Iwańczyk: Boski Diego! Nasz bohater

Piłka nożna
Iwańczyk: Boski Diego! Nasz bohater
Fot. PAP
Argentyna Diego Maradony zdobyła mistrzostwo śwata w Meksyku w 1986 roku. Cztery lata później Boski Diego i jego koledzy sięgnęli po srebrne medale mundialu we Włoszech.

60 lat kończy w piątek Diego Maradona. I choć to bohater tragiczny, pozostaje ucieleśnieniem naszych wyobrażeń o boskiej istocie w sporcie, którą należy otoczyć kultem niezależnie od jego przewin. Nie w Lewandowskim, nie w Messim, nie w Ronaldo; dla mojego pokolenia 40- i więcej latków to w Boskim Diego zamyka się całe nasze dzieciństwo i miłość do futbolu.

Jeszcze nie oglądany w półświadomości hiszpański mundial w 1982 roku, a ten cztery lata później w Meksyku wywołał bezwarunkową miłość do piłki. Nieprzespane noce, mecze oglądane ukradkiem w czarno-białym telewizorze Neptun (kolorowy Elektron stał w pokoju rodziców), gol strzelony ręką w meczu przeciwko Anglikom, choć przecież żaden z nas tej ręki nie widział, przepiękny rajd w meczu z Belgią, czy wysłuchiwana w radiu relacja z finału z Niemcami, bo przecież u wujostwa na wsi, gdzie wyjeżdżaliśmy na wakacje, nie odbierała sygnału telewizyjnego żadne antena.

 

A później pomalowane kredą „dziesiątki” na plecach niebieskich koszulek, bo tylko takie musiały kupować nasze matki. Nikomu nie udało się znaleźć takiej w biało-niebieskie pionowe pasy. I podwórkowa walka, kto jest Maradoną, bo przecież w każdym meczu Maradona mógł być tylko jeden. Jak to w stadzie, wygrywał ten, który w piłkę był najlepszy, pozostali musieli zadowolić się przydomkami Valdano i Burruchaga.

 

To dzięki Maradonie zaczęliśmy z jeszcze większą skrupulatnością czytać sportowe gazety, sięgać po nieliczne wówczas książki na naszym ubogim rynku wydawniczym zamykającym się raptem w kilku tytułach. To Maradona kazał nam sobie wyobrażać swój geniusz, przenosić go na podwórko, dyskutować o nim godzinami, poszukiwać klubów w okolicy, do którego można by się zapisać i samemu zostać Diego.

 

ZOBACZ TAKŻE: Maradona o Messim: Kocham go z całego serca, ale...

 

Idol ma to do siebie, że choć zmęczony i zniedołężniały, pozostaje w naszej wyobraźni bez skazy. Obraz Diego jest obecnie albo fatalny, albo co najwyżej znośny, ale na jego widok odżywają wszystkie bezkrytyczne emocje sprzed ponad 30 lat. Niezależnie czy akurat widzimy Diego odurzonego, wciągającego biały proszek na trybunach stadionu podczas mundialu w Rosji, czy wygadującego polityczne brednie pozbawione jakiegokolwiek sensu. Co by nie zrobił, ilu skandali by się nie dopuścił, wszystko zostanie mu wybaczone. Maradona jest bowiem ucieleśnieniem naszych wyobrażeń o boskiej istocie w sporcie, którą należy otoczyć kultem niezależnie od jego przewin.

 

Historia Diego, odżywająca w wielu z nas historia przy okazji dzisiejszego jubileuszu, uzmysławia, że piłkarski idol jest jeden na całe życie. Właściwie to jest ich dwóch w podziale na kategorie – piłka krajowa, piłka zagraniczna. Ale poza nimi cała reszta, choćby nie wiem jak wybitna, w ogóle nie ma podejścia. Starszych ode mnie zakręcili na całe życie Pele czy Johan Cruyff, młodszych wabi magia Leo Messiego i Cristiano Ronaldo, choć to piłkarska wirtuozeria podlana zmyślnym marketingiem. Najgorzej mieli ci, którzy lokowali swoją miłość w futbol na przełomie wieków. Bohaterów było wielu, ale żaden z nich nie ulepiony na obraz bóstwa.

 

Zastanawia mnie, dlaczego mit Maradony czy wcześniejszych bogów futbolu jest tak utrwalony. Może dlatego, że był reglamentowany, gdzie kunszt idoli pozostawał kwestią wyobraźni weryfikowanej co cztery lata przez dostępny w telewizji mundial. Nie było przecież cotygodniowych relacji z hitów Serie A czy ligi hiszpańskiej, polegaliśmy jedynie na tym, co przeczytaliśmy w krótkiej notce po ligowej kolejce. Całości dopełniały hagiograficzne portrety w kolorowych pismach, których autorzy poza wyświechtanymi komplementami nie mieli zbyt wiele do napisania. Nasz obraz pozbawiony był historii świadczących o rychłym upadku mistrza. Był jak subtelny film erotyczny, w którym więcej trzeba było się domyślać niż było widać.

 

Maradona wyrósł poza świat piłki nożnej, bo jego postać wybrzmiała w wielu pozasportowych kontekstach. Wspomniany mecz z Anglią stał się dla historyków przyczynkiem do napisania ciągu dalszego konfliktu o Falklandy. Dla reporterów śledczych z kolei pretekst do rozwikłania sieci powiązań bohaterów zbiorowej wyobraźni z włoską Camorrą. A Maradona pozostaje sobą mimo lat. W jubileuszowym wywiadzie dla „France Football” na pytanie o najlepszy prezent na 60. urodziny odpowiada ze swadą: „Marzę o tym, by móc strzelić kolejnego gola Anglikom, tym razem prawą ręką!”…

 

Z pełną egoizmu charakterystyką bożyszcza tłumów utyskuje w tej rozmowie na rzeczywistość, z żalem wypomina, że został przez wielu kopnięty w tyłek, a przez wielu wykorzystany. Cóż, taki los tych, którzy porywają tłumy. Sława nie przemija nigdy, ale zainteresowanie słabnie, benefity nie są już tak okazałe. W tej długiej rozmowie Maradona odpowiada również na pytanie, jakie wspomnienia towarzyszą mu, kiedy został okrzyknięty „Złotym Dzieckiem”. I mówi: „Jestem niezwykle zadowolony z tego, co osiągnąłem. Mam wrażenie, że sprawiałem przyjemność i bawiłem ludzi, którzy przychodzą zobaczyć mnie na stadionie i oglądają mnie w telewizji. Cieszę się, że piłką uszczęśliwiłem ludzi. To moja największa duma”.

 

Tak, Maradona to monumentalna postać, bo przecież trudno nazwać go jedynie piłkarzem, która uszczęśliwiała ludzi. Dziękujemy, Mistrzu!

Przemysław Iwańczyk, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie