Iwańczyk: Historia jednego zgrupowania. Od zera do bohatera
Trzy mecze wystarczyły, by reprezentacja niemal zapewniła sobie pozostanie w najwyższej dywizji Lig Narodów, czterech młodych piłkarzy potwierdziło swoje wielkoturniejowe aspiracje, a stojący dotąd w cieniu pomocnicy zwrócili uwagę, że wybór na trzy pozycje w środku pola powinien dotyczyć aż sześciu kandydatów.
Było to najbardziej owocne zgrupowanie reprezentacji Polski, odkąd przejął ją trener Jerzy Brzęczek. Choć atmosfera miała być wisielczo-groteskowa, m.in. za sprawą osławionej już autobiograficznej książki, która w połowie wyszła spod ręki samego selekcjonera, sportowo zaś miało zakończyć się totalną klęską, zwłaszcza w meczach o punkty Ligi Narodów.
Tak już, niestety, jest. Czy to futbol, czy inny sport, czy polityka przede wszystkim, podziały wychodzą u nas znakomicie, jak mało komu na świecie. I to wieczne odbijanie się w kategorycznych sądach od bandy do bandy. W światku piłkarskim to utarta od lat tendencja, niezależnie od tego, kto dowodzi reprezentacyjnym statkiem. Selekcjoner wpierw jest nieudolny, później znośnie nieprzeszkadzający, następnie wspaniały i na samym końcu swej misji zupełnie do niczego. Brzęczek przechodzi właśnie z etapu pierwszego do drugiego. Trzeci albo osiągnie na przyszłorocznym Euro, albo nie doświadczy go w ogóle, bo w razie niepowodzenia armia porywczych ekspertów i kibiców z satysfakcją rozpali mu stos lub w co mniej drastycznym wariancie podstawi do wywiezienia taczkę. Żadne to użalanie się na los trenera, ot stwierdzenie faktu. Choć los trenera może odmienić się w tydzień. Tak stało się za sprawą ostatniego zgrupowania i trzech meczów z Finlandią, Włochami i Holandią. Z zupełnie postponowanego trener kadry stał się przynajmniej obojętny, wciąż nie brakuje jednak takich, którzy uważają, że korzystne wyniki to konsekwencja albo słabości przeciwnika (Finlandia), jego nieudolności (Włochy) lub zbiegu korzystnych okoliczności (czerwona kartka dla rywala z Bośni i Hercegowiny).
ZOBACZ TAKŻE: Dwóch Polaków w jedenastce kolejki piłkarskiej Ligi Narodów
Ani myślę czapkować Brzęczkowi za ostatnie dokonania, choć czarno na białym widać, ile spraw załatwił tymi trzema meczami. Reprezentacja niemal zapewniła sobie pozostanie w najwyższej dywizji Lig Narodów (wystarczy jej punkt w dwóch ostatnich meczach przy założeniu, że Bośnia i Hercegowina wszystko wygrywa). Ile warta jest elita w tych rozgrywkach, widać dopiero teraz. Przed wprowadzeniem tego formatu właściwie niemożliwym było rywalizowanie z tuzami światowej piłki, do których niewątpliwie należą i Włosi, i Holendrzy. A jeśli już udało się załatwić spotkanie z takiej rangi rywalem, miało ono charakter wybitnie towarzyski, żaden wynik nie był odpowiedzią, w którym miejscu znajduje się drużyna, wszystko można było przecież zrelatywizować. Cztery mecze z Holandią i Włochami, nie zapominając również o sile Bośni i Hercegowiny, to przeprawa, jakiej nie dają nawet turnieje główne, o ile kończą się na fazie grupowej. To właśnie w takich konfrontacjach selekcjoner może przekonać się, jak wiele trudniej niż w meczach eliminacyjnych ma np. Robert Lewandowski. To na tym polu można dowieść, ile warci są okrzyknięci odkryciami gracze młodego pokolenia, zdradzający swoje reprezentacyjne aspiracje.
Skoro o nich mowa, po tym względem Brzęczek wykorzystał te trzy mecze idealnie, rotując składem tak, by drużyna nie zaznała szczególnego uszczerbku jakościowego, dbając jednocześnie o liczbę rozegranych minut dla każdego powołanego w zależności od ich predyspozycji i statusu. I tak wiemy, że można liczyć na Sebastiana Walukiewicza, Michała Karbownika, a Kamil Jóźwiak i Jakub Moder to naprawdę poważni kandydaci do gry w pierwszej jedenastce. Jeśli dorzucić do tego dobrą postawę Jacka Góralskiego i Karola Linettego, okaże się, że właściwie na każdą pozycję, niezależnie od formacji, selekcjoner już teraz ma dwóch kandydatów na jedno miejsce. I to nie dublerów, a pełnowartościowych graczy, bo środek pola można spokojnie konfigurować w oparciu o wspomnianych Modera, Linettego, Góralskiego, świetnego ostatnio Mateusza Klicha, nie zapominając o Piotrze Zielińskim czy Grzegorzu Krychowiaku, którego dopadła wyraźna zniżka formy.
ZOBACZ TAKŻE: Jest nowy selekcjoner piłkarskiej reprezentacji Polski U-21
Tak już na koniec, warto spojrzeć na dokonania naszych grupowych rywali i trenerów, którzy za tym stoją. Frank de Boer, który objął Holandię po Ronaldzie Koemanie, przegrał towarzyską potyczkę z Meksykiem 0:1, zremisował bezbramkowo z Bośnią i Hecegowiną, a później z Włochami (1:1). Dwa punkty, bilans goli 1-2. Roberto Mancini z Italią pokonali towarzysko Mołdawię 6:0, zremisowali z Polską i Holandią. Dwa punkty, bilans goli 1-1. Nie, nie dowodzę, że Brzęczek jest od nich lepszy, ale usiłuję dowieść, że w obu krajach póki co głowy selekcjonera jeszcze nikt się nie domaga.
A my? W zaledwie kilka dni wydobyliśmy się ze stanu totalnych kpin wobec reprezentacji i nieuchronnej wizji sportowej Apokalipsy, po achy i ochy, cmokanie z zachwytu, jaki to mamy potencjał, jak wielką wizję i nieprzebrane zastępy przyszłych kadrowiczów. Mierzi mnie, przyznam, wtrącana w narodowy dyskurs fraza „bo u nas w Polsce…”, ale tym razem i ja się nią posłużę. Bo u nas w Polsce, tej sportowej zwłaszcza, dość łatwo przechodzi się ze stanu zera do bohatera, czego doświadczył właśnie Brzęczek i jego drużyna. Pamiętajmy jednak, że w drugą stronę odległość między jednym a drugim stanem jest jeszcze krótsza. Do zobaczenia w listopadzie…