Był gwiazdą, a grał za pajdę chleba i jeździł tramwajem. Dziś takich piłkarzy już nie ma!

Piłka nożna
Był gwiazdą, a grał za pajdę chleba i jeździł tramwajem. Dziś takich piłkarzy już nie ma!
Fot. Cyfrasport
W 2018 roku w Chorzowie powstał mural, który upamiętnił trzy legendy polskiej reprezentacji. Gerard Cieślik w środku, po prawej Włodzimierz Lubański, po lewej Robert Lewandowski

Kat Związku Radzieckiego, któremu strzelił dwa gole w pamiętnym meczu na Stadionie Śląskim w 1957 roku, ale przede wszystkim symbol i legenda Ruchu Chorzów i reprezentacji Polski. Zdobył w lidze 168 bramek. Karierę zaczynał na podwórku od kopania własnoręcznie uszytej szmacianki. Jego historia to gotowy scenariusz filmowy. We wtorek, 3 listopada, minęło siedem lat od śmierci legendarnego Gerarda Cieślika.

Jerzy Buzek, były premier RP, wielki kibic piłki nożnej, powiedział kiedyś w rozmowie z "Gazetą Wyborczą", że Gerard Cieślik był celebrytą swoich czasów. – Pamiętam, jak zachodziłem do magla, a tam kobiety mające nikłe pojęcie o piłce nożnej rozprawiały właśnie o nim. Był wielki za sprawą swojej gry, ale też skromności i normalności. Grał za pajdę chleba z margaryną, normalnie pracował, a po meczu wracał do domu z kibicami tramwajem – opowiadał Buzek.


Wcielony do Wehrmachtu


Do piłki Cieślik (rocznik 1927) trafił przypadkowo. Jako mały chłopiec zafascynowany futbolem chodził na treningu Ruchu Chorzów. Po jednym z nich trener juniorów zaprosił chłopców podających piłki, w tym młodziutkiego Gerarda, żeby weszli na boisko i wykonali rzut karny. Ten, który zrobiłby to najlepiej, miał trafić do zespołu. Trafił w górny róg bramki. Przyjęli go. Na cztery miesiące przed rozpoczęciem II wojny światowej. Okupacyjne władze niemieckie rozwiązały Ruch, Cieślik został zawodnikiem Bismarckhutter SV99.


W związku z wojną kariera musiała poczekać. Cieślik został wcielony do Wehrmachtu. To było dla niego traumatyczne przeżycie, na wojnie zginęli jego ojciec i brat, Wysłano go na front duński. Mieszkał w kościele, ochraniał jeden z mostów. Rodzina, z którą się zaprzyjaźnił, proponowała mu pomoc w ucieczce. Wcześniej został jednak wysłany na wschodni front i szansa przepadła. Wraz z niemieckim wojskiem uciekał przed Armią Czerwoną. Przepłynął na tratwie Łabę, oddał się w ręce armii amerykańskiej, ale ci oddali go Rosjanom. Trafił do obozu jenieckiego w Brandeburgii, groziła mu wywózka do łagrów. Uratował go Teodor Wieczorek, który osobiście interweniował w jego sprawie u komendanta obozu.


Piłkarz Arsenalu stwierdził, że ten brunet zrobi karierę


Ta wojenna historia pięknie koresponduje z meczem Polska – Związek Radziecki z 1957 roku. To spotkanie przeszło do historii dzięki wygranej Biało-Czerwonych i dwóm bramkom Gerarda Cieślika. Najpierw pokonał legendarnego bramkarza Lwa Jaszyna strzałem z bliska, drugiego gola zdobył uderzeniem głową. – Inna sprawa, że Cieślik nigdy nie uważał tamtego meczu za swój najlepszy w karierze – mówi Paweł Czado, dziennikarz, miłośnik śląskiego futbolu, autor wielu książek. – U niego numerem jeden było spotkanie reprezentacji Śląska z Armią Renu z 1946 roku, które nasza drużyna przegrała 2:3. W Armi Renu grali zawodnicy z angielskich drużyn, a Denis Compton z Arsenalu powiedział, że ten niski brunet zrobi karierę. Miał na myśli Cieślika.

 

Gerard Cieślik i Włodzimierz Lubański - dwie legendy polskiej i śląskiej piłki
Gerard Cieślik i Włodzimierz Lubański - dwie legendy polskiej i śląskiej piłki

Cieślik zrobił zawrotną karierę, ale tu znowu musimy wrócić do meczu z ZSRR, który jest jego najwspanialszą wizytówką. Został powołany w ostatniej chwili. Niektórzy uważali, że na reprezentację jest już za stary. Miał wtedy 30 lat. Na dokładkę, kilka miesięcy przed, w próbie generalnej przed meczem grał w składzie Polski B z drugą drużyną Związku Radzieckiego. Też na Stadionie Śląskim. Cieślik nie strzelił wtedy karnego. – Omal się nie popłakałem, taki pech – mówił w rozmowie z katowickim Sportem, bo to był drugi mecz w reprezentacji, kiedy nie wykorzystał jedenastki.


O tym, że zagra usłyszał w radio


W pamiętnym spotkaniu wszystko już poszło po jego myśli. Choć początkowo samo powołanie było dla niego zaskoczeniem. – O tym, że zagra, usłyszał w radio – opowiada Czado. – Jadłem zupę, kiedy przyszedł do mnie do domu trener Ewald Cebula i powiedział, że zagram ze Związkiem Radzieckim. Łyżka zawisła w powietrzu, nie mogłem w to uwierzyć, choć w radio faktycznie o mnie mówili – komentował sam zainteresowany w wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego".

 

Mecz sprzed 63 lat to już kanon polskiej piłki. – Po jego zakończeniu na stadionie zebrano 50 tysięcy pustych flaszek, bo wtedy każdy mógł wnieść, co tylko chciał – przytacza Czado. – Mecz oglądali z trybun radzieccy generałowie, sama wierchuszka. Oni wtedy przyjechali by podjąć jakąś strategiczną decyzję, dotyczącą stacjonowania wojsk radzieckich w Polsce i późniejszy prezes PZPN Marian Ryba zabrał ich na mecz. Siedzieli wśród publiczności, która potem szalejąc z radości, ściskała siedzących po cywilnemu generałów. Kiedy Cieślik strzelił bramki, nie było im jednak do śmiechu. Mieli pozwieszane głowy. – To było coś, bo Jaszyn był olbrzymem. Cieślik opowiadał mi kiedyś, że spoglądając na bramkę rywali, celował w zegar – mówił znany komentator Andrzej Zydorowicz w rozmowie z Przeglądem.


Omal się nie pobili o to, kto go zaniesie do szatni


Po meczu była awantura o to, kto zaniesie Cieślika do szatni. Prawie doszło do bijatyki, bo kiedy najszybszy kibic wziął bohatera na ramiona, to zaraz doskoczyło kilku innych. Oni też chcieli dostąpić zaszczytu. Ostatecznie kibice w zgodzie ponieśli piłkarza. Na drugi dzień cała drużyna trafiła przed oblicze partyjnych bonzów do komitetu wojewódzkiego. Ich wygrana z bratem ze wschodu nie ucieszyła. Cieślik za dwie bramki nie dostał żadnej nagrody (w lidze też nie miał szczęścia do ekstra premii, bo za jedno mistrzostwo dostał skafander a za drugie radio). Z zawodników, którzy wystąpili w tamtych spotkaniu żyją już tylko Lucjan Brychczy i Roman Lentner.

 

ZOBACZ TAKŻE: Selekcjoner reprezentacji Włoch zakażony koronawirusem!


Cieślik lubił przekomarzać się z dziennikarzami, którzy pytali go o pamiętny mecz. – Wciąż tylko o tych Ruskich pytacie, a ja mam ciekawsze rzeczy do opowiedzenia – mówił. – Ich to się bałem po drugiej wojnie, kiedy chcieli mnie zesłać do obozu za Wehrmacht. Nie interesowało ich to, że zostałem wcielony. A po meczu to bardziej wystraszył się jeden z moich sąsiadów. Przyszedł sprawdzić, czy jestem, czy mnie na Sybir za te gole nie zesłali – snuł jedną ze swoich licznych anegdot.

 

Sam sobie szył piłki


Historia o Cieśliku byłaby niepełne, gdyby nie wspomnieć, że jako dzieciak nie kopał piłki, lecz własnoręcznie uszytą przez siebie szmaciankę. Robił je z pończoch mamy, która potem dziwiła się, że nie może ich znaleźć w szufladzie. Kiedyś jedną taką szmaciankę Cieślik przekazał na aukcję Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.


Ci, którzy znali Cieślika pamiętają go jako bardzo skromnego i religijnego człowieka. On sam mówił zresztą o sobie „medalikorz”. Jak miał humor, to grał na akordeonie. Był lubiany, bo nie mimo wielkich sukcesów nie zadzierał nosa. Zresztą granie godził z pracą zawodową. Pracował jako piekarz, a potem był tokarzem i ślusarzem, taką złotą rączką.


Jego ostatnią wolą było to, by być pochowanym w Biało-Czerwonym dresie, który otrzymał, gdy został Wybitnym Reprezentantem Polski. Prosił też, by stadionowi Ruchu nadać imię Ernesta Wilimowskiego.

 

W ukochanym Ruchu grał przez blisko 15 lat. Trzykrotnie zdobył mistrzostwo Polski w latach 1951, 1952, 1953. Puchar Polski wywalczył w sezonie 1950/51. Dwukrotnie był królem strzelców ekstraklasy - 1952 i 1953. W reprezentacji Polski zagrał 45 razy, strzelił 27 goli. W barwach Ruchu zaliczył 237 występów, zdobył 168 bramek. Zmarł 3 listopada 2013 roku w Chorzowie. 

Dariusz Ostafiński, Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie