finlandią pokazał, jak bardzo niepewni swego są napastnicy, zwłaszcza Krzysztof Piątek, który i tak jest w lepszej sytuacji niż Arkadiusz Milik. Dla tego drugiego kadra staje się właściwie jedyną okazją, by utrzymać jakikolwiek rytm meczowy, w środę przecież Napoli nie zgłosiło go nawet do kadry na występy w Serie A. Choć Piątek miał więcej bezbarwnych przestojów, to chociaż strzelił gola. Milik w końcówce zresztą też.
Czy potrzebne są takie mecze jak ten z Finlandią? Tak, dla Brzęczka, samych piłkarzy szukających uznania u selekcjonera, ale i kibiców, którzy złaknieni są tzw. momentów. Takich, kiedy Polacy grają w pikę, a nie za nią ganiają. Co ten mecz wniósł do koncepcji trenera kadry? Tyle że może liczyć na Modera nawet w chwilach najwyższej próby, Grosicki wciąż pozostaje jednym z jego liderów, a Jan Bednarek będzie wsparciem dla narodowej opoki, jaką jest Kamil Glik. Może jednak zdarzyć się i tak, że pozostanie to spotkanie kompletnie bez znaczenia, bo miejsce w meczach o punkty utrzymają z tego składu tylko Bednarek, Grosicki i Bartosz Bereszyński. Ważne, że Polakom wreszcie w piłkę grać kazano.