Mecz Legii z Lechem nie jest zagrożony. „Słuchać medyków, nie trenerów”
Tak doświadczony człowiek, jak trener Legii, powinien się dwa razy zastanowić, jakie konsekwencje mogą wywołać jego słowa. Nawołuję zatem, by wszyscy uważali na to, co mówią, przede wszystkim dbali o siebie i słuchali medyków, a nie trenerów - mówi Marcin Stefański, dyrektor operacyjny Ekstraklasy SA, po nieporozumieniach wywołanych słowami szkoleniowca Legii.
Mocno Pan stężał, słysząc poniedziałkowe wyznanie trenera Czesława Michniewicza, że po meczu Warty Poznań z Legią jeden z piłkarzy ma gorączkę, a drugi stracił węch?
- Byłem przejęty tym, co powiedział trener bez konsultacji ze sztabem medycznym. Natychmiast po tym zadaliśmy pytanie przedstawicielom Legii, jak wygląda sytuacja. Dostaliśmy odpowiedź, że każdemu piłkarzowi mierzona jest temperatura i wszystko jest w porządku. Zresztą to procedura, która przez kluby jest przestrzegana, a Legia zna ją choćby z europejskich rozgrywek. Żaden sportowiec z temperaturą nie zostanie dopuszczony do zawodów. I tak też było w poniedziałek w Legii. Żaden z piłkarzy nie miał podwyższonej temperatury.
Chodzi tu o Igora Lewczuka, ale według trenera Michniewicza napastnik Tomas Perkhart miał stracić węch…To przecież książkowy dowód na zakażenie koronawirusem, sytuacja mocno niepokojąca.
- Niepokojące w tym wszystkim jest to, że ludzie dość nieodpowiedzialnie w obecnej sytuacji formułują pewne sprawy. Tak doświadczony człowiek, jak trener Legii, powinien się dwa razy zastanowić, jakie konsekwencje mogą wywołać jego słowa. Przede wszystkim nie sprawdził, jak wygląda sytuacja, nie zadał pytania lekarzowi. Rozmawiam często ze sztabami medycznymi polskich klubów, zwracają oni uwagę, że w aktualnej sytuacji, strachu COVID-owym każdy katar budzi przerażenie. Poniekąd jest to zrozumiałe, każdy rozsądny człowiek obawia się przecież zakażenia. Ale powinno to wszystko odbywać z większą rozwagą, w oparciu o aktualny stan medyczny. Nawołuję zatem, by wszyscy uważali na to, co mówią, przede wszystkim dbali o siebie i słuchali medyków, a nie trenerów. Jeżdżę często na mecze pod egidą UEFA, jestem zobowiązany, by uczulać na zagrożenia związane z epidemią, ale przede wszystkim apelować o zdrowy rozsądek. Powtórzę raz jeszcze: nie każdy katar oznacza COVID.
Zobacz także: Warta Poznań wydała oświadczenie ws. meczu z Legią Warszawa
Ale brak węchu już jest symptomem mocno niepokojącym…
- A ja zwracam uwagę na to, co mówią lekarze. Mamy stanowisko sztabu medycznego Legii i na tym się opieram. Na zdaniu ludzi zajmujących się medycyną, a nie trenowaniem. Akurat klub z Warszawy jest często badany, klub ma świadomość, jak ciężka jest sytuacja, ostatnie, na co pozwoliłby sobie jakikolwiek klub, to doprowadzenie do masowych zakażeń. Oczywiście może zdarzyć się, że kolejni piłkarze złapią koronawirusa. Nie jesteśmy jedyni, patrzmy na Ajaks Amsterdam czy Dynamo Kijów, gdzie przypadki liczone są w naście. Przypadków tego typu będzie coraz więcej.
Ale podsumowując naszą rozmowę, nie wyobrażam sobie, że klub zawodowy ma świadomość ryzyka zakażenia, wystawiłby piłkarza do gry nie będąc pewnym jego stanu zdrowia. Byłoby to świadomym działaniem z zagrożeniem zdrowia i życia. Nikt nie jest samobójcą. To jeszcze gorsza skala przewinienia niż wystawienie kogoś nieuprawnionego do gry. Pamiętajmy jednak, że od momentu badania do meczu jest trochę czasu i właśnie wtedy zawodnik może się źle poczuć. Okres wykluwania się wirusa trwa kilka dni. Zapewniam: Legia będzie badana przed kolejnym meczem, a na razie to wszystko są spekulacje.
Niedzielny hit Legia – Lech nie jest zagrożony?
- Nie ma żadnych przesłanek, by ten mecz się nie odbył. Jeśli ktoś mnie zapyta, czy na tysiąc procent, nie odpowiem twierdząco, bo nikt takiej gwarancji nie da.
Sytuacja w ekstraklasie nie jest łatwa…
- Tak, musiałem przełożyć cztery mecze najbliższej kolejki. A może jeszcze coś się zmieni, bo do meczów pozostało jeszcze kilka dni, więc sytuacja jest dynamiczna.
Nie zdezorganizuje to wszystko rozgrywek ligowych? Wierzy Pan, że bezkolizyjnie uda się doprowadzić rozgrywki do końca roku w zgodzie z kalendarzem.
- Na razie nie odbył się tylko jeden mecz. Ale powstają zaległości i nie ukrywam, że będzie trudno pomieścić wszystko w kalendarzu. Mam przykłady z kilku klubów, gdzie jestem pewien, że wszyscy zachowują pełną izolację, a mimo to zakażają się koronawirusem. Nie da się stuprocentowo tego uniknąć. Niestety, okres jesiennych jest wyjątkowo ciężki. Zrobimy wszystko, by przełożone mecze rozegrać jak najszybciej, bo nie jestem w stanie powiedzieć teraz, jak będzie wyglądała przyszłość. Postaram się, by przed restartem ligi wiosną nie było żadnych zaległości. Nikt na świecie nie da jednak stuprocentowej gwarancji. Sygnały z Europy są niepokojące, ale na szczęście nikt nie myśli, by przerywać rozgrywki. Nawet bez kibiców, ale przynajmniej z namiastką, czyli meczami w telewizji, dokończmy ten sezon.
Rozmawiał Przemysław Iwańczyk, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl