Jerzy Engel: Ta kadra ma swojego Olisadebe. Kto nim jest?
Towarzyskie granie mija się z celem, ale skoro jest mecz z Ukrainą, to trzeba sprawdzić drugi garnitur, dać szansę tym, którzy normalnie by jej nie dostali. Dla nich to będzie ważne spotkanie, bo kadrę trzeba jeść małą łyżeczką – mówi były selekcjoner Jerzy Engel, który kiedyś, w meczu z Ukrainą, odkrył dla kadry Emmanuela Olisadebe. - Drugiego Olisadebe jednak nie szukamy, mamy go. Gra w tej kadrze! – dodaje Engel. Kto nim jest?
Dariusz Ostafiński: Gramy towarzysko z Ukrainą na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Kiedy pan był selekcjonerem reprezentacji, to zagraliśmy taki słynny mecz z tym samym rywalem, tyle że w Kijowie. Wygraliśmy 3:1, zaliczyliśmy świetne otwarcie eliminacji do mistrzostw świata, no i objawił nam się Emmanuel Olisadebe.
Jerzy Engel, selekcjoner kadry w latach 2000-2002: Długo na Olisadebe czekaliśmy. Miał dostać obywatelstwo wcześniej i zagrać już w czerwcu 2000 roku z Holandią. Ostatecznie prezydent Aleksander Kwaśniewski podpisał papiery w sierpniu, "Oli" wystąpił w towarzyskim spotkaniu z Rumunią i strzelił gola dającego nam remis. Myślę, że gdyby ranga tamtego meczu była inna, to mówilibyśmy dzisiaj, że Olisadebe objawił nam się w Bukareszcie.
Nie przekona mnie pan do tej koncepcji. Dla mnie prawdziwego Olisadebe zobaczyliśmy na Ukrainie.
Zgoda, choć upieram się, że tak to postrzegamy z racji tego, że to była gra o punkty. Olisadebe strzelił dwie bramki, jedną otwierającą, potem na 2:1 po golu Szewczenki. To były ważne momenty tamtego spotkania. Skończyło się 3:1 po bramce Kałużnego, to był nasz świetny mecz.
Tym większe wrażenie zrobił, że wcześniej, przed wyprawą do Kijowa, tamta reprezentacja nie dawała powodów do optymizmu. Byliśmy na placu budowy, nie wiedzieliśmy, co z tego wyniknie. Chyba że pan wiedział?
Wiedziałem, że wygranie tam nie będzie proste. Ukraina miała gwiazdy, Szewczenkę i Rebrowa. Wszyscy mieliśmy przed sobą duży znak zapytania i zastanawialiśmy się, czy to wypali.
ZOBACZ TAKŻE: Szef angielskiej piłki zrezygnował!
Pomógł Nigeryjczyk, który dostał obywatelstwo, a pan dał mu szansę. To chyba był pana największy sukces. Oczywiście obok pierwszego po wielu latach awansu na mundial.
Nie wiem, czy go odkryłem. Na pewno go nie przywiozłem do Polski, bo to zrobił menedżer Ryszard Szuster. Faktem jest, że nikt nie chciał Olisadebe. Był w Wiśle Kraków, był w Ruchu Chorzów, ale z jakichś względów był skreślany. Dałem mu szansę w Polonii Warszawa, gdzie uczył się europejskiej piłki.
Po co był nam wtedy Olisadebe?
Dawał kadrze to, czego jej brakowało, czyli szybkość. Mieliśmy dobrych snajperów, takich królów pola karnego, jak Juskowiak, czy Gilewicz, ale oni nie byli szybcy. Olisadebe dawał nam więcej możliwości, mogliśmy z powodzeniem grać z kontry i w ataku pozycyjnym. Bez niego taka różnorodność nie była możliwa.
On dał radość polskim kibicom, ale jemu samemu ta nasza kadra szczęścia nie dała. Mówił kiedyś, że czuł się w niej samotny.
A ja myślę, że jednak dostał, czego chciał. W życiu nie marzył, że zajdzie tak daleko. Przyjechał jako nikomu nieznany zawodnik, który chciał dobrze grać w piłkę. Przez Polskę i naszą reprezentację trafił do Panathinaikosu Ateny, występował w Lidze Mistrzów. Jak na możliwości rozwinął się znakomicie. Wiemy przecież, że miał ubytki zdrowotne, że te parametry mięśniowe nie były u niego najwyższe.
A co z tą jego samotnością.
Kiedy trafił do Polonii, to za chwilę ściągnęliśmy kolejnego czarnoskórego zawodnika Ekwueme. Było ich dwóch, było mu raźniej, bo zawsze to inaczej, jak obok jest kolega z tego samego kraju. W reprezentacji miał jednak Emanuel Arka Bąka, z którym się przyjaźnił. Znali się Polonii. A już tak poza wszystkim trzeba pamiętać, że ta samotność Olisadebe mogła się brać z jego charakteru. Nie był wylewny. To był typ introwertyka.
Chce mnie pan przekonać, że mimo wszystko Olisadebe dobrze czuł się w reprezentacji?
Bo tak było. Nawet jeśli w mediach mówił takie rzeczy, to nikt z nas nie odczuwał, że jest mu źle. Nie dawał sygnałów. A my naprawdę go lubiliśmy. On zresztą czuł nasz humor, podobały mu się nasze żarty, świetnie się wkomponował jak na kogoś z innego kontynentu.
Kto jest dziś naszym Olisadebe?
Dziś szybkość ma Kamil Grosicki. Jak na niego patrzymy, jak kładziemy na szalę wszystkie jego atuty, to zdecydowanie widzimy, że szybkość jest tym największym. Trzeba się cieszyć, że mamy kogoś takiego jak Kamil, bo przy obecnych trendach piłkarskich taki gość jest niezbędny.
Zresztą ta moda na naturalizowanie chyba jakoś minęła.
Tak, ale tylko, dlatego, że świat się zglobalizował. W Niemczech jest masa Turków i Afrykańczyków. W reprezentacji Szwajcarii też jest niewielu rodowitych mieszkańców. To jest tak, że tam do piłki wchodzą dzieci emigrantów i tak to się teraz odbywa.
Jak pan myśli, czy dla trenera kadry Jerzego Brzęczka mecz z Ukrainą jest ważnym etapem selekcji, czy piątym kołem u wozu?
Przez wiele lat, wraz z kilkoma innymi trenerami, walczyłem o to, żeby był Puchar Narodów. Chodziło nam o to, żeby skasować mecze towarzyskie, bo one zawsze były kłopotem. Kibice ich nie kupowali, nie zapełniali stadionów, zawodników też specjalnie nie mobilizowały. Odpowiem, że mecze towarzyskie mijają się z celem.
Kadra ma jednak zobowiązania wobec telewizji i sponsorów. Poza tym wiosną, przez pandemię, nie mogła grać i teraz trzeba to jakoś nadrobić, zrekompensować.
Trzeba więc mądrze to wykorzystać. Nawet w takim towarzyskim meczu zawodnik zbiera doświadczenie. Dla debiutantów, czy też tych, którzy czekają na prawdziwą szansę, to będzie ważne spotkanie. Wystąpi wielu zawodników, którzy normalnie trener Brzęczek by nie wpuścił na boisko. To normalne, bo jednak najlepsi mają wiele kilometrów w nogach, grając co trzy dni. Drugi garnitur będziemy mieli pewnie z obu stron.
Myśli pan, że któryś z nich wyskoczy jak kiedyś Olisadebe i zagra w Pucharze Narodów z Włochami i Holandią?
Nie, ale to nie będzie oznaczało, że mecz w niczym nam nie pomógł. Jestem zdania, że kadrę trzeba jeść małą łyżeczką. Ci zawodnicy, którzy wystąpią przeciwko Ukrainie, muszą poczuć, co to takiego ta reprezentacja. Potem będzie czas na kolejne wyzwania. O ile w ogóle one nadejdą.