Iwańczyk: Moda na Lecha. Czy inni pójdą tą drogą?
Bywały bardzo przyjemne czasy w historii polskiej piłki, kiedy wszyscy bez podziału na barwy kibicowali naszemu ambasadorowi w europejskich pucharach. Niegdyś Widzew, później Wisła Kraków, czy nawet Groclin Grodzisk Wielkopolski. Teraz przyszła moda na Lecha Poznań.
Młodzi piłkarze wchodzący do dorosłej piłki od zawsze byli słabością kibiców. To w nich lokujemy nasze oczekiwania, że być może są nadzieją na lepsze dni. Im większa posucha, tym większe pragnienie, by wyłonił się z systemu ktoś, kto da choć namiastkę sukcesu, zdejmie pielęgnowane sezonami poczucie rozczarowania i wstydu za występy polskich drużyn w europejskich pucharach.
Kiedy idzie o sprawy ważne dla całego polskiego futbolu, zaczyna zacierać się granica między kibicowskimi antypatiami. Znam z opowieści, jak na początku lat 80. cała Polska kibicowała Widzewowi Młynarczyka, Bońka, Surlita i Smolarka. W takim samym stopniu za sukcesy, jak i za charakterny sposób, w jaki pokonywali kolejne europejskie przeszkody.
Całkiem niedawno, bo na początku XXI wieku, uwiodła Polaków Wisła Kraków trenera Henryka Kasperczaka z Żurawskim i Frankowskim w składzie. Choć wydaje się to mało prawdopodobne, grono wyznawców miał też klub z Grodziska Wielkopolskiego, który z Wieszczyckim, Milą, Rasiakiem i Niedzielanem eliminował Herthę Berlin i Manchester City.
Teraz mamy Lecha, gdzie już nie pojedynczo, a ławą wchodzą do dorosłej piłki wychowani na miejscu młodzi ludzie. Nie zagraniczny zaciąg, nie pozyskane za grubą forsę gwiazdy na miarę naszych możliwości, a chłopaki z sąsiedztwa, którzy wkraczają w dorosły świat futbolu.
ZOBACZ TAKŻE: Zobacz skrót meczu Rangers - Lech
To nasz - mówiąc patetycznie, narodowy interes - by Jakub Moder, Tymoteusz Puchacz czy Jakub Kamiński szlifowali swój nadprzeciętny talent na tle najlepszych w Europie. Zyskuje Lech, zyskuje reprezentacja, ale i cały futbol klubowy. Być może trudno będzie niektórym przyznać się wprost, ale case Lecha stał się przyczynkiem do rewizji planów funkcjonowania klubów w Polsce. Już słyszałem, że niejeden prezes czy właściciel zastanawiają się, czy nie iść tą samą drogą, nawet za cenę chwilowych niepowodzeń na krajowym podwórku. I żeby było jasne, dotyczy to nie tylko klubów, których nie stać na sprowadzanie na ogół niesprawdzających się zagranicznych piłkarzy, ale także tych mierzących bardzo wysoko z wpisaną w istotę funkcjonowania walką o mistrzostwo Polski.
Ile płynie z nauki Lecha, który na awansie do fazy grupowej Ligi Europy oraz sprzedaży swoich wychowanków (Gumny, Jóźwiak, Moder) zarobił około 100 mln zł, przekonamy się już najbliższego lata. W wielu klubach piłkarzom kończą się wtedy umowy, okaże się wówczas, czy pójście drogą Lecha pozostanie w sferze deklaracji, czy stanie się realnym powodem do zmiany filozofii. Oczywiście wszystko to ma sens, o ile nie jest bezrefleksyjną kopią. Inaczej naukę tę powinny wykorzystać kluby z potężnymi akademiami, a inaczej te ze słabym zapleczem.
O tym, że sukces Lecha we wprowadzaniu młodzieży nie jest przypadkowy, niech świadczą liczne powołania do reprezentacji Polski. Tej pierwszej, jak i w niższych kategoriach wiekowych. Tylko u Jerzego Brzęczka jest ośmiu piłkarzy, których wychował Lech, jeśli liczyć także Bartosza Bereszyńskiego. Oczywiście nie jest też tak, że klub z Poznania wszystko zaplanował, a teraz zbiera tego owoce. Niezaprzeczalnym jest jednak, że to konsekwencja pewnego modelu szkolenia, jaki przyjęto w Lechu.
Pamiętajmy, że do pełni sukcesu potrzeba także jasnej wizji odpowiadających za pierwszą drużynę dyrektora sportowego i szkoleniowca. A w Lechu, jeśli wspomnieć poprzedników trenera Dariusza Żurawia, bywało z tym różnie. To dlatego tak wielu absolwentów akademii Lecha rozsianych jest po innych klubach szczebla centralnego. Oni swojej szansy się nie doczekali, ale nabyte umiejętności pozwalają im grać na wysokim poziomie.
Oglądając mecz poznaniaków w Glasgow czy ubiegłotygodniowe widowisko (tak, widowisko) z Benfiką Lizbona, a później czytając recenzje nie tylko dziennikarzy, ale także udzielających się w social mediach kibiców piłki, trudno nie mieć wrażenia, że zapanowała moda na Lecha. Niezależna od rdzennych sympatii klubowych, powodowana zwykłym podziwem dla roboty, jaką wykonano w Poznaniu. Żeby wskazać jej pomysłodawców i głównych bohaterów, należy cofnąć się nawet o osiem lat, kiedy klubową akademią zarządzał trener Marek Śledź, a pomagali mu szkoleniowcy, których już w dużej części nie ma w klubie.
Dlatego ważnym jest, by w Lechu nie popadli teraz w samouwielbienie, a także nie postponowali tych, którzy za niełatwym procesem wychowania piłkarza stali, a z różnych powodów rozeszli się po innych klubach. Wypada mieć życzenie, by Lech sam nie zepsuł sobie tego sukcesu, a inni żeby z głową przyjrzeli się temu i wyciągnęli dla siebie to, co najlepsze.
Przejdź na Polsatsport.pl