Najpiękniejszy mecz reprezentacji, czyli jak ugotowaliśmy Holendrów w chorzowskim „Kotle Czarownic”
- Prawie 700 000 kibiców chciało obejrzeć ten mecz, ale bilet kupił co szósty – mówi Grzegorz Lato. – Zainteresowanie było ogromne, bo to wtedy było starcie gigantów, drugiej i trzeciej drużyny na świecie – dodaje Jan Tomaszewski. Mecz Polska – Holandia (4:1) rozegrany 10 września 1975 roku na Stadionie Śląskim przeszedł do historii, jako szczytowe osiągnięcie Orłów Górskiego, najlepszy mecz kadry w historii polskiej piłki.
W środę reprezentacja Jerzego Brzęczka gra na Stadionie Śląskim mecz z Holandią (transmisja w Polsacie Sport od godz. 20.45) . Zważywszy na włoską kompromitację (0:2), ale i też fatalny styl chyba nie mamy co liczyć na spotkanie, które przejdzie do kanonu polskiej piłki. A już powtórka z 1975 roku jest marzeniem ściętej głowy. Wtedy Holandia była drugą drużyną świata, miała w składzie wielką gwiazdę Barcelony Johana Cruyffa, grała „futbol totalny”, wyprzedzała swoją epokę, ale została rozbita przed drużynę Kazimierza Górskiego. Po obejrzeniu tamtego spotkania satysfakcję mieli ci, którzy żałowali, że rok wcześniej, na mundialu w Niemczech nie doszło do finału Polska – Holandia. To mógł być najpiękniejszy finał mistrzostw świata. Mógł, gdybyśmy nie przegrali 0:1 z Niemcami w słynnym „meczu na wodzie”.
Pod rywalem ugięły się nogi
Jest rok 1975. Starcie gigantów, mecz Polska – Holandia, chce obejrzeć ponad pół miliona ludzi. – Dokładnie było bodaj 670 tysięcy zamówień, więc bilet kupił co szósty, bo choć oficjalnie podali liczbę 85 tysięcy widzów, to było ich ponad 120 tysięcy. Stali na koronie, siedzieli w przejściach między sektorami. To był prawdziwy szał – wspomina Grzegorz Lato, który wtedy strzelił Holendrom jedną z bramek. – Obrońca popełnił błąd, podał piłkę do tyłu, a nie przewidział, że ja wyskoczę zza pleców jego kolegi i wyjdę sam na sam – mówi Lato o golu, który padł w 15. minucie.
ZOBACZ TAKŻE: Francja w zagra w Final Four Ligi Narodów (wideo)
Zanim Lato otworzył worek z bramkami, dała znać o sobie „magia” Śląskiego. – Cruyff, kiedy spotkałem się z nim później przy okazji meczu Reszty Świata, powiedział mi, że w takim kotle nigdy wcześniej nie grał. Kiedy oni usłyszeli ten ryk stu tysięcy gardeł, to się zwyczajnie wystraszyli i zestresowali. To ich przygniotło – opowiada nasz bramkarz Jan Tomaszewski. – Nam z kolei polski hymn dodał skrzydeł. Jak tłum śpiewał, to aż wnętrzności się przewracały, ale to było pozytywne doznanie – podkreśla Lato.
To w trakcie tamtego spotkania znany dziennikarz TVP Tomasz Hopfer razem z kompozytorem Włodzimierzem Korczem uczył kibiców nowej piosenki: „Polska gola, Polska gola, taka jest kibiców wola!”. Polscy zawodnicy posłuchali. Ciekawostką jest fakt, że wtedy nasi piłkarzy grali z czerwonym orzełkiem na piersi. Niemiecka firma Adidas pomyliła kolory, stąd czerwony orzełek na białym tle, a nie odwrotnie.
Poszliśmy na wymianę ciosów
- Tamto spotkanie było pokazem otwartego futbolu – przypomina Tomaszewski. – Wtedy nie liczono procentu posiadania piłki, ale coś mi się zdaje, że rywal miał tu nad nami przewagę. My z kolei oddaliśmy więcej strzałów, byliśmy też skuteczniejsi. Jednak, jak tak sobie teraz myślę, to tamten mecz mógł się równie dobrze zakończyć wynikiem 5:5, czy nawet 6:6. Z naszej strony jeszcze Kaziu Deyna mógł strzelić gola, bo był sam na sam. Andrzej Szarmach też mógł jeszcze jedną bramkę dorzucić – wylicza Tomaszewski.
Szarmach i tak był bohaterem tamtego spotkania, dwa razy trafił do siatki rywala. – To był wtedy taki nasz Robert Lewandowski. Potrafił strzelić bramkę z niczego – stwierdza Lato. – A sam mecz był bardzo przyjemny. Nie zgodzę się z tymi, którzy mówią, że najlepszy, bo ja bym powiedział, że jeden z lepszych. Nie zapominajmy o spotkaniach z Anglią czy Walią na Śląskim, ale też o naszych meczach na mundialu w Niemczech. Niemniej mam to spotkanie nagrane, czasami sobie oglądam – przyznaje Lato.
- 4:1 dla Polski! Grzegorz Lato, Robert Radocha – przepraszam za to przejęzyczenie – i dwie bramki Andrzeja Szarmacha – tak komentował tamto spotkanie legendarny Jan Ciszewski, a ta radocha była jednak jak najbardziej na miejscu.
Szczytowe osiągnięcie drużyny Górskiego
Zdaniem Tomaszewskiego, ale nie tylko jego, w tamtym meczu z Holandią drużyna Górskiego wspięła się na szczyt. W porównaniu z żelazną jedenastką z pamiętnych dla nas mistrzostw w 1974 roku trener dokonał tylko dwóch zmian. Obu na obronie. Za Adama Musiała, który miał wypadek samochodowy i nie mógł grać, wskoczył Henryk Wawrowski. Z kolei za zawieszonego na pół roku za alkoholowy incydent Jerzego Gorgonia (miało to miejsce w trakcie wyjazdu Górnika Zabrze do Francji) wystąpił Mirosław Bulzacki. Selekcjoner pamiętał, że świetnie krył Cruyffa w towarzyskim meczu z Holandią (1:1) przed mundialem. Wtedy na Śląskim też mu to dobrze wyszło. Gwiazdor Oranje nie strzelił gola, zaliczył jedynie piękną asystę przy bramce Van de Kerkhofa.
Polakom w tamtym meczu wychodziło wszystko. Grali na takim luzie, trybuny tak ich niosły, że nawet nie czuli zmęczenia. – Po pamiętnym meczu z Anglią w eliminacjach do mistrzostw świata w 1974 roku byłem tak wyczerpany, że ledwo stałem na nogach – przyznał Bulzacki w rozmowie z Przeglądem Sportowym. – A w spotkaniu z Holandią nawet się specjalnie nie zmęczyłem. To był perfekcyjny mecz z naszej strony, może dlatego – zastanawiał się Bulzacki.
Dobici przez kaprys partii
Szkoda, że wielki triumf nie dał naszej drużynie awansu do finału mistrzostw Europy, w którym grały tylko cztery zespoły. Z naszej grupy wyszła Holandia, która w rewanżu pokonała nas 3:0. Wtedy media pisały, że zostaliśmy ukarani za pychę. Do Holandii zawodnicy pojechali z żonami, to miało być objawem jawnego lekceważenia rywala i przyczyną braku koncentracji polskich piłkarzy.
ZOBACZ TAKŻE: Niemcy przegrali z Holandią 0:6 (wideo)
- Przegraliśmy, bo nie kalkulowaliśmy. Kiedy oni nam strzelili na 1:0, to rzuciliśmy się do odrabiania strat, zamiast dalej grać swoje – ocenia Tomaszewski. – A potem jeszcze dobiła nas partia, decydując, że kluczowy dla awansu mecz z Włochami zagramy na Stadionie Dziesięciolecia. Tam sami krawaciarze przychodzili, kompletnie nie czuło się wsparcia trybun – zauważa Tomaszewski. – My lubiliśmy wtedy grać na Śląskim. Kaziowi udawało się na ogół przekonywać partyjnych bonzów, tym razem nie wyszło – dodaje Lato.
- Na Śląskim byśmy na sto procent wygrali z Włochami – przekonuje Tomaszewski. – Tego zwycięstwa nam potem zabrakło do awansu, bo Holendrzy raz Włochów pokonali, a my zaliczyliśmy z nimi dwa remisy – dodaje. – Pozostał niedosyt, bo choć byliśmy w grupie śmierci, to mogliśmy ją wygrać. Z Holendrami wyszliśmy na remis, ale byliśmy od nich gorsi o ten jeden mecz z Włochami. Inna sprawa, że pewnie dziś polska piłka chciałaby mieć takie dylematy – komentuje Lato.
Ma rację król strzelców mundialu w 1974, bo dziś mamy reprezentację za silną na słabych, ale za słabą na mocarzy. Holandia czy Włochy są poza naszym zasięgiem. Czasy, kiedy naszymi starciami z tymi drużynami żyła cała Europa, pozostają jedynie pięknym wspomnieniem.
Początek meczu Ligi Narodów z Holandią na Stadionie Śląskim o godz. 20.45. Początek przedmeczowego studia o godz. 18:00 w Polsacie Sport. Transmisja w Polsacie Sport.
Przejdź na Polsatsport.pl